5

Kilka kęsów, które Linnea wcześniej zjadła, zaległo jej w żołądku zimnym kamieniem. Po krótkim, lecz jakże obrazowym przedstawieniu okropności czekających ja tego wieczoru babka odeszła szurając skórzanymi butami i stukając okutą laską, które to odgłosy jednoznacznie i nieodmiennie wiązały się z jej osobą, Linnea nie była w stanie się poruszyć, bo ze strachu nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Strach wywołał też dziwne zaburzenia w jej żołądku i odebrał zdolność rozumowania.

Gdyby jednak tylko strach miała przezwyciężyć, próbowałaby uciec przed godną pożałowania przyszłością, jaka ją czekała. Tak naprawdę obezwładniał ją wstyd. Uciekając naraziłaby Beatrix na cierpienia. Uciekając utwierdziłaby ich wszystkich w uprzedzeniach, które wobec niej żywili.

Uciekając przyznałaby im rację.

Zamknęła oczy i spuściła głowę zanurzając się w otchłani czarnych myśli. Jak ją potraktuje: okrutnie czy łagodnie? Będzie oczekiwał płaczu czy okrzyków namiętności?

Która z tych możliwości byłaby gorsza?

Strachu przynajmniej nie musiałaby udawać. Ale namiętność… Nic byłaby w stanie udawać namiętności!

Pogrążona w rozpaczy nic usłyszała hałaśliwego wejścia kilku mężczyzn. Marszcząc czoło namyślała się, do którego ze świętych powinna skierować modlitwy o pociechę. Do Sebastiana? Nic, przecież był patronem łuczników. Do Pawła? Nie, ten należał do wdów. Również Bartłomiej i Święta Łucja nie wchodzili w rachubę.

Święty Juda. Jego imię od razu jej się spodobało. Święty Juda, patron beznadziejnych przypadków. Nie było chyba drugiej tak beznadziejnie nieszczęśliwej duszy jak ona. Z zamkniętymi oczyma, zaciskając ręce na kolanach, modliła się w duchu żarliwie: „Proszę cię, święty Judo. Wysłuchaj moich błagań i pomóż mi. Proszę, uratuj mnie”.

– Lady Beatrix?

Linnea aż podskoczyła. Czyżby święty Juda usłyszał jej prośby? Odpowiadał jej…

Zrozumiała swa. pomyłkę, nim jeszcze napotkała wzrok Axtona de la Manse. Co za głupota myśleć, że święty do niej przemówi!

Co za głupota przesiadywać samotnie w sali, gdzie Axton de la Manse mógł ją zaskoczyć!

Jeszcze nigdy Linnea nie czuła się. tak bezbronna jak w tej chwili: i nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna.

Spojrzała na tego mężczyznę o budzącej respekt posturze, który miał ją pojąć za żonę, i natychmiast opuściły ją resztki odwagi. Nie dość, że był wielki jak góra, to jeszcze sprawował władzę nad nią i nad całym zanikiem, podczas gdy jej rodzina nie miała żadnych praw.

Ich spojrzenia się spotkały; nie mogła odwrócić wzroku, choć wcale nie chciała na niego patrzeć. Przeszło jej przez myśl, że w taki sam sposób wąż hipnotyzuje szczura albo sowa zająca.

– Lady Beatrix – powtórzył obojętnym tonem. – Chciałbym, żebyś osiadła ze mną przy lordowskim stole.

Tym razem wyciągnął do niej rękę, jakby to nie był surowy rozkaz, lecz uprzejma prośba. Może dla niego w istocie taka była. Co do Linnei, W równie dobrze mógł jej kazać skoczyć z blanków do cuchnącej fosy. Dotkniecie jego ręki – ręki wroga, który miał być jej mężem – oznaczało poddanie się, tu i teraz, zaplanowanemu biegowi wydarzeń. Nic to, że małżeńska przysięga miała zabrzmieć dopiero po nieszporach. Nic to, że nawet wówczas nie byłaby przygotowana na to, co ją czeka. Był tu teraz. Nieoczekiwanie. I wyciągał do niej dłoń, oczekując, że ona zrobi wszystko, czego on od niej zażąda.

