Gard Mörkmoen? Choć była słaba, poczuła, że robi jej się gorąco. Co ta Sonia wymyśliła? Mali nie chciała mieć nic wspólnego z Gardem, czy nie dość już ją zranił? Czy Sonia sądzi, że ona teraz będzie czuć się spokojna? Co ona mogła wiedzieć o Gardzie?

Biedny Sindre… Obcy ludzie tak bardzo go zawsze onieśmielali. Był taki powolny i cichutki. Zawsze narażony na szyderstwo lub zniecierpliwienie innych.

Lekarz stwierdził z niepokojem, że Mali Vold gwałtownie podniosła się temperatura.

Gdy z sali wyniesiono już naczynia po śniadaniu, przed jej łóżkiem stanęła siostra, trzymając aparat telefoniczny w ręku.

– To znowu ten mężczyzna, pyta, co ma zrobić z pani synem, który nie chce w ogóle jeść. Doktor uważa, że byłoby najlepiej, gdyby pani sama porozmawiała z tym panem, może wtedy przestanie się pani niepokoić o dziecko i spadnie gorączka. Bo zdaje się, że jedno wynika z drugiego.

Siostra wetknęła wtyczkę do gniazdka telefonicznego w ścianie i wcisnęła pacjentce słuchawkę do trzęsącej się ręki.

– Halo, mówi Mali Vold.

– Dzień dobry, Gard Mörkmoen. Jest u mnie pani syn. Głos był ostrzejszy i głębszy, niż pamiętała. Nic dziwnego, przecież on na pewno się postarzał.

– Dzień dobry – odpowiedziała niepewnie i z rezerwą. – Nie miałam zamiaru obciążać pana…

Przerwał jej natychmiast.

– Nie znam pani i w ogóle nic nie rozumiem z całej tej idiotycznej historii, ale o tym porozmawiamy innym razem. Teraz chodzi o Sindrego, on nie chce nic jeść.

Chora, nie pamiętając o swej ranie i bolesnych szwach, westchnęła głęboko.

– Rozumiem – powiedziała cicho. A po krótkiej pauzie wyjaśniła: – Sindre nigdy nie ma rano apetytu. Robi się głodny dopiero między dziesiątą a jedenastą.

– Ale o tej porze… – przerwał. – Postawiła mnie pani w trudnej sytuacji – rzekł krótko. – Muszę zaraz wyjechać i nie mam zielonego pojęcia, co zrobić z chłopcem.

Ponieważ Mali poruszyła się nieopatrznie, mimo woli syknęła z bólu.

– Bardzo mi przykro, że Sonia w to pana wmieszała. Ale naprawdę sama nie wiem, kto mógłby się zająć synkiem. Może porozmawiam z kuratorem, on będzie dzisiaj o pierwszej.

– O pierwszej? To za późno – odparł zniecierpliwiony mężczyzna. – Muszę coś z nim zrobić już teraz, w ciągu najbliższej pół godziny.

Mali była tak zmęczona, nieopisanie zmęczona. Czuła, że jest bliska płaczu.

– Nie wiem – powtórzyła bezradnie.

Gard prawdopodobnie domyślił się, że w tej chwili jego rozmówczyni nie jest w stanie stawić czoło problemowi.

– No, dobrze – zakończył nieoczekiwanie stanowczo. – Może dzisiaj wezmę go ze sobą. A jutro zobaczymy.

– Dziękuję! – szepnęła Mali. – Jak on się czuje? Czy często płacze?

– Nie. Może chce pani z nim porozmawiać?

Twarz chorej rozpromieniła się bardzo, a jej głos od razu zabrzmiał inaczej.

– Oj tak, bardzo.

Mężczyzna przywoływał Sindrego do telefonu. Po chwili usłyszała w słuchawce ciężki oddech.

– Dzień dobry, Sindre, to ja, mama. Czy dobrze się czujesz?

Oddech stał się żywszy, był w nim chyba także cień uśmiechu.

– Już niedługo wrócę do domu, wiesz? Będziesz grzeczny do tej pory, prawda? I słuchaj tego pana, dobrze?

Ponieważ nie otrzymała żadnej odpowiedzi, kontynuowała:

– Może już niedługo będziesz mógł mnie odwiedzić. A kiedy wrócę do domu, od razu wybierzemy się do miasta i kupimy ci coś naprawdę ładnego.

