Patrzył na nią z niedowierzaniem. Nagle, bez uprzedzenia i bez jakiegokolwiek zrozumiałego dla niej powodu, zaczął się śmiać. Z początku chichotał, a potem ryknął śmiechem, od którego aż zatrzęsło się łóżko.

– Nędzny oręż – powtarzał między kolejnymi wybuchami nieopanowanej wesołości. – Nędzny oręż!

Czyżby oszalał? Czy mężczyzna mógł być aż tak przewrotny? Linnea patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma; nic nie rozumiała, ale cieszyła się w duchu, że nie zamierza jej udusić… przynajmniej nie od razu.

Kiedy się wreszcie uspokoił, niewiele się między nimi zmieniło. Nadal leżał na niej, przygniatając ją do łoża swą wagą i siłą. Wciąż ściskał ją za rękę, w której trzymała sztylet. Jedyną różnicę stanowiła smużka ciemnoczerwonej krwi spływająca po jego prawym ramieniu do łokcia.

– Co teraz zrobisz? – zapytała Linnea nic mogąc dłużej znieść napięcia.

– Teraz? Teraz sprawdzimy, ile może zdziałać mój nędzny oręż.

Linnea zadrżała. O, święty Judo, jeszcze nigdy nie była w tak beznadziejnym położeniu.

Zsunął się z niej, ani na moment nie wypuszczając jej nadgarstka, i ułożywszy się na plecach wciągnął ją na siebie. Siedziała na nim okrakiem; jego pobudzona męskość leżała w gotowości pomiędzy nimi.

– Wejdź na mnie – zażądał. Przyciągnął jej dłoń do ust i pocałował najpierw przegub, potem palce oplatające kościaną rękojeść sztyletu. Cały czas nie przestawał patrzeć jej w oczy. – Zrób co każę, żono. Niech mój nędzny oręż da ci przyjemność.

Linnea pomyślała, że ma do czynienia z szaleńcem. Doznała olśnienia, kiedy dotknął swego penisa. Jego nędzny oręż? A więc to miał na myśli?

Znów zaczął się śmiać. Uniósł ją lekko, na tyle, by się w nią wsunąć.

– Jeśli jest nędzny, to tylko dlatego, że od dawną nie był używany. Ale ty to zmienisz, żono.

Nie mówiąc nic więcej, chwycił ją w pasie i wolno docisnął do siebie. Następnie znów zaczął całować jej rękę, przyciągając sztylet niebezpiecznie blisko swojej szyi, na której widać było wyraźnie pulsującą tętnicę.

Linnea zastanawiała się, czy mogłaby go zabić. Czy potrafiłaby działać na tyle szybko? Czy miałaby odwagę spróbować?

Poruszał się w niej, w górę i w dół, w powolnym kołyszącym rytmie, który mącił jej myśli tak, że nie była w stanie już myśleć o morderstwie. Zagłębiając w niej na całą długość swój męski oręż, ustami i językiem kreślił erotyczne wzory na jej dłoni. Przez cały czas jego oczy pieściły resztę jej ciała: piersi, brzuch, twarz.

Na wpół okryci płaszczem jej rozpuszczonych włosów, uczestniczyli w niebezpiecznej grze. Każde z nich dysponowało bronią, ale to nie ból czy strach sprawiał, że Linnea była bliska całkowitego poddania. Brał we władanie jej ciało, ale nie okazywał już gniewu, tylko jakby poddawał ją próbie. To ona była górą. Ona go dosiadała i ona trzymała nóź przy jego szyi.

I choć wiedziała, że układ sił może się zmienić w każdej chwili, jej położenie nie było tak do końca nieprzyjemne. Przeciwnie, ogień rozchodzący się od miejsca zespolenia ich ciał ogarniał ją gorącą falą, większą z każdym ruchem. Unosząc się i opadając na niego coraz szybciej, uświadomiła sobie, że jest w stanie kontrolować natężenie tego cudownego, nie znanego jej dotąd odczucia.

