Zbierając w lewą rękę fałdy koszuli Linnea spojrzała w dół jeden łańcuszek ze złota i rubinów opasywał jej talię, drugi zwisał luźno pomiędzy jej nogami sięgając do połowy ud.

Spojrzała na męża pytająco. W dotyku chłodnego metalu i kamieni rozgrzewających się od ciała, pocierających wrażliwą skórę ud, było coś dziwnie niepokojącego.

Odpowiedział jej twardym, nieugiętym spojrzeniem.

– Będziesz zawsze nosiła mój prezent, Beatrix. To tylko dwa identyczne naszyjniki. Tyle że są znacznie bardziej użyteczne noszone w ten sposób.

Powiódł palcem wzdłuż pierwszego łańcuszka: wokół jej talii, po brzuchu, a potem wzdłuż drugiego, przez gęste złociste kędziory w dół po wewnętrznej stronie uda.

Kiedy jego palec znieruchomiał, Linnea aż wstrzymała oddech. Jak on potrafił to robić, zastanawiała się resztką świadomości. Jak mu się udawało aż tak na nią działać? Całe jej ciało zastygało w napięciu pod rzucanym przez niego urokiem. Panował nad jej zmysłami. Była pewna.

Kiedy nagle wstał i mocnym szarpnięciem opuścił jej koszulę, drżała niczym młode drzewko w grudniowej wichurze.

– Idź do swego brata. Umieść go, gdzie chcesz, byle nie w twierdzy. Nie chcę go tutaj. I Beatrix – dodał, przesuwając twardym spojrzeniem po jej ustach, piersiach i brzuchu, by zatrzymać je w miejscu, gdzie pod cienką powłoka koszuli zwisał łańcuszek. – Myśl o mnie, kiedy tylko poczujesz na sobie mój prezent. Czasami może cię drażnić, ale też będzie ci przypomniał rozkosze, jakich ode mnie zaznałaś.

Popatrzył w jej szeroko otwarte oczy; w jego wzroku była wyzwanie, uwodzicielska moc i cała mądrość świata.

Kazał jej iść do brata. Tak tez zrobiła. Zebrała z podłogi suknię i pantofle i opuściła komnatę. Odchodząc zerkała ukradkiem na niewiarygodnie męską postać człowieka, którego los wyznaczył na jej męża.

Dopiero w przedsionku, straciwszy go z oczu. była w stanie normalnie oddychać.

Dobry Boże. Najświętsza Panienko. Święty Judo. Miała naprawdę poważne kłopoty!

Jakimś cudem udało jej się włożyć suknię i zaciągnąć sznurówki stanika. Wsunęła stopy w miękkie pantofle nic dbając o pończochy Z burzą splatanych włosów, w ślubnej sukni, wychodząca wprost ze ślubnego łoża musiała stanowić osobliwy widok. Służba będzie się na nią gapić. Ludzie zaczną plotkować.

Ale Linnei nic to nie obchodziło. Nie traciła czasu na próżne rozmyślania. Zbiegając ze schodów, mijając szybko wielką salę i zmierzając pospiesznie do oczekującego w koszarach brata, była świadoma tylko jednego: łańcuszka, który ocierał się o jej uda przy każdym kroku. Ślubnego prezentu, który pieścił ją delikatnie przy najmniejszym ruchu ciała.

Musiała być najgorszą grzesznicą, skoro podniecało ją coś takiego i taki mężczyzna. Była najgorszą grzesznicą na ziemi.

I poślubiła samego diabła!

9

Godzinę później Linnea doszła do wniosku, że każdy kolejny dzień okazuje się trudniejszy od poprzedniego. Jednego dnia zamek poddał się armii najeźdźców, a ona przybrała tożsamość siostry. Następnego dnia musiała ulec innej formie przymusu, pochodzącej od człowieka, który także był jej wrogiem. Wydawało się, że już nic gorszego nie może jej spotkać. A jednak Linnea miała przeczucie, że jej prawdziwe problemy dopiero się zaczęły.

