– Więc Axton będzie tak samo zadowolony z prawdziwej Beatrix, jak był z fałszywej.

Linnea pobladła. Właśnie tego mogła się spodziewać po tej kobiecie. W końcu celem lady Mildred musiało być zdobycie tego, co najlepsze dla syna. Jednakże wcześniej sugerowała, że Axton mógłby wybaczyć Linnei… chyba ze źle zrozumiała jej intencje. Teraz wyglądało na to ze chciałaby powtórnego ożenku Axtona… tym razem z prawdziwą Beatrix.

– Nie podoba ci sie ten pomysł? – spytała, obserwując Linneę chłodno. – Wolałabyś sama pozostać jego żoną?

Dziewczyna przeciągnęła kościanym grzebieniem po włosach; nie zwróciła uwagi na ból, gdy ostre zęby zaczepiły o splątany kosmyk.

– Nie mogłabym pozostać jego żoną… to niemożliwe. On mną pogardza.

– Ale ty nim nie gardzisz. – Lady Mildred wstała. – Musze iść. Muszę dopatrzyć pewnych spraw. Ty jednak powinnaś tu zostać. Wysusz włosy i zapleć je. Możesz je upiąć, jeśli wolisz. Przyślę ci tacę z jedzeniem, gdybyś chciała coś zjeść. Ale ostrzegam, byś nie opuszczała tej komnaty, dopóki cię nie wezwę. Ja albo Axton.

Po tych słowach wyszła, zostawiając Linneę samą. Dziewczyna nie rozumiała celu tej dziwnej rozmowy… szczególnie nagłego porywu uczuć u lady Mildred. Jedno wiedziała na pewno: Axton jej nie wezwie. Wątpiła, by w ogóle jeszcze kiedyś chciał ją zobaczyć.

– Gdzie ona jest!

Peter nie odstępował Axtona miotającego sie po zatłoczonym dziedzińcu. Ludzie ustępowali z drogi przed rozjuszonymi lordem – strażnicy i służący, wieśniacy i dzieci. Młodszy brat usiłował dotrzymać mu kroku.

– Nie mogła uciec. To niemożliwe!

– No to gdzie sie podziała, na miłość boską! – ryknął Axton. Wpadając z hukiem do wielkiej Sali.

Wszelki ruch zamarł. Wszystkie oczy zwróciły się na niego z niemym pytaniem. Lady Mildred przerwała rozmowę z jedną z mieszkanek zamku. Wytrzymała twarde spojrzenie syna.

– Jest w mojej komnacie.

Nie zdołała dodać nic więcej, bo Axton zaklął wyjątkowo szpetnie i rzucił się ku schodom.

Linnea słyszała, jak nadchodzi. Nawet głuchy by usłyszał. Nim dopadł drugiego piętra, zdążyła usiąść przy oknie… jak najdalej od drzwi. Starannie uczesana, w nienagannej sukni, drżała niczym wierzbowa gałązka targana wiosenną burzą; ręce jej się pociły ze strachu.

Otwarte gwałtownie drzwi uderzyły o ścianę. Stał przed nią, w tym samym pokoju, a ona nagłe zapomniała o lęku. Był tu, wysoki i przystojny, zmęczony i zlany potem od ciężkiej pracy, i potężny jak zawsze. Wpatrywał się w nią; wiedziała, że musi jej nienawidzić. Ale ona nic potrafiła odpowiedzieć nienawiścią. Zdradziła go, więc rozumiała, że miał prawo do nienawiści. Jednak tak się cieszyła, że go widzi, że radość wypełniała ją całą, nie zostawiając miejsca na inne odczucia. Miała wrażenie, że całe jej ciało doznało jakiejś dziwnej odnowy, że jej płuca i serce i cała reszta pracuje lepiej i szybciej niż poprzednio.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. W komnacie zrobiło się aż gęsto od emocji. I jak ogień, który najpierw strzela wysoko, a potem przygasa, złość się w nim wypaliła. Stali naprzeciw siebie w milczeniu.

Axton cofnął się, jakby nagle zapragnął przed nią uciec. Ale Linnea zatrzymała go, unosząc dłoń w błagalnym geście.

– Ja… bardzo chciałam znów cię zobaczyć, ale nie oczekiwałam, ze to sie stanie. Czy to nasze pożegnanie?