Do czasu gdy puścił jej uzbrojoną dłoń i obiema rękami chwycił ją za biodru, zdążyła zapomnieć o sztylecie. Wygięła się w łuk, wprawiona w rytm dzikiego galopu, dopóki nie poczuła, jakby coś w niej pękło. Coś wybuchło i pulsowało, a ona mogła tylko krzyczeć obezwładniona rozkoszą.

A on nie przestawał; wbijał się w nią raz po raz, aż rozkosz stała się bliska bólu, wreszcie z gardłowym jękiem znieruchomiał na moment, po czym wstrząsnął lędźwiami wypełniając ją morzem gorącej lawy.

Linnea bez tchu upadła na niego. Czuła szaleńcze bicie jego serca, słyszała wytężony oddech. Ale do jej świadomości docierał tylko on. Tylko on dla niej istniał w tej chwili.

Czuła jego rękę, zsuwającą ją na posłanie. Leżeli zwróceni do siebie twarzami, ich nogi i brzuchy nadal się stykały. Czuła leciutki podmuch jego oddechu na swej nagiej skórze, w nozdrzach miała ostry zapach fizycznej miłości.

Nie wiedziała, że wypuściła z dłoni sztylet. Nie słyszała głuchego uderzenia metalu i kościanej rękojeści o drewnianą podłogę. Nie zauważyła, że świece się wypaliły i komnatę okryła aksamitna ciemność.

I gdy zamykała oczy, oddając wyczerpane spełnieniem ciało w objęcia snu, z pewnością nie dostrzegła burzy uczuć malującej się na twarzy jej świeżo poślubionego męża.

8

Axton ocknął się gwałtownie. W pierwszym odruchu chciał sięgnąć po broń, ale odprężył się rozpoznawszy znajome otoczenie. Łóżko. Kobieta.

Wziął głęboki wdech, po czyni wolno wypuścił powietrze. Przypomniał sobie całą resztę. Łóżko znajdowało się w lordowskiej komnacie zamku Maidenstone. Kobieta była córką Edgara de Valcourt.

I była jego żoną.

Leżał w słabym świetle przedświtu, już w pełni świadomy sytuacji. Jedna stopa żony spoczywała na jego łydce, jej pośladki przylegały miękko do jego biodra, a pasemko złocistych włosów zaczepiło się w zagięciu jego ramienia.

Powinien był ją ukarać, zganił się w duchu, przypomniawszy sobie dokładnie wszystko, co między nimi zaszło. Powinien zareagować szybko i zdecydowanie. Powinien jasno dać jej do zrozumienia, że nigdy więcej nie ma prawa mu się przeciwstawić. A co dopiero przelewać jego krew…

Zamiast tego uczynił coś dokładnie odwrotnego. Kochał się z nią, jakby była jedyną kobietą na świecie, a ostatnia noc jego jedyną okazją.

To, że ona, dziewica, tak żywo odpowiedziała na jego poczynania, szczerze go zadziwiło. Niepokojący był fakt, że miało to dla niego znaczenie.

Pragnął jej znowu, teraz i zawsze, co jut zupełnie nie miało sensu.

Jednak wciąż pobudzona męskość nie dopuszczała do głosu żadnych rozumowych argumentów. Była jego żoną, więc jej pożądał. Niepotrzebne mu były jakiekolwiek wytłumaczenia czy preteksty. Mógł z nią robić co chciał i nikt nie miał prawa mu tego zabronić.

A już najmniej ona, pomyślał z męską próżnością.

Przewrócił się na bok i odgarnął ciężki pled okrywający ich oboje, Zamierzał otrzymać od niej satysfakcję i otrzymał… choć niezupełnie w taki sposób, jak się spodziewał. Myślał, że wyładuje na niej swój gniew i przy okazji zaspokoi fizyczną żądzę.

Ale jego gniew nie trwał długo.

Kiedy zamknęła oczy, próbując się od niego odciąć, był naprawdę wściekły. Więcej niż wściekły. A kiedy wyciągnęła sztylet i go zraniła, był bliski popełnienia morderstwa.

Jednak coś… jej odwaga, łzy, niedorzeczne słowa na temat jego nędznego oręża zamieniły złość w pożądanie.

