Kiedy poprzedniego dnia zobaczyła go po raz pierwszy, był zmęczony i brudny, posklejane potem włosy oblepiały mu czaszkę, a twarz, choć gościł na niej wyraz triumfu, wydawała się raczej ponura. Tego ranka natomiast był czysty i odświeżony. Czarne włosy lśniły w migotliwym świetle przytwierdzonych do ścian pochodni, a oczy patrzyły jasno i pogodnie.

Niechętnie przyznała, że jest całkiem przystojny – o bardzo męskim, surowym typie urody. Miał w sobie przy tym jakąś hardość, większą nawet niż dostrzegała u Maynarda. Sprawiał wrażenie tego, za kogo się uznawał: lorda Maidenstone. Zadrżała uświadomiwszy sobie, że patrzył na nią jak człowiek, który bierze we władanie wszystko, na co padnie jego wzrok. Także ją.

Zwłaszcza ją.

Jakby widział na wskroś przez jej wymięte szaty i naznaczył ją tymi zimnymi jak lód oczyma jako swoją zdobycz. Dobry Boże, przecież miała należeć do niego, nim dzień dobiegnie końca!

Nogi jej się plątały ze strachu, kiedy podążała za lady Harriet mrocznym korytarzem baraku. Co by było, gdyby ją wtedy zatrzymał? Gdyby się do niej zwrócił jako do Beatrix, kobiety, którą miał zamiar pojąć za żonę? Wystarczyło samo spojrzenie, żeby lęk dosłownie ją sparaliżował. A gdyby stchórzyła i wyznała prawdę?

Linnea zatrzymała się przed osłoniętym kątem, gdzie spoczywał Maynard. Weź się w garść, powiedziała sobie w duchu. Nie przesadzaj. On jest w końcu zwykłym śmiertelnikiem. Wiedziała, że to jest jedyna szansa, by rodzina mogła pozostać w tym domu. I jedyna szansa dla Beatrix, którą ten olbrzym chciał wykorzystać dla zagwarantowania swojej pozycji w Maidenstone. Ona, Linnea, wyklęta druga bliźniaczka, otrzymała od losu zadanie do wypełnienia. Była w tej chwili jedyną nadzieją dla krewnych i nie mogła pozwolić, by strach przeszkodził jej w spełnieniu szczytnej misji!

– Beatrix. Czemu się guzdrzesz? Twój cierpiący brat czeka.

Linnea nie od razu odpowiedziała na szorstki głos babki, pogrążona w niewesołych rozmyślaniach. Dopiero kiedy Beatrix, to znaczy Dorcas, szarpnęła ją za rękaw, zorientowała się, że babka mówi niej, do nowej Beatrix. Cóż, musiała się nauczyć odpowiadać szybciej, kiedy ktoś zwracał się do niej tym imieniem.

– Tak, babko. Jestem tutaj.

– Leży całkiem jak martwy. Co mu dałaś, że przeleżał całą noc w takim odrętwieniu?

Linnea pochyliła się nad bratem. Maynard miał zamknięte oczy; jedno było opuchnięte i ciemne od paskudnych krwiaków. Zdejmując mu z głowy okład poczute tar trawiącej chorego gorączki.

– Będę potrzebowała wody, kilka wiader, żeby go wykąpać dla ochłodzenia ciała.

Giermek Frayne, który przesiedział całą noc u boku swego pana. aż podskoczył chętny spełnić jej żądanie, jakby czekał na pierwszą okazję, by się wyrwać z przygnębiającego otoczenia… Linnea zabrała się do oglądania rany w boku Maynarda, lecz nim zdążyła cokolwiek zrobić, na jej ramieniu zacisnęła się kłująca jak szpon dłoń babki.

– Będzie żył?

Przykucnięta u boku brata Linnea tylko odwróciła głowę.

– Mam nadzieję – powiedziała, czując jeszcze mniej pewności niż poprzedniego dnia. – Ale będzie potrzebował naszych modlitw – przyznała.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała siara kobieta, lecz przybycie ojca Martina odwróciło jej uwagę od młodszej wnuczki.

