Przez chwilę nasłuchiwała stojąc na schodach. Z wielkiej sali dobiegały pojedyncze glosy, na tyle stłumione, że nie byłą w stanie rozpoznać osób. Nie chciała wpaść na Axtona, ale musiała zaryzykować i zejść po schodach, jeśli miała poszukać czegoś do jedzenia.

Jednakże z każdym stopniem coraz jaśniej zdawała sobie sprawę z tego, że łudziła się myśląc, iż zdoła choć na chwilę od niego uciec. Nie było od niego ucieczki. Palący dotyk łańcuszka bezustannie przypominał jej o mężu.

W sali panował mrok. Wszystkie pochodnie się wypaliły, poza jedną, wiszącą tuz przy wejściu na mury. Na wprost na wielkim palenisku syczał ogień, rzucając niewielki półkrąg światła; dziwny czerwony poblask nadawał sali wygląd jaskini. Było jeszcze parę świec na końcu stołu, przy którym zgromadziło się kilku mężczyzn.

Jeden z nich leżał na ławie obok stołu, rozciągnięty na wznak, z rękami złożonymi na piersi. Sprawiał wrażenie śpiącego; z jego ust wydobywało się rytmiczne pochrapywanie. Drugi mężczyzna siedział z opuszczoną głową, wsparty na łokciach, i wpatrywał się w ciężki kufel z piwem… albo też po prostu spał na siedząco. Rozpoznała w nim rudobrodego sir Reynolda, zaufanego człowieka Axtona.

Ale gdzie się podziewał jej mąż?

– Ja bym się ich pozbył.

Linnea omal nie wyskoczyła ze skóry. Wypowiedziane niezbyt głośno słowa całkiem ją zaskoczyły; przycisnęła rękę do piersi, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. Człowiek siedzący przy stole uniósł głowę i spojrzał na prawo. Linnea podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, i zobaczyła właśnie to, czego pragnęła uniknąć. Jej mąż siedział na lordowskim krześle. Nie zauważyła go wcześniej, bo krzesło zwrócone było przodem do ognia. Ale tylko lord Maidenstone ośmieliłby się na nim zasiąść.

Serce Linnei wykonywało szalone podskoki. Wołała myśleć, że to raczej ze zdenerwowania niż z podniecenia jego widokiem. Niepodobna przecież, by znów miała ochotę na to… Tylko ladacznica mogłaby sobie życzyć więcej takich bezecnych uciech!

– Wolałbym się pozbyć ich wszystkich – powtórzył. – Ojca, syna, no i staruchy.

– Ale córkę chyba zatrzymasz – bardziej stwierdził, niż spytał sir Reynold.

Axton parsknął śmiechem, który w uszach Linnei zabrzmiał obraźliwie, ale nie odpowiedział.

Sir Reynold wziął jego milczenie za zachętę.

– Rozumiem, że pasuje ci ta szelmutka. W zamku plotkują, że nie wypuszczałeś jej z łoża przez cały dzień, – Roześmiał się. – Czyżby w noc poślubną nie poszło za dobrze i potrzebowałeś całego dnia na poprawę? Czy może ona wolno się uczy?

Uszy zapiekły Linneę ze wstydu. Axton de la Manse nic musiał niczego poprawiać. Ale ona… nic nie umiała. Czyżby uznawał ją za opieszałą uczennicę? Czyżby go rozczarowała?

Axton podniósł się z krzesła i stanął przy ogniu. Miał na sobie proste Spodnie i luźną koszulę. Nic nosił broni ani nawet pasa, a buty wdział niskie i codzienne. Ale w jego postaci nie było nic pospolitego. Nawet odziany niewiele lepiej od giermka, był lordem w każdym calu. I choć w istocie powinno ją to rozgniewać, Linnea zamiast gniewu poczuła niemądrą kobiecą dumę. Oto był jej mąż. Została mu poślubiona.

– Ojciec i syn pozostaną moimi więźniami, dopóki Henryk nie rozkaże inaczej. Stara może się wynieść do opactwa Romscy – zdecydował Axton.

– Opactwo Romsey, powiadasz. Cóż, szkoda, że nie podjąłeś decyzji wcześniej. Ksiądz już się tam udał. Gdybym wiedział, że taki masz zamiar, mogłaby mu towarzyszyć.