W słuchawce odezwał się znowu głos mężczyzny.

– Mały cały czas potakuje głową, ale pewnie pani tego nie słyszy.

Mali uśmiechnęła się nieznacznie.

– Niech pan będzie tak dobry i zadzwoni, gdyby coś było nie tak! I proszę nie denerwować się na niego, jeśli będzie trochę powolny. Dziękuję za pomoc!

– Nie ma za co – odparł Gard obojętnym tonem. – Przecież ktoś musi się nim zająć. Do widzenia.

Jaki chłód! Co za obcość! A to przecież ten sam Gard, który kiedyś był tak szczęśliwy i ciepły i patrzył na nią oczami przepełnionymi miłością. Gard Mörkmoen…

Ile to już czasu upłynęło od tamtej pory! Mali tak skutecznie wyparła całą tę historię z pamięci, że przed chwilą nie rozpoznała nawet jego głosu.

Przymknęła oczy. Jesień, ta radosna jesień, kiedy po raz pierwszy w swym życiu prawdziwie się zakochała – w fantastycznym Gardzie o wiecznie śmiejącej się twarzy, olśniewająco białych zębach i błyszczących oczach. Wymykała się z domu na spotkania z nim. Przekonująco i z żarem szeptał jej do ucha miłe słowa, a ona, młoda i głupia, nie miała siły, by mu się oprzeć. Sądziła bowiem, że ich miłość będzie wieczna. Bo jeśli ona nie przetrwa, to nie przetrwa nic na tym świecie. Mali tak mocno go kochała.

A potem nastąpił gorzki koniec. Zimny prysznic. Doskonale pamięta jego oczy unikające jej spojrzenia.

I zniknął.

Na szczęście zdołała o wszystkim zapomnieć. Sindre należy tylko do niej. Tymczasem Sonia swoim samowolnym zachowaniem rozdrapała na nowo wszystkie rany. Glos Garda był lodowato zimny, obcy. Nie ulegało wątpliwości, że nie chce mieć nic wspólnego z Mali, a także ze swym małym synkiem.

Kobieta zmusiła się, by zacząć myśleć o czymś innym. Przecież nie mogła się rozpłakać, teraz, z tymi szwami na brzuchu. Najmniejsze westchnięcie wywoływało bóle nie do zniesienia.

Och, Gard, po co wmieszałeś się znowu w moje życie, i to właśnie w tym momencie? Kiedy wszystkie rany były już zagojone. Przynajmniej tak się Mali zdawało.

Jednakże ta wielka rana w duszy bolała nadal. Może już nie tak dotkliwie jak przed trzema laty, lecz wciąż przypominała o dojmującym wstydzie i upokorzeniu, których doznała, a także o poczuciu beznadziejności, w jakim się pogrążyła.

ROZDZIAŁ V

Gard i chłopiec byli gotowi, by ruszyć w drogę. Ledwie wyszli na ulicę, od razu zaczepiła ich jakaś kobieta w średnim wieku.

– Co za słodka dziewuszka!

– To chłopiec – odparł oschle Gard.

– Niemożliwe! To naprawdę rozrzutność natury, żeby chłopca obdarzać takim słodkim wyglądem, nie uważa pan?

– Mnie jest wszystko jedno – powiedział Mörkmoen, ciągnąc za sobą małego.

Sindre słodki? Podobny do dziewczynki? Co prawda ani przez chwilę nie wydał mu się ładny, musiał jednak przyznać, że im dłużej z nim przebywał, tym bardziej ten berbeć zyskiwał w jego oczach. W rysach chłopca było rzeczywiście coś ulotnie delikatnego, uroku dodawał mu z pewnością także ledwie zauważalny melancholijny, a czasami spłoszony uśmiech, skupione oczy o badawczym spojrzeniu i rozbrajająca bezradność. Wprawdzie jego kręcone włosy istotnie mogłyby być krótsze, ale mimo to dziecko o tak mocnej budowie nie powinno raczej nikomu kojarzyć się z dziewczynką.

Te kobiety!

Sindre, gdy tylko zobaczył jaskrawoczerwone sportowe auto Garda, od razu śmiertelnie się w nim zakochał. Zachwycony, wdrapał się natychmiast na tylne siedzenie i stanął za plecami kierowcy.

