Beatrix wybuchnęła płaczem, ale nawet to nie było w stanie zmiękczyć serca Linnei. Przecież siostra życzyła śmierci Axtonowi!

– Axton jest bardzo pobudliwy – ciągnęła, tak zżerana przez zazdrość o los Beatrix, że nie potrafiła się powstrzymać. – Będzie wiele od ciebie wymagał, będzie chciał, żebyś zaspokoiła jego zmysły. Ale odda ci to z nawiązką. Stokrotnie ci to wynagrodzi. Tysiąckrotnie! On…

– Dość już tego! – przerwała jej lady Harriet, szczypiąc ją w ramię. Już dość! Nadchodzi Henryk – syknęła.

Jakimś cudem Linnea powstrzymała obraźliwe słowa, cisnące się jej na wargi, a Beatrix stłumiła szloch i ukradkiem otarła łzy. Gdy miody Henryk wstąpił na podwyższenie i zbliżył się do nich, trzy panie de Valcourt sprawiały wrażenie spokojnych i opanowanych.

Jednakże Linnea wciąż płonęła gniewem. Jak długo tłumiła wszystkie pretensje i urazy, jak długo chowała je za osłoną uległości i cierpliwości? Całe życie. Teraz dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Lecz w ciągu minionych dwóch tygodni znikały kolejne warstwy tej osłony, aż wszyscy zdali sobie sprawę z jej prawdziwych uczuć. Jak mogli myśleć, że jej uczucia są mniej ważne niż ich? A przecież tak właśnie myślał jej ojciec. Babka. Chyba nawet i Beatrix.

Axton też zresztą nie był wyjątkiem. Prawdę mówiąc, jego wina była chyba największa, bo najpierw rozkochał ją w sobie, a potem odtrącił jej miłość. To, że potwierdziły się jogo podejrzenia co do jej osoby, nie miało teraz dla niej najmniejszego znaczenia. Powinien był zdawać sobie sprawę z ogromu i siły jej uczucia!

Lecz nie było teraz przy niej Axtona, a ponieważ Henryk miał zamiar się z nimi przywitać, to właśnie na nim skupiła swój gniew. Był przecież najmniej zaangażowanym uczestnikiem tego straszliwego dramatu. Spór nie dotyczył go w najmniejszym nawet stopniu. A jednak to on miał władzę.

Jego bystre niebieskie oczy spoglądały to na nią, to na Beatrix. Zauważywszy jej wojownicze spojrzenie, zwrócił się do niej.

– Lady Linneo?

Dygnęła, jak należało, lecz nie odezwała się ani słowem. Wywołało to uśmiech na jego twarzy. Przyglądał się jej z zainteresowaniem, którego bynajmniej nie starał się ukryć. Z upodobaniem wodził wzrokiem po jej ciele z uwagą, która zapewne miała jej pochlebić, a być może nawet podniecić. Lecz tylko przyprawiła ją o jeszcze większą wściekłość.

– Czy zastanowiłaś się już nad swoją przyszłością? – zapytał. – Jestem pewien, że moja szanowna małżonka z zadowoleniem przyjęłaby tak urocze uzupełnienie swojej osobistej świty.

W tym momencie jego uwagę przyciągnęło jakieś poruszenie i zanim Linnea zdążyła odpowiedzieć, białe, trzepoczące na wietrze poły płótna rozchyliły się i do otwartego namiotu wkroczyła lady Mildred.

Matka Axtona miała na sobie wspaniałą suknie z jedwabiu w kolorze wina. Jej starannie ufryzowane włosy przykryte były przezroczystym welonem przetykanym złotą nicią, która mieniła się w słońcu. Jej dumna postawa pasowałaby samej królowej, o której przed chwilą napomknął Henryk. Przywitała Linneę skinieniem głowy, z zaciekawieniem spojrzała na Beatrix, natomiast zupełnie zignorowała lady Harriet. Następnie zwróciła się do Henryka; było aż nadto oczywiste, że podczas gdy wszyscy obecni prezentowali służalczą postawę wobec człowieka, który wkrótce miał zostać królem, lady Mildred była jak najdalsza od uniżoności.