Axton wyprostował się; tęsknota tak żywa, tak potężna, że bał się, iż jej nie zniesie, spadła na niego z wielką siłą. Był wściekły, nie znalazłszy Linnei w więzieniu, w którym sam ją zamknął. Wściekły i przerażony zarazem. A kiedy ją odnalazł, te dwa uczucia połączyły się w coś znacznie gorszego.

Pragnął jej. Pragnął jej cieleśnie, ale też pragnął, by uległa i słodka Witała go w domu co dnia. Pragnął, żeby go kochała, tak jak on ja pokochał.

– Na Lucyfera i Judasza! – zaklął, próbując sie otrząsnąć z niechcianych myśli. Była jego własnym Judaszem, przysięgała mu, a potem go zdradziła. A on mimo to gotów był przytulić ją do piersi nie bacząc na to co się stanie.

Odsunął się od niej o kolejny krok. Starał się za wszelką cenę nad sobą panować, poskromić szalejące serce i stłumić palące pożądanie

– Książę Henryk przybywa, wraz z twoja siostrą i jej przeklętym narzeczonym. Wynik tej rozmowy jest przesądzony, ale jeszcze nie wiadomo, co czeka ciebie.

Co on mówił? Co zamierał zrobić z nią, powodem swego szaleństwa… Czyżby pozwolił jej decydować o własnym losie? Odgarnął z czoła mokre włosy; postanowił nie podawać się słabości.

– Chcesz może coś powiedzieć, nim zdecyduję o twoim losie? Pokręciła głową przecząco, ale jej oczy, ciemne jak wzburzone morze, błyszczące od rozpaczliwie powstrzymywanych łez, mówiły więcej, niż mogły powiedzieć słowa. Zmuszał się do okazania okrucieństwa, takiego, z jakim ona go potraktowała.

– Nie wyobrażaj sobie, że tym żałosnym wejrzeniem coś wskórasz u Henryka. I nie łudź się nadzieją, że zaoferuje ci swoją opiekę albo znajdzie odpowiedniego męża spośród tych wielu, którzy zabiegają o jego względy. Jesteś nic nie warta – ciągnął z rosnącą złością. – Nie masz posagu, a teraz nawet nie masz dziewictwa. Możesz być tylko jednym dla Henryka… albo dla jakiegoś innego mężczyzny!

Urwał, bo nagły pomysł zaświtał mu w głowie. Był szalony… ale stanowił jedyne rozwiązanie w szaleństwie spowodowanym jej knowaniami.

Podszedł do niej i chwycił ją za ramię. Łzy, długo powstrzymywane, spłynęły jej po policzkach zostawiając mokre ślady. Bez wątpienia musiał być szalony, skoro nawet teraz nie mógł znieść jej płaczu.

– Zatrzymam cię – mruknął, patrząc w wielkie zielone oczy. – Będę cię trzymał w zamknięciu, gdzie nikt inny poza mną nie będzie mógł cię mieć.

Przycisnął ją do siebie, tak że mógł poczuć słodkie ciepło jej brzucha i miękkość pełnych piersi. Mógł wdychać jej zapach. Była jego mógł ją brać i smakować. I przysiągł sobie, że będzie ją miał kiedy zechce.

Zdecydowany, objął ją i wziął na ręce. Wygodne łóżko było pod ręką choćby nawet się opierała, nie miała szans.

– Bądź cicho – ostrzegł i przycisnął ją do posłania swoim ciężarem.

– Nie… nie będę… Nie będę twoją dziwką – wyszeptała jakby samo wymówienie tego słowa na glos było czymś strasznym.

Jej opór tylko utwierdził go w powziętym postanowieniu.

– Przyjęłaś te rolę przybierając imię siostry. Byłaś dziwka dla swojej rodziny… i bardzo to lubiłaś – dodał. Naparł na nią obolałymi z napięcia lędźwiami, rozsuwając jej nogi kolanem. – Nie ma już dla ciebie uczciwego życia. Nie zachowałaś cnoty, żeby liczyć na małżeństwo, ani posagu, żeby sobie wykupić miejsce w klasztorze.

