Mimo to Linnea de Valcourt splunęła wyzywająco przez masywny kamienny mur, jakby upewniając samą siebie, że w grę wchodzić może jedynie szybkie, zdecydowane zwycięstwo.

– Głupcy. Marnują tylko czas… i własną krew – stwierdziła buńczucznie. – Henryk de Anjou nie może zająć zamku Maidenstone ani choćby kawałka Wessex. Ani kawałka brytyjskiej ziemi – dodała z młodzieńczą zuchwałością.

– Już zajęli sporą część Wessex – przypomniał sir Hugh, kapitan straży jej ojca, spoglądając na nieprzebrane hordy.

– Nie wezmą Maidenstone – upierała się Linnea, ale czując, jak jej odwaga słabnie, spytała z wahaniem: – Prawda?

Sir Hugh nie odrywał wzroku od wojsk, które dotarty już niemal do wsi. Strumień przerażonych wieśniaków zmierzał w stronę zamku; uciekinierzy ciągnęli ze sobą potomstwo i skromny dobytek, jaki zdołali zebrać przez ten krótki czas od momentu podniesienia alarmu. Linnea patrzyła jak szczęki kapitana co chwila zaciskają się nerwowo.

– Podnieść most! – rzucił rozkaz żołnierzowi stojącemu u jego boku.

– Nie! Jeszcze nie! – zawołała bez namysłu.

Jednak mordercze spojrzenie sir Hugha powstrzymało jakiekolwiek dalsze protesty.

– Wynoś się z mojego pola bitwy, bo sprowadzisz przekleństwo na tych nielicznych, jacy się jeszcze z nas ostali!

Linnea cofnęła się spłoszona, kiedy spoczęły na niej także ciężkie od niechęci spojrzenia pozostałych żołnierzy.

Sir Hugh musiał widać dostrzec jej ból, bo jego surowe rysy nieco złagodniały.

– Idź, dołącz do swojej siostry w wielkiej sali – dodał mrukliwie. I powiedz swojej babce, że przyślę jej wiadomości, gdy tylko jakieś będą.

Linnea skinęła posłusznie, zebrała w jedną rękę fałdy prostej, szerokiej spódnicy i odwróciła się ku stromym schodom prowadzącym do zamku. Nie mówił poważnie o tym przekleństwie. Była tego pewna. Był po prostu zdenerwowany czekającą go walką. Sir Hugh nigdy nie zachowywał się tak jak inni, ścigający ją ukradkiem podejrzliwym wzrokiem. Nigdy nie żegnał się znakiem krzyża napotkawszy ją niespodzianie. Wszystko przez tę piekielną wojnę pomiędzy królem Stefanem i tym normańskim uzurpatorem, Henrykiem Plantagenetem. Najpierw jego matka, Matylda, a teraz syn. Czyż ci wojowniczy magnaci nie mogliby zostawić w spokoju ludności Wessex, myślała, gdy z daleka dobiegało już skrzypienie kołowrotu i brzęk łańcuchów, zaczęto bowiem podnoszenie nowo wybudowanego zwodzonego mostu Maidenstone.

Wzmógł się krzyk wieśniaków oblegających mury; zawodzenie rozpaczy zbiegło się z pierwszym podmuchem gryzącego dymu. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że najeźdźcy palą wieś. Ci barbarzyńcy zamieniali niewinną wioskę Maidenstone w płonącą pochodnię!

– Przeklinam was wszystkich! – mruknęła do siebie Linnea, doświadczając jednocześnie wielkiego gniewa i szczerego współczucia dla pogorzelców. – Przeklinam was wszystkich spod znaku czarnego niedźwiedzia! – krzyknęła, żałując z całego serca, iż w istocie nie posiada mocy, jaką wielu jej przypisywało. Bo gdyby tylko mogła przekląć najeźdźców, zrobiłaby to bez wahania. Posłałaby ich w ogień piekielny na całą wieczność, ratując swój dom i swój lud.

A lud pokochałby ją za to. Przez moment wyobraziła sobie tę cudowną przemianę, jaka by zaszła, gdyby udało jej się zdziałać coś naprawdę wielkiego i dowieść mieszkańcom Maidenstone…

– Z drogi – zażądał ktoś ostrym głosem, przywracając ją gwałtownie do rzeczywistości.