Znalazła Maynarda znów osłabionego gorączką. Bardzo zły znak. Tym bardziej pilne stało się przeniesienie go w jakieś dogodniejsze miejsce, gdzie mogłaby przy nim stale czuwać. Choć nie łączyła ją ze starszym bratem żadna serdeczniejsza więź, Maynard stał się dla niej symbolem. Nie wystarczało jej, że uratowała siostrę przed Axtonem. Musi także uratować brata. A tego dnia nie wyglądał zbyt dobrze.

Przyzwała Frayne'a i Normę oraz dwóch innych służących, żeby przenieśli rannego do izby ojca Martina za kaplicą. Oczyściła rany i nakazała, by karmiono chorego warzywnym bulionem oraz chlebem moczonym w kozim mleku, jeśli będzie w stanie go przełknąć.

Ale nawet najbardziej zajęta, nie mogła zapomnieć o wysadzanym rubinami łańcuszku. Dotyk chłodnego metalu działał na nią tak, jakby sam Axton stal obok i koniuszkami palców pieścił jej skórę. Chciała zapomnieć o mężu i skupić się całkowicie na Maynardzie; miała ochotę zedrzeć z siebie dokuczliwy klejnot, porwać go na najdrobniejsze kawałki i cisnąć do fosy.

Nie, oddałaby po kawałku najbiedniejszym, żeby przynajmniej oni odnieśli jakąś korzyść z nieprzyzwoitej zachcianki nowego lorda. Mogliby sprzedać złoto i rubiny i kupić sobie nowe buty lub naczynia od wędrownych kupców, którzy czasami pojawiali się we wsi u stóp Maidenstone. Albo mogliby się każdej wiosny wybierać na jarmark w Romsey. Uśmiechnęła się. wyobraziwszy sobie dwóch młodych pasterzy, Osborna i Siwarda. jak obnoszą z dumą nowe buty i ssać twarde cukierki oglądają występy żonglerów, akrobatów i połykaczy ognia.

Miła fantazja nie miała żadnych szans na urzeczywistnienie. Prawda była taka, że Linnea nie śmiałaby pozbyć się ślubnego prezentu od męża, choćby nie wiem jak nim gardziła. A była przekonana, że nim garda, kiedy ostrożnie naciągała koc na chore ramię Maynarda.

– Nie dotykaj mnie! – wymamrotał w malignie, a potem jęknął z bólu – Chryste!

– Co się dzieje? – Linnea aż podskoczyła usłyszawszy ostry głos lady Harriet – Dlaczego Maynarda umieszczono tu, przy kaplicy?

– Tu jest ciepło i wygodniej niż w baraku – zaczęła Linnea, wycofując się jak zwykle przed babką poza zasięg laski. Na moment zapomniała, że gra rolę Beatrix, ale lady Harriet pamiętała o tym doskonale.

– Dlaczego nie jest w twierdzy? – zdziwiła się staruszka. – We własnej komnacie?

Ojciec Linnei stał za plecami babki, milczący i dziwnie skurczony. Gdy lady Harriet przeszywała wnuczkę wzrokiem, on nawet nie próbował na nią spojrzeć.

To dlatego, że jestem zbezczeszczona, uzmysłowiła sobie Linnea ze smutkiem. Nie była uczciwie poślubiona Axtonowi de la Manse, zatem została zbezczeszczona. Była kobietą upadłą.

Gdyby tak wiedzieli, co zaszło pomiędzy nią i Axtonem… Kiedy Się poruszyła, łańcuszek otarł się o skórę; Linnea odczuła to jak dotknięcie żywego ognia.

– I co? – Lady Harriet stuknęła końcem laski o ziemię. – Co na to powiesz, dziewczyno? Tylko tyle zdołałaś wyprosić o swego męża? Księżą izbę? Nie dogodziłaś mu tak, jak ci kazałam?

– Babko, proszę – jęknęła Linnea upokorzona do głębi Nie miała Odwagi podnieść oczu i stawić czoła zaciekawionym spojrzeniom rodziny i służby.

– Ych! – Lady Harriet ze złością odwróciła się od niej i podeszła do wnuka, – Jakże się miewasz?

– Ja… umieram – wydusił z siebie z bolesnym jękiem. Na mocno zaciśniętych powiekach ukazały się łzy.