– Dzień dobry, milordzie. Przybyłeś tu, żeby zobaczyć, jak Axton zwycięża jeszcze jednego nieszczęśnika z twego grona?

Henryk wyprostował się w wysokim krześle. Linnea odniosła wrażenie, że lady Mildred prawdopodobnie zna Henryka od dnia jego narodzin. Niewykluczone, że kołysała go na kolanach, kiedy był dzieckiem. Nic więc dziwnego, że darzył ją szacunkiem takim, jakim darzy się matkę.

– To męska rozrywka – odpowiedział, wstając, by wskazać jej miejsce.

– Tak. Rozrywka – powtórzyła, po czym spojrzała na Linneę wzrokiem tak poważnym, jakby domagała się od niej jakiejś reakcji. – Nic na to nie poradzę, że wchodząc tutaj usłyszałam, o co pytałeś łady Linneę – ciągnęła lady Mildred. – Myślę, że zostanie ze mną i będzie mi towarzyszyć.

Serce dziewczyny podskoczyło gwałtownie. Ma zostać z lady Mildred? Mimo że szanowała tę kobietę i zdawała sobie sprawę, że ta propozycja jest jak zesłana z nieba w jej niezręcznej sytuacji, to przecież nie mogła jej przyjąć. W żadnym razie. Nie zniosłaby przebywania w pobliżu Axtona, nie będąc jego żoną. Pokręciła głową, lecz dostrzegłszy wymowne spojrzenie lady Mildred, natychmiast znieruchomiała.

– Nie zabawię już długo w Maidenstone – mówiła lady Mildred. – Zamierzam wyruszyć do Caen, jak tylko Axton oficjalnie obejmie tu władzę.

Henryk spojrzał na Linneę; na jego urodziwej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.

– Caen. Miłe miejsce. Często tam bywam. Moja żona okresowo przebywa w Argentan, a to tylko jeden dzieli drogi od Caen. Może uda nam się… spotkać, kiedy przyjadę na kontynent.

Linnea zmusiła się do skąpego uśmiechu.

– To możliwe, milordzie. – Ale tylko jeśli nie zostanę ostrzeżona, że przyjeżdżasz, pomyślała.

Dźwięk rogu i tętent kopyt ciężkiego konia zbliżającego się do namiotu zakończyły tę przybierająca niebezpieczny obrót rozmowę. Wszyscy odwrócili głowy, by obserwować wjazd sir Eustachego na okazałym szatyni rumaku. Rycerz prezentował się wspaniale w błyszczącej kolczudze, a jogo koń był efektownie przystrojony żółto – zielonymi barwami de Montfortów. Eustachy skłonił się księciu Normandii, następnie pozdrowił wszystkich zgromadzonych z wyjątkiem lady Mildred i Linnei. Kiedy Henryk wstał, by przyjąć pokłon Eustachego, matka Axtona uśmiechnęła się do dziewczyny. Był to pokrzepiający uśmiech, który mówił, że niezależnie od wyniku walki, Linnea ma w niej sojusznika. Mimo że wydawało się to niepodobieństwem, dziewczyna wiedziała, że to prawda.

Drugi koń zbliżał się do namiotu krótkim galopem; obie kobiety odwróciły się, by powitać Axtona.

Miał na sobie ciężką kolczugę, na kolanach leżał hełm. W ręku trzymał kopię. Jedyną ozdobę stanowił szkarłatny pióropusz przy hełmie. Kopie, które miały zostać użyte w pojedynku, zostały stępione, by nie zostało nimi zadane śmiertelne trafienie. Lecz Linnea wiedziała, że ryzyko i tak jest ogromne.

Axton pozdrowił Henryka, przez dłuższą chwilę trzymając kopię w górze, potem tak samo powitał matkę. Nie był jednak skory do uhonorowania kobiet z rodziny de Valcourtów; spojrzał tylko na Linneę tak rozpłomienionym wzrokiem, że pozbawiło ją to tchu.

Musiał pomyśleć, że ma przed sobą Beatrix, wmawiała sobie. Tak, na pewno tak właśnie było – W końcu to o nią walczy i dlatego lak na nią spojrzał. Jednakże kiedy Axton zawrócił i udał się na miejsce, z którego miał rozpocząć walkę, nie była już tego taka pewna.