– Nie! Mylisz się…

– Nie ma dla ciebie innego miejsca niż pod moją opieką – upierał się. Czuł jak jej opór maleje. Odpychające go ręce słabły. Zaciśnięte gniewnie usta zaczęły drżeć.

Wiedział, że rani ją tam, gdzie jest najbardziej bezbronna ale stłumił w sobie wszelkie poczucie winy. Zamierzał wygrać ten pojedynek woli. Zamierzał ją zatrzymać dla siebie, niezależnie od tego, czyjej nienawidził, czy… Nie!

Aż potrząsnął głową broniąc się przed tą szaloną myślą. Nieważne, co do mej czuł. Nie było innego wyjścia, jak ją zatrzymać. – Jedna siostra do ołtarza, druga do łoża. Nie masz wyboru, poza oddawaniem się za pieniądze każdemu mężczyźnie, który zechce zapłacić. Powinnaś mi być wdzięczna, że chcę ci oszczędzić takiego losu.

Linnea słyszała i rozumiała każde jego słowo. Wiedziała, że mówi prawdę. A mimo to nie mogła się poddać temu, co się z nią działo. Temu, co chciał z nią zrobić. Kochała go. Nie chciała go skrzywdzić.

Ale go skrzywdziła, a teraz on ją krzywdził.

Opierając się na łokciu rozpiął spodnie. Potem podciągnął jej spódnicę i ich nagie ciała się zetknęły. Był twardy i gotowy, a ona… ona także była gotowa. Kochała go mimo tego całego szaleństwa, jakie wkradło się pomiędzy nich.

Nie odepchnęła go.

Zamknęła oczy, kiedy się w niej zagłębił. – Nie dość szybko jednak, by zauważyć, jak napięte rysy jego twarzy łagodnieją. Wiedział, że jest gotowa go przyjąć, więc wiedział też, że nadal go pożądała. A skoro wiedział o pożądaniu Mógł wiedzieć, że czuje do niego coś więcej. Czy to jego matka wyjawiła mu swe przypuszczenia, czy też ona sama jakoś mu to okazała?

Zaczął się poruszać w rytmie, od którego całkiem straciła głowę. Stopniowo obejmował panowanie nad jej ciałem i duszą, w tym odwiecznym rytmie, który sprawiał, że wszystko inne przestaje się liczyć. Wreszcie jęknął i gwałtowny dreszcz wstrząsnął jego wspaniałym męskim ciałem.

Linnea straciła resztki kontroli nad sobą. Przez jeden krótki i oślepiający niczym błyskawica moment byli zespoleni w najdoskonalszy sposób, jaki Bóg wymyślił na połączenie mężczyzny i kobiety.

A zaraz potem było po wszystkim i byli tylko dwojgiem ciężko dyszących z wysiłku ludzi na jednym łóżku. Łzy znów napłynęły jej do oczu, bo rzeczywistość była zbyt trudna do zniesienia.

Axton pochylił się nad nią marszcząc czoło.

– Boli cię coś?

Pokręciła głową. Miał na myśli fizyczny ból, oczywiście, a fizycznie nic ją przecież nie bolało.

Zsunął się z niej i leżał na plecach, wpatrzony w malowidła na baldachimie matczynego łóżka, dopóki nie odzyskał tchu.

– Łzy nie zmienią twojego losu. Lepiej zachowaj je dla kogoś innego. Chociaż Henryka także nie zmiękczą – dodał bezlitośnie.

Linnea odwróciła się od niego zdruzgotana.

Szarpnęła za spódnicę, próbując zakryć obnażone uda. Axton poruszył się na łóżku. Zaklął krótko chwytając ją za rękę. Zadarł jej spódnice aż do pasa.

– Gdzie się podział łańcuszek z rubinami?

20

Wlókł ją za sobą po schodach, przez salę i dziedziniec zamkowy. Lubił, kiedy wszyscy widzieli, ze są razem, ale teraz zdecydowanie przesadził. Dla Linnei było to koszmarne przeżycie.

Na nic się zdały jej protesty, próby wyswobodzenia, bezładna szamotanina. Niczym krnąbrne dziecko była wleczona do spichlerza ku uciesze ciekawskich. Po drodze Axton chwycił pochodnię i odpalił od ognia, na którym stał kocioł z bielizną. W końcu wepchnął Linneę do spichlerza i zamknął drzwi