Pospiesznie wspięła się na ostatnie stopnie, czując tuż za plecami obecność jednego z zamkowych strażników. Nie mógł jej pomylić z Beatrix, choćby dlatego, że strój Linnei zawsze przedstawiał się znacznie skromniej niż szaty jej siostry. Poza tym Beatrix z pewnością nie włóczyłaby się po zamku podczas przygotowań do bitwy, tylko Linnea mogła się zdobyć na coś równie niemądrego. Beatrix zapewne była teraz W głównej sali zamku, uspokajała przestraszonych wieśniaków, organizowała dla nich pożywienie lub oddawała się jakimś innym pożytecznym domowym zajęciom.

Na szczycie muru Linnea zawahała się, niepewna, jaką pozycję powinna zająć podczas nadchodzącej bitwy. Po drugiej stronie zatłoczonego dziedzińca, w drzwiach prowadzących do wielkiej sali, dostrzegła babkę – jedną ręką Wsparta na lasce, drugą rozdzielała polecenia.

Linnea w jednej chwili postanowiła, że nie wróci do wielkiej sali. Jej babka, lady Harriet, z trudem znosiła widok młodszej wnuczki. A możną się było spodziewać, że tego dnia dobre maniery nic powstrzymają jej przed uszczypliwością.

Nagle Linnea usłyszała szorstki glos ojcu; po kilku minutach przeszukiwania wzrokiem ludzkiej ciżby zobaczyła go na wschodniej blance – wykrzykiwał rozkazy i gestykulował, obejmując dowództwo nad obrońcami zamku.

Odziany był w skórzany kubrak ozdobiony rodzinnym herbem Valcourtów – złotym lwem wspiętym na tylnych łapach na niebieskim polu. Z ramion spływała mu krótka niebieska peleryna, a szeroką talię opinał ciężki, nabijany złotem pas. Wyglądał na prawdziwie wielkiego rycerza, za jakiego w istocie uchodził; niezrównanego w dzielności, sprycie i sile. Jeśli jawił się jej mężczyzną bardziej oddanym przyjemnościom dobrego jadła i napitku niż wojaczki i strategii, to tylko dlatego, iż przez ostatnie dziesięć lat nie miał nic lepszego do roboty. Nie pamiętała czasów, kiedy walczył dla Stefana, pomagając mu wydrzeć koronę z rąk przebiegłej córki starego króla… Słyszała jednak historie o jego mężnych wyczynach, opowiadane po wielekroć podczas długich zimowych wieczorów. O tym, jak został pasowany na rycerza przez samego króla Stefana, choć na długo przedtem, nim ten został królem. O tym, jak walczył w doborowej gwardii Stefana. O tym, jak został nagrodzony za wierną służbę małżeństwem z kuzynką Stefana, Ella. najpiękniejszą kobietą w całym kraju. O tym, jak objął zamek Maidenstone tuż po śmierci starego władcy i utrzymał go. mimo ciągłych zakusów Matyldy pragnącej pozbawić go tej posiadłości, a Stefana – korony.

Wyglądało jednak na to, że tym razem syn Matyldy i jego stronnicy podjęli bardziej zdecydowany atak.

Linnea wcisnęła się w zaciszny kąt pomiędzy kamienną ścianą kuchni a palisadowym płotem otaczającym zielny ogródek. Przestrzeń między murami pełna była ludzi, psów i niespokojnego bydła; oszalała ciżba wzbijała tumany kurzu, który powodował drapanie w gardle i wywoływał łzawienie. Mimo to Linnea nie odrywała oczu od ojca.

Gdyby tak Maynard był tu na miejscu, pomyślała z żalem, kiedy ojciec dołączył do sir Hugha i stojąc ramię w ramię spoglądali w kierunku nadciągającego wroga. Jej brat bywał czasami okrutnym i nieznośnym potworem, ale dzielnością dorównywał ojcu i uchodził za wielce zręcznego wojownika.