Chociaż dziedziniec nie byt duży i walczący znajdowali się dość blisko publiczności, Linnea czuła, że Axton jest od mej oddalony jak jeszcze nigdy w życiu. Był tak blisko, że widziała rytmiczne wznoszenie się i opadanie jego torsu, z drugiej jednak strony równie dobrze mógł znajdować się za morzem, tak byli od siebie oddzieleni.

Nie miała jednak czasu na te przygnębiające rozważania, ponieważ dźwięk rogu obwieścił pierwsze starcie. Wśród zgromadzonych zapanowała cisza. Ludzie otaczali dziedziniec siedzieli na murach i ostrożnie wychylali się z otworów okiennych. Dwaj chłopcy jak wiewiórki wspięli się na murarskie rusztowanie. Nawet psy zamkowe zastygły w czujnym bezruchu, jakby zdawały sobie sprawę z doniosłości wydarzenia.

Podczas gdy wszyscy znieruchomieli, Linnea miała wrażenie, że rozpada się na kawałki. Jej serce waliło jak oszalałe, krew tętniła w żyłach, z trudem łapała powietrze.

A potem, jakby na jakiś słyszalny tylko dla nich sygnał, dwa konie rzuciły się do ataku; Linnea wstrzymała oddech.

W miejscu ataku w powietrze wzniósł się potężny obłok kurzu. Zwierzęta szarżowały jak oszalałe byki. Jeden z koni przeraźliwie zakwiczał i gwałtownie natarł na drugiego. Siła wstrząsu była tak wielka, ze obaj jeźdźcy niebezpiecznie zakołysali się w siodłach, lecz jakimś cudem zdołali się w nich utrzymać.

Linnea odetchnęła z ulgą, podobnie jak inni obecni w namiocie, tylko Henryk zareagował inaczej. Uśmiechnął się szeroko do zgromadzonych wokół niego kobiet i wykrzyknął:

– Dobre widowisko! Dobre widowisko!

Linnea z trudem powstrzymała się od wypowiedzenia gorzkich słów. Jej zdaniem widowisko zyskałoby na atrakcyjności, gdyby to gruboskórny miody książę został powalony i poćwiartowany. Nie było jednak czasu na przeciwstawianie się Henrykowi, ponieważ dwaj rycerze sięgnęli właśnie po bron. Z kopiami w ręku, popędzili swe rumaki do ataku.

Linnea znieruchomiała. Ziemia zadrżała pod kopytami potężnych zwierząt; dziewczyna zamknęła oczy, nie potrafiąc opanować lęku. Usłyszawszy odgłosy starcia, natychmiast jednak uniosła powieki.

Trzasnęły kopie. Któryś z jeźdźców pochylił się i spadł na ziemię. Zagryzła palce aż do bólu, z jej gardła wydarł się zduszony krzyk.

A potem jeden z wojowników wynurzył się z kłębów pyłu; to Axton wyszedł z pojedynku obronną ręką!

Tym razem to lady Mildred wydała okrzyk ulgi. lecz po chwili obie kobiety wstrzymały oddech, zdjęte potwornym strachem, jako że Axton zeskoczył z konia, zanim ten się zatrzymał, i stanął do następnego starcia z Eustachym.

Leż nieruchomo! – krzyczała bezgłośnie Linnea do powalonego rycerza. Leż, ty głupcze! Lecz dwaj towarzysze Eustachego pomogli mu wstać i podali krótki miecz.

Peter natychmiast wręczył miecz Axtonowi. Następnie dwaj rycerze stanęli naprzeciwko siebie. Okryci stalowymi kolczugami, lecz przecież i tak bezbronni wobec potwornej siły dobrze zadanego uderzenia mieczem. Eustachy tył wolniejszy. Linnea dostrzegła to od razu. Potrząsnął głowo, jakby nie całkiem jeszcze doszedł do siebie po ciężkim upadku. Boże. błagam, niech to się już jak najszybciej skończy, modliła się. Nie będę już mieszać się w życie Axtona. Będę dobrze życzyć jemu i mojej siostrze, tylko proszę, ocal go.