Przejechał dłonią po miękkiej linii jej pleców; rozgrzana alabastrowa skóra niemal parzyła go w opuszki palców. Pachniała kobietą i miłosnym zbliżeniem, z każdą myślą o przeżytych z nią uniesieniach stawał się coraz twardszy.

Przesunął palcem między krągłymi pośladkami. W miejscu, gdzie plecy miękko rozszerzały się przechodząc w biodra, widniały dwa równe dołki. Wzbudzała w nim tak wielkie pożądanie, że gdyby się nie miał na baczności, wkrótce owinęłaby go sobie wokół palca.

Axton żachnął się cofając rękę. Musi jej jasno dać do zrozumienia, kto tu jest panem. Jeśli nie osiągnie celu groźbą, posłuży się namiętnością. Ostatecznie ważny jest skutek. Tajemnicą powodzenia w każdej walce jest rozpoznanie słabych stron wroga i wykorzystanie ich przy ataku. Podziałało w przypadku jej ojca, więc podziała i na nią. Bez wątpienia była kobietą nadzwyczaj namiętną, więc trudno o lepszą taktykę.

Odrzucił włosy z czoła, coraz bardziej przekonany do swego pomysłu. Tak, uzależni ją od siebie. Wykorzysta siłę fizycznej żądzy. Uczyni z niej niewolnicę, żeby ona nie mogła nim zawładnąć. Będzie nad nią panował w łożu… i każdym innym miejscu, które da się do tego wykorzystać.

Uśmiechnął się na tę myśl. Jeśli ją znajdzie w kuchni lub pralni, czy nawet w zielnym ogródku, odeśle wszystkich i będzie sobie do woli poczynać z jej ciałem. Niech wszyscy w zamku wiedzą, jakiej przyjemności mu dostarcza… i jaką przyjemność otrzymuje od niego.

Jej ojciec odbierze to jak najgorszą zniewagę, a Axton w ten sposób zyska satysfakcję, której tak bardzo pragnie. Przywiąże do siebie swą niechętną żonę. Może nawet sprawi, że go pokocha.

W przeczuciu triumfu odwrócił śpiącą na plecy i przyglądał się doskonałym kształtom jej ciała. Zmierzwione włosy jak złocisty jedwab. Jasna skóra nieskazitelna niczym perła. Dziewczyna była cudownie krągła we wszystkich właściwych miejscach, miała wąską kibić i pełne piersi. Zacznie od tych piersi o ciemnoróżowych koniuszkach…

Linneę obudziło odczucie, którego nie potrafiła nazwać. Jakby słońce naświetlało ja od środka, choć panowała jeszcze ciemna noc. Jakby wypełniała ją soczysta słodycz dojrzałych brzoskwiń. Jak błyskawica, budząca grozę i dreszcz ciekawości zarazem.

Wygięła się w łuk, bardziej zaciekawiona niż przestraszona; miała wrażenie, że wszystkie sekretne, miejsca jej ciała unoszą się ku górze. Zdawało jej się, że sama jest słodką, soczystą brzoskwinią.

Jakaś ręka przesuwała się lekkimi muśnięciami wzdłuż jej ciała. Linnea poczuła pierwszy dreszcz niepokoju, Równocześnie czyjeś usta delikatnie ssały jej brodawkę…

– O, nie! – Poderwała się. czy raczej chciała się poderwać, ale coś potężnego przyparło ją do łóżka. I to nie było łóżko. I z pewnością nie niedźwiedzia narzuta.

Otwarła oczy i choć w komnacie było ciemno, od razu wiedziała. Axton de la Manse. Jej mąż.

– Święty Judo… Święty Judo… – powtarzała wśród westchnień. oszołomiona nie kończącą się pieszczotą. Nie powinien tego robić tak często. A ona nie powinna tak łatwo ulegać…

Ale ulegała, i on o tym wiedział.

Kiedy ujął jej piersi w swe potężne dłonie i znaczył ustami ślad w dzielącym je zagłębieniu, była zgubiona. Jego pocałunki rozpaliły na nowo płomień w jej łonie; lekkie, drażniące skórę dotknięcia zębów sprawiły, że cała stanęła w ogniu.