Jednakże Maynard przebywał w Melcombe Regis, wraz z większością ich rycerzy, łuczników i piechoty. Obrona Maidenstone spoczywała w rękach zamkowej gwardii i wieśniaków, którym udało się schronić wewnątrz murów, zanim podniesiono most.

Dziewczyną zatrząsł zimny dreszcz strachu, aż zacisnęła ramiona na piersi. Po raz kolejny przyszła jej na myśl straszliwa prawda – Maidenstone nie miał szans na zwycięstwo. Nie mogli zwyciężyć, musieli zatem być gotowi na przegraną.

Natychmiast opuściła swą kryjówkę. Lęk przed gniewem babki przestał się liczyć. Musi odnaleźć Beatrix, żeby być przy niej na wypadek najgorszego. Beatrix potrzebowała kogoś, kto będzie ją chronił, a Linnea, jak zawsze, gotowa była zrobić wszystko dla ukochanej siostry. Zadarłszy spódnicę gestem bynajmniej nie pasującym do dobrze urodzonej panny, ruszyła biegiem wzdłuż muru, omijając miotających się wieśniaków i wystraszone dzieci. Swąd dymu stał się mocniejszy, podobnie jak rozpaczliwe lamenty w środku i na zewnątrz obleganego zamka.

Otaczająca ją panika i zamieszanie zaczęły jej się udzielać i pomyślała z trwogą, że nadchodzi koniec świata. Zbliżało się piekło, a czarny niedźwiedź u ich progu był chyba samym diabłem.

Axton de la Manse wyjechał na potężnym wierzchowcu na skraj wsi i zadarłszy głowę przyglądał się kamiennym murom Maidenstone, Czarne pióropusze dymu zasnuły niebo szarością, w której dom jego dzieciństwa wyglądał jak obraz piekieł. Podpalił jedynie stodoły i szopy oraz kilka spichlerzy znajdujących się w strategicznych punktach. Jednakże teraz, gdy gryzący swąd znad wsi przeniósł się z wiatrem nad zamkowe mury. wrażenie było na tyle straszne, by przerazić bezbronnych wieśniaków – i zaszczepić lęk w sercu Edgara de Valcourt i całej jego nikczemnej rodziny.

– Wieśniacy znaleźli się w pułapce pomiędzy nami a fosą – zauważył sir Reynold. rotmistrz Axtona i jego najbardziej zaufany człowiek.

Axton przytaknął skinieniem głowy.

– Podsycajcie ogień, dopóki nie opuszczą mostu i nie podniosą bramy.

Dajcie naprzód syna Valcourta.

– Zemdlał, jest ledwie żywy.

Axton wzruszył ramionami.

– Walczył dzielnie… jak na Valcourta. Jeśli umrze, to trudno. To w niczym nie przyćmi naszego dzisiejszego sukcesu. – Nie musiał dodawać, że zadanie Maynardowi de Valcourt obezwładniającego ciosu sprawiło mu dziką radość. Axton i Reynold odbyli razem wiele bitew i stracili' w nich niejednego mężnego współtowarzysza. Ale taki był los rycerza. Stoczyć godną walkę i polec od ran na polu chwały – oto czego oczekiwali od życia Axton i Reynold. Nigdy nie liczyli na więcej.

Aż do teraz.

Bo teraz Axton pragnął dożyć sędziwego wieku, odłożywszy do lamusa ciężki stalowy miecz i ostry sztylet, kutą żelazną maczugę i lancę. Pragnął odzyskać swój dom, a choć nadal ciążył na nim obowiązek wobec króla – albo konieczność wykupienia się z niego – miał zamiar osiedlić się w Maidenstone, sprowadzić w to miejsce tych nielicznych członków swojej rodziny, którzy pozostali przy życiu, i odzyskać wszystko, co utracili przed wieloma laty.

Tylko że nie można było odzyskać wszystkiego.

Jego dłoń w skórzanej rękawicy zacisnęła się na wodzach; koń zatańczył nerwowo. Na krew Chrystusa, ojciec powinien być dziś tutaj, napawać się zwycięstwem, na które tyle musieli czekać. A także bracia, William i Yves – oni też zasłużyli na udział w tym triumfie.