Lady Mildred najbardziej ujęło w synowej to, że potrafiła być równocześnie bezbronna i dzielna. Z każdym krokiem przybliżającym ją do nieszczęsnej dziewczyny, czuła dla niej coraz większe współczucie.

– Odprowadzić cię do komnaty? – spytała lady Mildred. Z bliska widziała, że biedna Beatrix drży. – Przykro mi… Zawahała się, bo nie chciała kłamać. Ale zdała sobie sprawę, że w obliczu rozpaczy synowej, słowa, które zamierzała wypowiedzieć, nie będą kłamstwem. – Przykro mi, że nasz powrót do Maidenstone sprawił tyle bólu twojej rodzinie. Ileż byłoby łatwiej, gdyby nie wojna. Gdybyście się z Axtonem pobrali w pokoju… – Urwała z bezsilnym wzruszeniem ramion.

Dziewczyna przyglądała się jej podejrzliwie, jakby nie wierzyła ani jednemu jej słowu. Nagle stało się dla lady Mildred bardzo ważne, by Beatrix jej zaufała.

– Moja siostra Anna została wysłana na znak pokoju jako narzeczona dla mężczyzny którego nie znała. Była najstarsza wiec jej przypadł ten obowiązek. Ja byłam młodsza i poślubiłam człowieka, którego kochałam. Ale cierpiałam z powodu losu Annę. Miała ciężkie życie, podczas gdy ja ze swego czerpałam wiele radości. – Przerwała zadziwiona, że własna słabość każe jej się zwierzać przed dziewczyną, która musiała jej przecież nienawidzić. Mimo to mówiła dalej: – Nie chciałabym, żeby twój związek z Axtonem był zbudowany na nienawiści.

W jednej chwili podejrzliwość zniknęła z oczu Beatrix, a jej miejsce zajęła, niestety, bezradność.

– Jak może nie być zbudowany na nienawiści?

Lady Mildred wsunęła dłonie w szerokie rękawy sukni.

– Nic ci nie da to, że będziesz nienawidzić męża za zabicie w walce twego brała…

– Ja nie czuję do niego nienawiści! Lady Mildred uniosła brwi w zdumieniu. – Więc… więc na czym polega problem?

– To on mnie nienawidzi! – krzyknęła Linnea z rozpaczą. – On nienawidzi mnie i całej mojej rodziny!

– Nie… – Lady Mildred poczuła nagły zawrót głowy. Rzeczywiście, Axton przez długi czas nienawidził rodziny de Valcourt, lak jak wszyscy de la Manse'owie. Ale nie żywił nienawiści do żony; matka wyczuwała to nieomylnie. Może i chciał jej nienawidzić, jednak nie potrafił się do tego zmusić.

To nagłe odkrycie nieco zbiło ją z tropu; przez dłuższą chwilę milcząco przyglądała się synowej. To. ze Axton, jej syn, mógł darzyć głębokim uczuciem tę kobietę, córkę odwiecznego wroga, było ciężkie do przełknięcia. Ale skoro już…

Zmieszana przeciągającym się milczeniem dziewczyna chciała odejść, ale łady Mildred powstrzymała ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.

– Zaczekaj. Zaczekaj. Pójdę… z tobą. Jest wiele rzeczy, o których powinnyśmy porozmawiać.

Widząc wahanie synowej i cień lęku w jej oczach, lady Mildred zdobyła się na uśmiech. Nie było to aż tak trudne, jak się spodziewała.

– On nie czuje do ciebie nienawiści. Jestem tego pewna. A skoro ty go nie nienawidzisz… To już niezły początek, me sądzisz.

17

Maynard został pochowany w tej samej krypcie, co jego matka i brat, pod kamieniem w podłodze przy ołtarzu. Linnea bala się spytać, jak lady Mildred udało się to osiągnąć. Wystarczyło, że rzecz została pomyślnie załatwiona. Fakt, ze w skromnej ceremonii pogrzebowej uczestniczyła tylko Linnea, jej ojciec, Norma i Frayne, nie miał już większego znaczenia.