Po kilku minutach jazdy i nieustannym zatrzymywaniu samochodu, by podnieść chłopca z podłogi i znowu posadzić na miejsce, stało się jasne, że trzeba temu jakoś zaradzić. Z ciężkim sercem Mörkmoen podjechał do sklepu i, chcąc nie chcąc, kupił drogi fotelik samochodowy. Uważał, że to wyrzucone pieniądze.

Lecz Sindre siedział teraz bezpiecznie.

Nietrudno było się domyślić, że dotychczas chłopiec nieczęsto jeździł autem. Śmiał się rozbawiony, gdy droga szybko uciekała im spod kół i gdy wreszcie znaleźli się poza miastem.

Gard, zacisnąwszy zęby, w ogóle się nie odzywał. Sytuacja bowiem wcale nie należała do zabawnych. Musiał przecież porozmawiać z inżynierami, przyjąć i skontrolować wykonane prace, zejść także pod wodę, a poza tym snuł również plany dotyczące tej nowo poznanej dziewczyny. Miała na imię Anita i wydawała się warta zachodu. Tymczasem on pojawi się przed nią z małym dzieckiem! Akurat dzisiaj jest mu ono potrzebne jak piąte koło u wozu!

Przeklinał tę niewinną istotkę za swymi plecami zrzucając całą odpowiedzialność za własne kłopoty właśnie na nią.

Na tylnym siedzeniu zrobiło się podejrzanie cicho. Gdy Gard zerknął w lusterko, powieki małego uniosły się ku górze i zaraz ciężko opadły z powrotem: Sindre zasnął z głową przekrzywioną na bok i kotem dyndającym w coraz bardziej bezwładnej rączce.

Chwała Bogu, pomyślał Mörkmoen. Oby spał jak najdłużej.

Lecz dziecko, jak wiadomo, śpi tylko, dopóki samochód jest w ruchu, i otwiera oczy natychmiast, kiedy kierowca się zatrzymuje, choćby najbardziej delikatnie. Podobnie było z Sindrem.

Rozejrzawszy się wkoło i stwierdziwszy, że otoczenie za szybą jest co prawda zupełnie mu nie znane, lecz Gard i ten cudowny pojazd stanowią wystarczająco pewny punkt oparcia, chłopiec uśmiechnął się nieśmiało do swojego opiekuna, gdy ten pomagał mu wyjść z auta na chodnik obcego miasta. Zaraz jednak pociągnął go nerwowo za rękaw i wskazał ponownie na samochód.

– Nie, nie możesz w nim zostać. Musimy wejść do tego budynku – powiedział Gard. – O Boże, znowu ten nieszczęsny kot!

Mężczyzna podniósł z podłogi wybrudzonego zwierzaka. I chociaż w ogóle nie miał pojęcia o chowaniu dzieci, doskonale rozumiał, że ta wytarta maskotka stanowi dla chłopca więź z jego powszednim życiem, gwarancję bezpieczeństwa, której nie należało go pozbawiać.

Skończyło się wreszcie tym, że Gard Mörkmoen – z respektem nazywany przez młodych chłopców z elektrowni twardzielem – wkroczył do wielkiego gmachu, wlokąc za sobą małego brzdąca, który na dodatek przyciskał do siebie brudnego i wytartego kota. Trochę rozczarowany zauważył także, że buciki chłopca znowu wyglądały na równie zniszczone i zdarte jak przed wyszczotkowaniem.

Na wszelki wypadek wstąpili na chwilę do pomieszczenia z napisem „Panowie”. Zdaje się, że Sindre nie był przyzwyczajony do sygnalizowania swych potrzeb w tym względzie.

Zresztą on w ogóle nic nie mówił.

Młode kobiety przemykające szybko po korytarzach biurowca wykorzystywały małego jako znakomity pretekst do zawarcia znajomości z powszechnie podziwianym Gardem Mörkmoenem. Dlatego też obaj mieli niemałe trudności z dotarciem na czas do szefa. Sindrego głaskano po głowie i częstowano czekoladą, a także zagadywano i zabawiano, kierując przy tym raz po raz zachęcające spojrzenia ku jego opiekunowi. Ponieważ chłopiec był nieśmiały i krył nos w nogawce spodni mężczyzny, ten każdej podchodzącej ku nim dziewczynie powtarzał tę samą piosenkę: „To mój siostrzeniec. Jego matka jest w szpitalu”. Najchętniej przecisnąłby się przez ten tłum oblegających ich kobiet i po prostu zniknął. Musiał się jednak opanować.