Linnea pouczyła Normę, jak ma zacząć kąpanie Maynarda odsłaniając ciało po kawałku, a sama zajęła się oględzinami złożonego ramienia. Przysłuchiwała się przy tym uważnie rozmowie babki z księdzem.

– Jesteśmy w pilnej potrzebie twego wstawiennictwa, ojcze – zaczęła lady Harriet. – Po modłach nad naszym ukochanym Maynardem chciałabym, byś towarzyszył mi w modlitwie w kaplicy. Choć zapanowali nad nami poganie, nie chcę zaniedbać codziennego nabożeństwa.

Ojciec Martin wpatrywał się w nią z napięciem. Najwyraźniej wyczuć, że staruszka chce mu przekazać między wierszami jakąś poufną wiadomość, ale też jasne było, że owej wiadomości nie potrafił rozszyfrować. Kiedy się wreszcie odezwał, mówił powoli, jakby bardzo ostrożnie dobierał słowa. Podobnie jak wszyscy pozostali mieszkańcy Maidenstone, uważał, by nie rozzłościć lady Harriet.

– Jak sobie tyczysz, milady. Ale… jeśli mogę coś poradzić… Choć nie cenisz zbytnio jej leczniczych umiejętności, Linnea mogłaby lepiej.

– Owszem, ale przecież nie ma jej tutaj – ucięła ostro lady Harriet. Ścisnęła księdza za ramię, – Odpraw swe modły bez zwłoki, a potem będę ci towarzyszyć do kaplicy. Dorcas, pójdziesz ze mną.

Otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zaraz je zamknął Za jego plecami stał strażnik, który przyprowadził kobiety z twierdzy, oraz dwóch innych ludzi w czerwono – czarnych barwach de la Manse'ów. Przyjmując nieprzenikniony wyraz twarzy ksiądz zbliżył się do pryczy i położył dłoń na głowie nieprzytomnego Maynarda.

– In Nomine Pairis et Filii, et Spiritus Santi…

Kiedy długoletni kapłan Maidenstone prosił stwórcę o łaskę wyzdrowienia dla Maynarda, Linnea skupiła się na bardziej przyziemnych zabiegach. Znajomy cichy szmer modlitwy dodawał jej nieco otuchy. Choć zajęta rannym, zdołała się rozejrzeć po niewielkim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Poza nią i Normą reszta osób skupionych przy Maynardzie stała z pochylonymi głowami pogrążona w modlitwie nawet Frayne. Ale żołnierze pozostali czujni; wszyscy trzej otwarcie jej się przyglądali.

Bo uważają, że jestem Beatrix, pomyślała. Bo wiedzą, że ich lord wkrótce pojmie mnie za żonę… i weźmie do łoża.

Ogarnięta nową falą przerażenia spojrzała na siostrę i wówczas z jeszcze większą grozą uświadomiła sobie powagę sytuacji. Widziała siostrę po raz ostatni przed nie wiadomo jak długim rozstaniem. Beatrix. z którą jeszcze nigdy nie była rozdzielona. Beatrix, która była jej jedyną podporą, jedyną osobą, której naprawdę na niej zależało.

Kiedy ojciec Martin zakończył modlitwę i wszyscy unieśli głowy, ogarnęła ją niekłamana rozpacz.

Nie odchodź! – miała ochotę krzyczeć. Proszę cię, Beatrix nie opuszczaj mnie!

Na zabrudzonej twarzy Beatrix również pojawił się wyraz cierpienia, jakby słyszała bezgłośne błagania siostry. Rozdzielano je, a one nie mogły nawet się pożegnać.

Linnea uniosła się, żeby podejść do siostry, ale lady Harriet, widać przeczuwając jej zamiar, stanęła pomiędzy nimi odgradzając je od siebie.

– Beatrix, podczas gdy będziesz doglądać cielesnych potrzeb naszego Maynarda, ojciec Martin i ja zadbamy o duchowe. Kiedy skończysz, przyjdź do mojej komnaty. – Po tych słowach odwróciła się i wsparta na ramieniu Dorcas, z dumnie zadartą głową, skierowała się do kaplicy.