Osobą, która przyniosła jej nowinę, był Peter. Poważny i wyciszony odnalazł ją w kaplicy i od razu przekazał wiadomość od matki.

– Axton się na to zgodził? – spytała go Linnea. Peter niepewnie wzruszył ramionami.

– Nie sprzeciwił się.

– To nie to samo, prawda?

– A jakie to ma znaczenie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Linnea nie chciała się z nim kłócić, więc tym zakończyła rozmowę.

Miała pozwolenie na godne pochowanie Maynarda. To było więcej, niż mogła oczekiwać. Niemniej jednak odczuwała pewne obawy przed najbliższym spotkaniem z mężem.

Ale Axton nie pojawił się na wieczornym posiłku ani nie przyszedł później do ich wspólnej komnaty. Trzymał się z daleka przez całą noc podobnie jak przez cały dzień pogrzebu. Dopiero tuż po zmierzch zarządca przyniósł wiadomość, że Axton zbliża się do zamku.

Linnea przerwała rozmowę z karczmarką, z poczuciem ulgi i niepokojem zarazem. Obecni w pobliżu ludzie zwrócili na nią oczy, wszyscy bowiem wiedzieli o awanturze związanej z pochówkiem Maynarda. Linnea odszukała wzrokiem lady Mildred; spokój starszej kobiety dodawał jej otuchy.

Od rozmowy, jaka odbyły poprzedniego dnia, właściwie ze sobą nie rozmawiały. Kiedy Linnea próbowała dziękować za wstawiennictwo, lady Mildred zbyła ją niecierpliwym machnięciem ręki

– Nie dziękuj mi za to, ze dbam o szczęście własnego syna. To matczyny obowiązek. Któregoś dnia sama to zrozumiesz.

Linnea nie bardzo wiedziała, jaki wpływ może mieć pogrzeb Maynarda to na szczęście Axtona, ale cieszyła się ze ma już ten problem za sobą. Pozostawało jej jeszcze spotkanie z mężem. Nic chciała, aby się odbyło przy licznej, wyraźnie zaciekawionej widowni w wielkiej sali.

– Będę w mojej komnacie – powiedziała na tyle głośno, żeby ją mogli usłyszeć wszyscy zainteresowani – Normo, przekaż proszę mojemu mężowi, że tam go oczekuję. Każ przygotować dla niego kąpiel – dodała. – Sama będę mu usługiwać.

Na ostatnią wiadomość po słabo oświetlonych kątach sali rozległy się szepty. Kiedy Linnea spojrzała na lady Mildred, szukając aprobaty dla swego zamiaru, twarz starszej kobiety wyrażała raczej ból niż poparcie dla synowej. W zmęczonych wiekiem oczach odbijało się więcej żalu niż czegokolwiek innego.

Rozczarowana, Linnea nie miała wyboru, musiała działać zgodnie ze swą zapowiedzią. Wyszła z sali w towarzystwie Normy, gdy szmer domyślnych uwag stał się nieznośny dla uszu.

– Może powinnam z tobą zostać, milady – zaoferowała piastunka. wspinając się z wysiłkiem po krętych schodach.

– To nie będzie konieczne.

– Ale on może być bardzo zły…

– Nie. – Dotarłszy do przedsionka na pierwszym piętrze Linnea odwróciła się do Normy. – Nie będzie zły – Nie stało się nic, na co by nie pozwolił. Nie domyślam się, czemu pozwolił na pochowanie Maynarda z honorami należnymi synowi Maidenstone, ale wiem. że to on wydał zgodę. Nie będzie zły – Może tylko smutny w głębi duszy pomyślała i postanowiła rozwiać ten smutek za każda cenę, wykorzystać szansę, która miała jej to ułatwić.

Norma poklepała ja po ramieniu.

– Babka byłaby z ciebie dumna, i słusznie, gdyby cię teraz mogła widzieć. Zapamiętaj moje słowa, milady. Powiem jej, jak świetnie odegrałaś swoją role.

