Wolno podniosła oczy na babkę; w głowie jej szumiało od zupełnie nowych myśli. Znów poczuła ten sam. nieznany dotąd smak władzy, jak wówczas gdy przestraszyła chłopca, i później, gdy stojąc nad Maynardem uświadomiła sobie, że w jej mocy jest wyleczyć go lub pozwolić mu umrzeć. Nowe uczucie było tyleż cudowne, co przerażające. Łączyło się z nim wrażenie niezależności i wolności, ale i odpowiedzialności.

Gdyby naprawdę była panią zamku, babka nie miałaby już nad nią żadnej władzy. Byłoby całkiem inaczej.

Jakby czytając w jej myślach, lady Harriet przybrała złowrogą minę.

– Zostawcie nas – warknęła do służących nie spuszczając wzroku z twarzy wnuczki.

Kiedy wszystkie pięć kobiet opuściło komnatę, podniosła laskę celując jej końcem w Linneę.

Wystrzegaj się wszelkich głupich pokus, by zapomnieć o swoim położeniu, dziewczyno. – Laska drżała w kościstej dłoni, ale udało jej się ukłuć Linneę boleśnie. – Wystrzegaj się głupich myśli o pozostaniu Beatrix de Valcourt… czy panią Maidenstone. Ten tytuł należy do mnie, i tylko do mnie… dopóki nie przekażę go Beatrix albo odpowiedniej żonie Maynarda. Ty… – Opuściła laskę; metalowy koniec zazgrzytał paskudnie przy zetknięciu z podłogą. – Ty jesteś tylko zastępczynią swej siostry, do czasu, gdy ta maskarada przestanie być potrzebna. Masz okazję zyskać sobie szacunek rodziny… o ile jesteś do tego zdolna. – Wstała; choć musiała się przy tym ciężko wesprzeć na lasce, fizyczna słabość w niczym nie umniejszała wrażenia okrutnej władzy, jaką emanowała. – Pamiętaj, dziewczyno, że w każdej chwili mogę wyjawić twoją prawdziwa tożsamość. Myślisz, że de la Manse pogodziłby się z oszustwem? Żeby się pozbyć niewłaściwej żony… ciebie powiedziała z naciskiem – może wybrać morderstwo, zamiast znacznie wolniejszej procedury anulowania małżeństwa. Ożeni się z Beatrix, a to wszystko będzie na próżno. Pomysł o tym. dziewczyno. Lepiej, żebyś odegrała swoją rolę i trzymała język za zębami I niech ci nie przyjdzie do głowy, choćby przez moment, że możesz mieć jakąkolwiek władzę w zamku Maidenstone. Chętnie pozwolę mu cię zabić, możesz być pewna! – Wskazała na drzwi. – Już czas. Twój pan młody czeka, a ja chcę zobaczyć, jak realizujesz mój plan.

Linnea słuchała nienawistnych słów babki stojąc nieruchomo, z opuszczoną głową. Teraz ruszyła przed siebie na drewnianych nogach. Usłuchała polecenia odruchowo, bo przez całe życic musiała być posłuszna rozkazom babki, czy była przerażona, wściekła, czy też serce jej pękało, tak jak w tej chwili. Jednak kiedy była już przy drzwiach, lady Harriet zatrzymała ją, zagradzając jej drogę laską, która wydawała się przedłużeniem jej ramienia.

– Znasz swoje obowiązki, dziewczyno. Więc je wypełnij.

Linnea pokiwała głową, zdecydowana nie okazywać żadnych uczuć, a już za żadną cenę nie pokazać tez. Spełni swój obowiązek, choć to oznacza poddanie się wrogowi… oznacza zgodę na to, żeby ją zgwałcił i wykorzystał według swojej Woli. Nie robiła tego z powodu gróźb wypowiedzianych przez babkę ani z poczucia obowiązku wobec rodziny. Nie, robiła to dla Beatrix, dla nikogo innego. Tylko dla Beatrix.

Nie tak sobie wyobrażała swoje małżeństwo, co nie znaczy, że wiele rozmyślała na ten temat. Małżeństwo Maynarda zawsze było walne dla rodziny, podobnie jak małżeństwo Beatrix. Ale o jej zamążpójściu nigdy nie namawiano. Ani razu.