Zbierając brudne szmaty, użyte do owijania ran Maynarda, Linnea pomyślała, że choć trudno było w to uwierzyć, ranek okazał się jeszcze gorszy od poprzedniego dnia. O ile nad ich wczorajszymi działaniami wisiała ciemna chmura strachu i niepewności, dziś zatapiała ich otchłań rozpaczy. Linnea niemal zazdrościła Maynardowi nieświadomości.

Ostatnia myśl nieco ją otrzeźwiła. Jak mogła zazdrościć biednemu Maynardowi? Cóż za samolubność, tak się nad sobą użalać, myśleć, że jej niedola jest gorsza niż Cierpienia brata! Ona przynajmniej była cała i zdrowa.

Dzięki Bogu. że rany nie ropiały. Choć dla Linnei nie była to wielka pociecha, bo chory wciąż pozostawał w głębokim śnie. Ciągle też był zbyt gorący, mimo prób ochłodzenia go. Obawiała się, że ma większe szanse umrzeć niż żyć, ale nikomu by się do swych obaw nie przyznała. Może modlitwy babki i Beatrix pomogą mu się pozbierać.

Zastanawiała się, gdzie w tej chwili jest siostra.

Przeciągnęła się i pokiwała głową na boki, żeby rozproszyć dotkliwy ból w karku. Może babka będzie wiedziała.

– Bądź przy nim przez cały czas i daj mi znać, gdyby się obudził albo zaczął się pocić – nakazała Frayne'owi. – Wrócę niedługo, choć mam nadzieję skłonić tego de la Manse'a, żeby pozwolił pielęgnować Maynarda w jego własnym łóżku.

Frayne nie odpowiedział, tylko rzucił czujne spojrzenie na dwóch ludzi, którzy pilnowali jego pana. Wracając z Normą do zamku Linnea robiła sobie wyrzuty, że i ona nie trzymała języka za zębami. Mówienie otwarcie przy ludziach de la Manse'a świadczyło dobitnie o jej głupocie, ale była zbyt zmęczona i zła, żeby zachować ostrożność.

– Wszystko tu wygląda prawie tak, jak zwykle – zauważyła Norma, kiedy zbliżyły się do murów twierdzy.

Rzeczywiście tak było. Pod murami nie kłębiło się już tylu obcych żołnierzy, choć obecność większej liczby wojska nadal była wyczuwalna. Żelazny James pracował w otwartym przedsionku zbrojowni, ostrząc miecze i inną broń, jak co dzień. Dwaj rycerze szkolili kilku giermków w walce wręcz, a praczki jak zwykle pochylały się nad ogromnymi baliami. Jakiś wyrośnięty szczeniak gonił wściekle prychającego kota.

Linnea przetarte zmęczone oczy. Bym tak, jakby nic się wczoraj nie wydarzyło, jakby jej życic wcale nie legło w gruzach tego jednego popołudnia. Gdyby wszystko mogło się okazać tylko snem…

Ale to nie był sen. Raczej ziszczający się senny koszmar. Wzdłuż muru w kierunku bramy zbliżał się sam sprawca całego nieszczęścia, Axton de la Manse. Ton od walczących ze sobą niedźwiedzi. Towarzyszył mu ów okropny młokos; deptał mu po piętach niczym jakiś zapchlony niedźwiadek. Robili obchód jej zamku, w asyście sir Hugha i dwóch innych ludzi.

Cóż za zniewaga! Co gorsza, nie była w stanie nic zrobić… przynajmniej w tej chwili.

Ale kiedyś, gdy Beatrix wyjdzie za jakiegoś rycerza chętnego zmierzyć się z de la Manse'em…

– Na świętego Józefą – mruknęła Norma. – Szybko się zadomowił, co? Och, milady, ciężko mi na myśl, że ty i on…

Linnea przerwała jej niecierpliwie.

– Więc nie myśl o tym. I na litość boską, nie mów o tym, szczególnie do mnie! – Westchnęła. Zachowywała się jak babka, ganiąca wszystkich dookoła za rzeczy, na które nie mieli wpływu. – Wybacz mi; Norma Nie jesteś niczemu winna, a ja nie mam prawa się na ciebie złościć. Proszę cię, poszukajmy lady Harriet Poczuję się lepiej, dopiero kiedy będę wiedziała, że Bea… że Dorcas już się stąd bezpiecznie wydostała.