Axton odwrócił się do swojego kapitana.

– Ksiądz opuścił zamek? Dlaczego? I dlaczego akurat tam się udar? Kto zezwolił na jego podróż?

– Ty sam. – Sir Reynold uśmiechnął się pod nosem. – O ile sobie dobrze przypominam, wpatrywałeś się w oblubienice, kiedy o tym rozmawialiśmy. Nie mów mi, że byłeś aż tak rozkojarzony, że nie pamiętasz? – dodał nie kryjąc wesołości.

Axton podniósł ręce i przejechał nimi po włosach.

– Najwidoczniej byłem. Kiedy wyjechał?

– Przed świtem. Czy to ma jakieś znaczenie?

Linnea wstrzymała oddech. Prawdziwa Beatrix wyjechała z ojcem Martinem. Czyżby Axton coś podejrzewał? Może wiedział, że spiskowali przeciwko niemu? Wiedział, kim ona jest naprawdę?

Axton wzruszył ramionami.

– Jestem z natury podejrzliwy. Zorganizuj maty oddział, który odstawi staruchę do opactwa. Im szybciej, tym lepiej. Niech dwóch ludzi pilnuje de Valcourta i jeden jego syna.

– A co z córką? Kto ją będzie pilnował? – spytał brodacz zaczepnie.

Axtonowi nie przeszkadzał dobry humor kapitana. Linnea wyczuła, że tych dwóch łączy jakaś szczególna więź. Jej mąż nie wyglądał na człowieka, który pozwalałby z siebie kpić byle komu.

– Poradzę sobie z moja żoną… – Urwał nagle i Linnea od razu wiedziała dlaczego.

Dostrzegł ją. choć siała ukryto w cieniu ściany. Poczuła na sobie jego wzrok i jak zwykle przebiegł ją dreszcz.

– Poradzę sobie z moją żoną – powtórzył, tym razem zwracając się bezpośrednio do niej.

Sir Reynold musiał zauważyć zmianę w jego tonie, bo odwrócił głowę. Zobaczywszy Linneę, uśmiechnął się szeroko.

– Hej. Maurice. Przywitaj swoją nową panią, człowieku. Nie obrażaj jej swym cuchnącym oddechem i fatalnymi manierami. – Sir Reynold kopnął w ławkę, na której spoczywaj trzeci biesiadnik i ten, nieszczęsny, mamrocząc przekleństwa, wylądował na ziemi.

– Przeklęty łotrze! – ryknął, natychmiast podrywając się na równe nogi. Odruchowo sięgnął do sztyletu przypiętego u pasa, ale go nie wyciągnął. Nagle znieruchomiał, jakby zapomniał, po co sięgał, i patrzył na Linneę w osłupieniu, chwiejąc się na nogach.

Pijany.

Czy Axton także był pijany? Linnea przyjrzała się mężowi uważniej. Czyżby siedział tu na dole, popijając ze swymi kompanami, opowiadając im ze szczegółami o tym, co się zdarzyło pomiędzy nim i żoną… żoną, która była jego wrogiem? Oblała się rumieńcem, upokorzona na samą myśl, że mogło tak być. Nie miała zamiaru pozwolić, by panował nad nią tu, w tej sali, tak jak w ich komnacie sypialnej. To nie była odpowiednia pora, by się wcielać w układną Beatrix. Musiała być raczej podobna do babki, dumna i agresywna. I powściągliwa.

Wkroczyła w krąg światła, zapominając o głodzie, który ją przywiódł w to miejsce.

– Jeśliś łaskaw, mężu, wolałabym zatrzymać babkę przy sobie. Nie ma potrzeby odsyłać takiej starej kobiety daleko od jej domu. – Urwała widząc, że gwałtownie poderwał głowę.

– Maidenstone nie jest jej domem – rzekł twardo; był nie tyle pijany, co wściekły.

Linnea przygryzła wargę, tłumiąc w sobie jęk. Ależ była głupia. Jak mogła powiedzieć coś takiego? Powinna była wiedzieć, że wstawianie się za rodzina, tylko go rozzłości. Ale stało się.

– Jest starą kobietą – powtórzyła błagalnym tonem. – To jedyny dom. jaki posiada.