Kiedy myślała o swojej przyszłości, zawsze wyobrażała sobie życie U boku zwykłego człowieka, jakiegoś rzemieślnika lub żołnierza, który poślubiłby ją dla niej samej, nie oczekując, że małżeństwo przyniesie na jakiekolwiek zyski. Małżeństwo z drugą bliźniaczką z Maidenstone nie niosło żadnych dodatkowych korzyści – ani posagu, ani choćby prestiżu. Mogła ofiarować mężowi jedynie siebie w małżeńskim łożu.

Ale nawet do tego odebrano jej prawo.

Wolno schodziła ze schodów, krok w krok za babką, zatrzymując się na każdym stopniu. Wychodziła za mąż jako Beatrix, oddawała ciało wrogowi również jako Beatrix. Miała dziś poświęcić jedyny skarb, jaki posiadała – swoje dziewictwo. Odtąd nie pozostanie jej już nic, co mogłaby ofiarować prawdziwemu mężowi. Zupełnie nic.

Klatka schodowa była pogrążona w mroku, ale w miarę jak zbliżały się do wielkiej sali, wychodziły im naprzeciw smugi światła pełgające po nierównych kamiennych ścianach. Coraz więcej światła i dźwięków; W istocie ciepła, dobrze oświetlona sala wydawała się przytulnym schronieniem od burzy pustoszącej świat gdzieś tam za grubymi murami, Ale Linnea drżała, jakby ją owiewał zimny wiatr, a migotliwe światło latarni zawieszonych pod belkami stropu kojarzyło jej się z oświetloną drogą do samego piekła.

Oczekiwali wejścia lady Harriet i panujący w sali gwar nieco przycichł. A gdy oczom zebranych ukazała się Linnea, wszyscy wręcz oniemieli. Stała na ostatnim stopniu patrząc na rozpościerające się przed nią morze głów jak zamarznięta – niezdolna ani iść dalej, ani się cofnąć. Ktoś stanął u jej boku. To był jej ojciec, odziany w swe najlepsze szaty, w szafirowo – srebrne barwy de Valcourtów, Linnei – przeszło przez myśl te ojciec wygląda jak karykatura wielkiego lorda. Bogaty strój stwarzał pozory znaczenia i dostojeństwa, ale postura i wyraz twarzy zdradzały, że Edgar de Valcourt czuje się pokonany. Nawet jej ofiara, dająca rodzinie czas i sposobność do przygotowania odwetu, nie zdołała podnieść go na ducha.

Linnea przymknęła powieki, nie chcąc patrzeć na poniżenie ojca. Wówczas ktoś do niej podszedł; bardziej to wyczuła, niż zobaczyła, Kiedy otworzyła oczy, stał przed nią Axton de la Manse.

Był ubrany skromniej nit ojciec, w każdym razie nie w tak krzykliwe kolory. A jednak cała jego postać dosłownie promieniowała potęgą i władzą. To on był tu panem, tylko głupiec mógł temu zaprzeczać i tylko głupiec mógł próbować się z nim zmierzyć. Linnea przyznała to w duchu, z trudem przełykając bolesną kulę w gardle.

Zatrzymał się, pokonawszy połowę dzielącej ich odległości. Był istnym uosobieniem męskiej żywotności i pewności siebie. Mocno, ale i kształtnie zbudowany, piękny na surowy, męski sposób; wyraźnie oczekiwał, żeby to ona do niego podeszła.

Sama nie potrafiłaby powiedzieć, jak się na to zdobyła. Ale zeszła z ostatniego stopnia schodów i zbliżyła się wolno do Axtona.

Miał odkrytą głowę; gładko przyczesane włosy, choć czarne jak jego tunika, lśniły w rzęsistym świetle. Oczy, pod ciemnymi kreskami brwi, odbijały jasno od ogorzałej od słońca twarzy.