– Czy to prawda? – Pytanie było skierowane do Linnei.

– Nie. Nie wierzę, że umrze – odpowiedziała, modląc się, by w istocie tak było. – Ale… będzie długo wracał do zdrowia.

– A jego ramię?

Linnea spojrzała na ojca. Dla człowieka oddanego wojnie utrata ręki, w której trzyma broń, jest najokrutniejszą karą. Każdy rycerz woli ponieść śmierć na polu chwały niż wieść życie bezużytecznego kaleki.

– Nie przypuszczam, by jeszcze kiedyś mógł dzierżyć miecz. – Spojrzała przepraszająco najpierw na ojca, potem na brata. Nie przyczyniła się do nieszczęścia Maynarda, ale choć o tym wiedziała, nie mogła się wyzbyć poczucia winy. Może gdyby zachowała większą ostrożność i dokładniej złożyła kości. Jednak już teraz, mimo znacznej opuchlizny zniekształcającej ramię, wiedziała, że nie zrośnie się prosto. I że nie będzie mocne.

Maynard stoczył swoją ostatnią walkę jako rycerz i przegrał. Zadaniem Beatrix było poślubić człowieka, który będzie zdolny przywrócić Maidenstone rodzinie de Valcourt. A zadaniem Linnei było zyskać na to czas podtrzymując oszukańczą grę.

– Gdybym tak mogła posłać tego człowieka do diabła, uczyniłabym to niezawodnie! – Lady Harriet kipiała złością. Krążyła po izbie rozganiając z drogi przestraszoną służbę.

Linnea gestem odprawiła służących. Kiedy w pomieszczeniu nie było już nikogo poza najbliższą rodziną, stanęła przed babką.

– Powiedz mi, jak Bea… – Urwała, zerkając na Maynarda. Wyglądało wprawdzie na to, że zapadł w niespokojny sen, lecz nie chciała się przed nim zdradzie z niczym, co mógłby wyjawić majacząc w gorączce, – Powiedz mi, jakie masz wieści… o niej.

Lady Harriet rzuciła wnuczce nieufne spojrzenie.

– Jest bezpieczna. Tyle powinno ci wystarczyć. Co do reszty naszych planów, dość powiedzieli że podjęliśmy niezbędne kroki, żeby jej znaleźć odpowiedniego męża. Teraz ty mi powiedz, jak ci poszło w małżeńskiej łożnicy? Był dla ciebie brutalny?

– Ja… on… – wyjąkała Linnea, a potem całkiem zamilkła rumieniąc się mocno pod świdrującym wzrokiem babki. – Ja… – zaczęła jeszcze raz, lecz znów urwała, napotkawszy zbolałe spojrzenie ojca.

– Zostaw nas same, Edgarze – warknęła łady Harriet do syna. – To sprawa między kobietami. – W tym momencie Maynard głośno stęknął przez sen i staruszka zmieniła zdanie. – Nie, zostań tu ze swoim umierającym synem, a ja porozmawiam z moją wnuczką na osobności. Chodź – dodała, szarpiąc Linneę za rękaw.

Usiadły w kaplicy, w obecności Jezusa wiszącego na krzyżu i Maiki Boskiej spoglądającej na nie z wnęki w ścianie.

– No? – odezwała się jako pierwsza lady Harriet. – Powiedz mi, co między wami zaszło. Czego się o nim dowiedziałaś? Jakie ma słabości?

– On… nic ma słabości – powiedziała z wysiłkiem Linnea, nie mając odwagi podnieść oczu na babkę.

– Był okrutny?

– Nie. No, może trochę. – Linnea głośno przełknęła ślinę. Czy musiała opisywać wszystko ze szczegółami?

– Zrobił ci krzywdę?

W głosie babki pojawił się nowy ton, który można by uznać za objaw współczucia. Linnea nie mogła uwierzyć własnym uszom. Uniosła głowę zdumiona.

– Nie lubi, żeby mu się sprzeciwiać. Nie lubi, kiedy mu odmawiam. Dopóki się zgadzałam, nie był dla mnie… niemiły.