Nie widziała jego miny, bo stał na tle ognia. Ale wyczuwała napięcie bijące od całej jego postaci. Zbliżył się do niej powolnym, miękkim krokiem drapieżnika podchodzącego ofiarę. Mijając stół odstawił nań cynowy kielich. Jego oddech był lodowaty i ognisty zarazem; przywodził jej na myśl tchnienie piekieł.

Nie powinna była nalegać, uświadomiła sobie poniewczasie.

– Los każdego z de Valcourtów spoczywa całkowicie w moich rękach. – Pochylił się ku niej; miała tuż przed oczyma jego twarz o twardym i przerażająco zimnym wyrazie. – Żyją, umierają… albo leżą nadzy na moim łóżku, jak sobie zażyczę.

Spokojnie wypowiedziane słowa przesycone były jadem: Linnea aż się cofnęła zaskoczona, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Oto był człowiek, który pieszczotami wprawiał ją w podniecenie tak łatwo, że czuła się rozpustnicą. Teraz widziała, że równie łatwo mógł ją unicestwić. Mógł ją zetrzeć na proch, jak kawałek kredy pod obcasem. Jak mogła sobie roić, że może być inny?

Złość pomogła jej zebrać w sobie resztki odwagi. Nie była w stanie patrzeć w stronę jego kompanów; bała się ujrzeć ich pogardliwe uśmiechy. Ale on… Wpatrywała się w niego z ogniem w oczach, ośmielona nienawiścią i pogardą.

– Widzę, że mój mąż jest bardzo dzielnym człowiekiem. Umie pokonać kobiety, starców i ciężko rannych.

– Nie był ciężko ranny, kiedy go spotkałem – przerwał jej z ironią, unosząc jedną brew.

Gdyby Linnea miała broń, niechybnie by jej użyła przeciw niemu za tę uwagę. Jak śmiał się przed nią chwalić swoim ohydnym postępkiem? Jak śmiał! O mało nie zamordował jej brata, uwięził ojca, chciał wygnać babkę, a ją brał do łoża, jakby miała mu być za to wszystko wdzięczna!

– Gardzę tobą! – krzyknęła, aż się trzęsąc ze wburzenia. – Gardzę tobą i… – Gorączkowo szukała w głowie słowa, którym mogłaby go zranić tak dotkliwie, jak on ją zranił. – I niedobrze im się robi na myśl, że muszo znosić twój wstrętny dotyk… twoje obrzydliwe pieszczoty Chce mi się od nich wymiotować!

Odczuła krótkotrwałe zadowolenie widząc, jak kpiący uśmieszek znika z jego twarzy. Krótkotrwałe, bo zaraz przeraziła ją furia bijąca z jego oczu. Uchyliła się, kiedy podniósł zaciśniętą pięść. Mógł ją uderzyć mógł ją zabić siłą jednego wściekłego ciosu.

Jeden z jego ludzi tylko wstrzymał oddech. Drugi chwycił swego lorda za ramię, powstrzymując je, nim zdążyło opaść.

– Zabieraj się stad – usłyszała mrukliwe polecenie sir Reynolda.

Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Cofnęła się nie odrywając wzroku od twarzy męża. W jego oczach widziała żądzę mordu; poczuła zimne macki strachu rozpełzające się po całym ciele. Zabije ją. A jeśli nawet nie. niechybnie zrobi to babka. Nie tak miała postępować wobec męża. Miała go zadowolić, uśpić jego czujność dostarczając mu przyjemności. Zamiast tego tylko go pobudziła do nowych aktów gwałtu.

Axton strząsnął z siebie rękę sir Reynolda. Kapitan zbyt dobrze znał swego pana, żeby próbować drugi raz. Kiedy więc Axton ruszył w stronę Linnei, sir Reynold obserwował ich, ale się nie wtrącał.

– Nie dbam o to, czy gardzisz moim dotykiem, czy o nim marzysz, pani. Jesteś moją żoną i mogę z tobą robić, co zechcę, liczy się moja przyjemność, nie twoja. – Wbił w nią lodowate spojrzenie. Twarde jak granit. – A teraz idź do mojej komnaty i czekaj na mój powrót. Żono – dodał na koniec tonem, który uczynił z tego prostego słowa najokrutniejszą obelgę, jaką w życiu słyszała.