Linnea znów z trudem przełknęła ślinę. Ten człowiek o kamiennym wyrazie twarzy, obserwujący uważnie każdy jej krok, zaraz zostanie jej. mężem. Miała ochotę odwrócić głowę, ukryć twarz przed jego nieruchomym, drapieżnym spojrzeniem, ale nie była w stanie nawet spuścić oczu, jakby rzucił na nią jakiś czar. Posuwała się naprzód, świadomą wszystkiego – panującej w sali ciszy, dotyku ciężkiej sukni ocierającej się o uda, przeciągu, który owiał chłodem jej rozgrzane policzki. Docierały do niej nawet zapachy: żywiczny swąd pochodni, opary piwa, aromat pieczonego na rożnie prosiaka.

Ale jej zmysły wypełniał przede wszystkim ten mężczyzna – mroczny, nieznany, przerażający. Zatrzymała się tuż przed nim w odległości wyciągniętych ramion, przekonana, że wykorzystała ostatnie siły. Bała się, że zaraz upadnie przed nim zemdlona. Zostanie przez niego pokonana jeszcze przed rozpoczęciem walki.

– Czyż jakiś mężczyzna ma tyle szczęścia co ja – odezwał się tonem, który mogłaby uznać za szczery, gdyby nie towarzyszący słowom drwiący półuśmiech. Wszyscy zebrani aż się wychylili, żeby dosłyszeć, co też nowy lord ma do powiedzenia narzeczonej. – Jestem znowu we własnym domu, po osiemnastu długich, trudnych latach, i mam pojąć za żonę kobietę tak piękną, jak tylko mężczyzna może sobie wymarzyć.

Teraz już jawnie sobie z niej pokpiwał! Linnea aż zesztywniała w bezgłośnym proteście, ale nie zwrócił na to uwagi. Ujął jej dłoń. pociągnął i umieścił w zgięciu swego ramienia. Kiedy próbowała się wyswobodzić, powstrzymał ją chłodnym, ostrzegawczym spojrzeniem.

– Chodźmy powitać naszych gości, lady Beatrix wszystkich, którzy przyszli dobrze życzyć naszemu związkowi.

Jakby jej opór nie miał dla niego żadnego znaczenia, oprowadził ją ceremonialnie wokół sali pokazując ludziom… swoim ludziom.

Niechętnie poddając się wymuszonej prezentacji zastanawiała się, co chciał zyskać, racząc ją tym nieszczerym komplementem. Nie dość, że musiała trzymać go pod rękę, znosić bijące od niego niepokojące ciepło i budzącą lęk siłę, to jeszcze kazał jej przystawać przed niektórymi osobami: przed kapitanem sir Reynoldem, sir Johnem, a potem sir Mauricem.

– Moja narzeczona, lady Beatrix z Maidenstone – za każdym razem przedstawiał ją z powagą. – Zechciej poznać mojego brata, Petera de la Manse – powiedział, kiedy zatrzymali się przed nieopierzonym młodzikiem, którego tak nie znosiła od pierwszego wejrzenia.

– Witam w rodzinie – odpowiedział chłopiec, przywołując układną minę na bezczelne oblicze.

Choć byli równego wzrostu, Linnea zadarłszy brodę spojrzała nań z góry, pragnąc go upewnić o swej pogardzie i przypomnieć, że jej groźba była jak najbardziej poważna.

– Ucałuj swoją nową siostrę – polecił bratu Axton; przyciągając go bliżej za ramię.

Linnea dostrzegła błysk oporu w niebieskich oczach chłopca; jego wahanie sprawiło jej przyjemność. Udało jej się go przestraszyć. To dobrze.

Nie musiała się wysilać, by przybrać zimny, odpychający wyraz.

– Pochowajmy wzajemną wrogość – odezwała się do chłopca, specjalnie akcentując drugie słowo. Nadstawiwszy policzek przyjęto zdawkowe cmoknięcie. – Może rano przedstawisz mi swojego ulubieńca. Przyniosę mu soczysty kąsek, żeby pozyskać jego przyjaźń.

Chłopiec cofnął się, jakby go ukłuła, ale zaraz złość wzięła górę nad strachem. Domyśliła się, że nie przełknie jej gróźb tak łatwo. Będzie się na niej odgrywał. Tyle że Linnea chciała mieć w nim wroga. Bo z nim mogła podjąć walkę. Mogła go pokonać. Natomiast jego brata…