– Odmawiasz mi?

Linnea znów poczuła znajomy ucisk w żołądku.

– Mam… mam inne obowiązki…

– Masz obowiązki wobec mnie. – Spoczęły na niej oczy twarde jak kamienny mur otaczający zamek. Następnie dodał, wyraźnie zmuszając się do lżejszego tonu: – Chodź, lady Beatrix. Nie ugryzę cię.

Jeszcze nie.

Odłożył to na później, pomyślała Linnea, czerpiąc siłę z wypełniającej ją goryczy. Jeszcze jej nie ugryzie, ale jeśli napotka dalszy opór, z pewnością nie będzie się powstrzymywał.

Całą siłą woli przezwyciężając niechęć, podała mu drżącą dłoń. Powtarzała sobie w duchu, że niewola nie będzie trwała długo, jakby to było zaklęcie mające ją przed nim chronić. Niedługo. Tylko tyle, żeby Beatrix zdołała uciec. Tylko tyle, żeby jej rodzina mogła zebrać siły i wystąpić przeciw temu człowiekowi. Potrafi wytrwać do czasu, aż nadejdzie dzień, gdy będzie mogła odkryć swoją prawdziwą tożsamość.

Jednak kiedy zacisnął palce się na jej drobnej dłoni, nawet ta słabą nadzieja zaczęła się rozwiewać. Bo ręce Axtona de la Manse były duże i mocne, a jego uścisk zawierał w sobie siłę większą niż jedynie fizyczna.

Moc władzy biła od niego niczym żar; Linnea odczuwała ją każdą cząstką ciała. Dotknął tylko jej palców, a czuła ją w ramionach, w piersiach, nawet w nogach. Była jak porażona jego bliskością.

– Święty Judo – szepnęła. – Nie opuszczaj mnie.

Axton usłyszał jej mimowolne westchnienie i od razu domyślił się, co miało znaczyć. Poddawała się swemu losowi. choć zachowała też rozpaczliwą nadzieję, że święty Juda może się jakimś cudem za nią wstawić.

Ogarnęła go radość przyprawiona mściwością. Tak, to dobrze, że zostały jej tylko modlitwy o zbawienie. Z własnego gorzkiego doświadczenia wiedział, że tego rodzaju błagania rzadko spotykają się z odzewem. Czyż sam przez ponad dziesięć lat nie modlił się o szansę wyrównania krzywd, jakie spotkały jego rodzinę? Czyż nie prosił o środki na odbudowanie majątku i znaczenia swego rodu? Dopiero kiedy przestał się modlić i przystąpił do walki, los zaczął mu sprzyjać.

Śmierć ojca i braci w obronie Matyldy przyniosła rodzinie dc la Manse posiadłość niedaleko Caen. Teraz był tu, w swym prawowitym domu, z narzeczona u boku, drżącą jak liść na wietrze… i to tez nie było zasługą żadnego świętego, Tak, niech sobie do woli wznosi modły do świętego Judy, bo to i tak niczego nic zmieni. Poślubi ją jeszcze tego wieczoru i zaraz potem weźmie do łoża. I będzie ją brał co dzień, dopóki nie zajdzie z nim w ciążę. Utrzyma swój dom, odeprze wszelkie roszczenia, choćby to oznaczało zaślubiny z córką najgorszego wroga. Może dzięki niej osiągnie satysfakcję, której nie dał mu ani jej ojciec, ani brat.

Podprowadził ją do podwyższenia. Była dość wysoka jak na kobietę, smukłej budowy ciała. Pognieciona suknia nie skrywała kształtnej sylwetki. Nie czuł od niej żadnych perfum, jedynie zapach jakichś medykamentów i gotowanego mydła. Nie nosiła klejnotów, poza kilkoma ozdobami u paska. Czy to znaczyło, że nie jest próżna, czy tez de Valcourt skąpił córce pierścionków i bransolet, często widywanych u kobiet jej stanu?

– Byłaś z kimś zaręczona? – zapytał, odsuwając dla niej krzesło i gestem zachęcając by usiadła.

Nie podnosząc wzroku, ostrożnie usiadła na wskazanym miejscu.