Była to ostatnia rzecz, jaką Linnea chciała usłyszeć: jak sprytnie oszukała swego niby – męża i resztę jego rodziny, podczas gdy oni pragnęli jedynie życia w pokoju. Wychodząc Norma kiwnęła jej porozumiewawczo głową, co niemal przywiodło Linneę do łez.

Nadchodził Axton, mężczyzna, którego zdążyła pokochać… tak, pokochać, w niespełna dwa tygodnie. A ona wkroczyła na ścieżkę, która miała go doprowadzić do upadku. Jej kłamstwo miało go zniszczyć i to w chwili, gdy się tego najmniej spodziewał.

Słysząc kroki na schodach, wstrzymała oddech. Ale to nie był Axton. Jeszcze nie. Weszli służący z balią i resztą rzeczy niezbędnych przy kąpieli Rozpuściwszy włosy osiadła przy oknie i zaczęła czesać długie jasne pasma, dopóki nie spłynęły jej na ramiona idealną złotą kaskadą. Jej życie z Axtonem było beznadziejnie splątanym węzłem. Ale przynajmniej włosy miała gładkie i jedwabiste, takie jak lubił. I zamierzała być uległa i wyczekująca, co także lubił. Postanowiła okazać mu miłość w każdy możliwy sposób. Z każdym pociągnięciem kościanego grzebienia przysięgała upewnić go o swych uczuciach, bo wiedziała, że nadejdzie w końcu dzień, gdy on zwątpi we wszystko, co między nimi zaistniało. I choć wiedziała, że cokolwiek by teraz zrobiła, nie zmieni tego, jak Axton będzie się czuł, kiedy się dowie, kim jest – a raczej kim nie jest – musiała spróbować.

Nagłe poruszenie przy bramie zapowiedziało jego powrót, wiec wychyliła się przez okno wypatrując z daleka znajomej sylwetki. Kiedy pojawił się na dziedzińcu, z gołą głową, bez hełmu czy kaptura, kiedy pomarańczowe światło pochodni oświetliło jego wyraźnie lśniące czarne włosy, błysk białych zębów – przepełniła ją radość tak wielka, że aż bolesna.

Uniósł głowę i spojrzał w okno ich wspólnej komnaty; w tym momencie już wiedział, że i on mógłby ją pokochać. Gdyby mu pozwoliła; Może nawet już ją kochał.

Ta myśl powinna ją wnieść na wyżyny szczęścia i przez krótką chwilę, gdy ich spojrzenia się spotkały, rzeczywiście tam była. Ale wówczas podszedł do Axtona sir John, odwrócił jego uwagę i czar prysł, ustępując miejsca przygnębiającej refleksji.

Jeśli ją kochał, tym straszniejsza będzie dla niego jej zdrada. Norma powiedziała, że lady Harriet byłaby z niej dumna z powodu świetnie odegranej roli. Tak, ale biedna Norma nie orientowała się w sytuacji Owszem, lady Harriet byłaby dumna. Każdy z de Valcourtów byłby dumny, a ona wreszcie pozbyłaby się piętna zatruwającego jej życie od chwili narodzin. Ale jakim kosztem…

– Zostawcie mnie – rzuciła niecierpliwie do dwóch służących krzątających się przy balii. Została sama i prawie natychmiast usłyszała zbliżające się kroki.

Pierwszy wpadł do komnaty Moor, a za nim pojawili się obaj bracia: Axton z zasępionym czołem i niespokojny Peter.

– Zabieraj stąd to zwierzę – warknął Axton, kiedy pies zaczął z wyraźnym zaciekawieniem obwąchiwać niedźwiedzią skórę na łóżku,

– Matka liczyła na rozmowę z tobą – powiedział Peter.

– Jutro. – Axton nie odrywał oczu od Linnei stojącej przy oknie. Jasne i pukle rozpuszczonych włosów odcinały się od ciemnej zieleni sukni. Była bosa; zrzuciła też z siebie wszystkie zbędne części dziennego ubrania. – Jutro się z nią zobaczę. – Następnie rzucając bratu przychylniejsze spojrzenie, dodał: – Ale przekaż jej, braciszku, że nikt nie musi się obawiać mojej porywczości ani też troszczyć o bezpieczeństwo mojej żony.