– Odrzuciłam oświadczyny sir Clarence'a z Merser – przyznała po dłuższej chwili.

Usiadł w lordowskim krześle i zapatrzył się na jej profil. Miała rysy tak doskonale, jak tylko można sobie wymarzyć; prosty wąski nos. pełne krągłe usta, drobny podbródek i skórę miękką jak u dziecka. Był zaskoczony, gdy sobie uświadomił, że pragnie znów ujrzeć jej oczy. Dlaczego? Żeby zobaczyć, czy są rzeczywiście tak głębokie i zielone, jak mu się zdawało, kiedy pierwszy raz na niego spojrzała. Dlatego.

A może dla czegoś więcej? Pożądania? A jeśli nawet, co z tego? Chciał zobaczyć nie tylko jej oczy, lecz także rozpuszczone włosy, żeby sprawdzić, jakie są długie; chciał też ich dotknąć i przekonać się, czy są miękkie.

– Czemu go odrzuciłaś? Twój ojciec pozwolił ci na taką zuchwałość?

Dostrzegł, że zacisnęła usta, ale nadał była odwrócona do niego bokiem.

– Bo był świnią. Nadal jest.

Axton roześmiał się głośno na tę zaskakująco szczera, uwagę; w nagrodę w końcu na mego spojrzała. Tak. Zielone jak morze i wzburzone jak morze podczas sztormu. Uchwycił się tematu:

– Świnią? Powiedz, proszę, dlaczego go tak nazywasz. Czyżby za bardzo lubił jeść? Czy może nie miął dość bogactwa, żeby cię skusić?

Zmrużyła oczy ze złości.

– Miał dość bogactwa, żeby uznać, iż nic potrzebuje nic więcej, by zadowolić żonę. Nie musi być schludny ani mieć dobrych manier, ani też dobrego humoru.

„Zupełnie jak ty”, zawisły między nimi nie wypowiedziane słowa.

Znów się roześmiał. Zadziwiająca dziewczyna. Zepsuta przez ojca, który ukradł wszystko, co kiedykolwiek od niego dostała. Axton uświadomił sobie, że teraz on jest właścicielem wszystkiego, co ona uznawała za swoje, nie wyłączając jej sukni, paska i welonu.

Po raz pierwszy tego dnia poczuł smak prawdziwej satysfakcji ze zwycięstwa. Mógł otrzymać od niej to, czego nie dali mu ojciec i syn. Pod wdzięczną cielesną powłoką Beatrix de Valcourt krył się waleczny duch. Nie miał co do tego wątpliwości. Mimo strachu, którego nie potrafiła ukryć pod maską dzielności, nie była tchórzliwa. Może uda jej się ukoić wściekłość wciąż skręcającą ma trzewia. W końcu miała zostać jego żoną, Była ładna, miła dla oka, a jej ciało kształtnością wręcz przyciągało męskie dłonie… i nie tylko dłonie.

Nagle zapalił się do wydarzeń, jakie czekały go tego wieczoru; odczuł zadowolenie, że nie szukał wyczerpujących cielesnych zabaw z zamkowymi dziewkami.

– Ojciec nie znalazł ci innych zalotników? – spytał zaczepnie, poddając próbie jej cierpliwość.

Uciekła wzrokiem.

– Prowadził też rozmowy z innymi – odparła chłodnym, obojętnym tonem. – Dopóki twój Henryk nie postanowił nas zaatakować. Ostatnio rod) ojciec miał inne zmartwienia – przypomniała mu z cieniem wyrzutu w głosie.

– Tak, bez wątpienia – przyznał Axton sucho. Poruszył się na lordowskim krześle, zdając sobie sprawę, że zapewne widywała na tym miejsce jednie swego ojca. Ale teraz on był lordem, a ona musiała jak najszybciej zrozumieć, co to oznacza – Powiedziano ci, że dziś wieczorem bierzemy ślub?

Podbródek jej zadrżał, albo tak mu się przynajmniej zdawało. Kiwnęła głową tylko raz. więc nie był pewien odpowiedzi. Postanowił wyjaśnić sprawę.