Kobieta wepchnęła Sindrego do pokoju, uznawszy widocznie, że kontakt między ojcem i synem został wreszcie nawiązany.

– Muszę już iść. Jego ubranka są w walizce, a buty i peleryna w plastykowej torbie. No, Sindre, pomieszkasz teraz przez kilka dni u taty, a w piątek ciocia Sonia wróci i zabierze cię z powrotem do domu. Powierzam chłopca pańskiemu sumieniu, panie Mörkmoen, i mam nadzieję, że nie będzie go pan zaniedbywał.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a Gard i mały zostali sami. Po trwającym kilka sekund szoku mężczyzna zdołał się wreszcie otrząsnąć i natychmiast puścił się pędem po schodach w pogoni za kobietą, której samochód właśnie znikał za rogiem.

Długim i energicznym krokiem znowu wszedł na górę. Chłopiec stał w tym samym miejscu, w którym go pozostawiono, po jego niewinnej buzi widać było wyraźnie, że walczy, by nie wybuchnąć płaczem. Mrugając rozpaczliwie powiekami, powstrzymywał się od szlochu. Drobna klatka piersiowa unosiła się i opadała raz po raz, nie wróżąc nic dobrego.

Gard był wściekły, rozumiał jednak doskonale, że mały znalazł się w znacznie trudniejszym położeniu niż on, dlatego wielkim wysiłkiem woli wreszcie się opanował.

– W porządku, Sindre! – powiedział z wymuszonym spokojem. – Postaramy się znaleźć dla ciebie mamę.

Co on, u diabła, ma teraz począć? Nagle podrzucono mu do domu całkiem obcego chłopca. Kto to jest Mali Vold? Nigdy nie słyszał tego nazwiska, a dzieciak z całą pewnością nie jest jego synem, może przysiąc na wszystkie świętości.

Chyba że był pijany…?

Ile właściwie lat liczy sobie ten malec? Gard otworzył walizkę wypełnioną dziecięcymi ubrankami, w większości znoszonymi i spranymi Tylko gdzieniegdzie leżało pomiędzy nimi coś nowego. Wyglądało na to, że prawie wszystkie były używane wcześniej przez kogoś innego. Znajdowały się tam też jakieś dokumenty. Sindre Vold. Chłopiec ma już prawie trzy lata Data urodzin… Gdzie on przebywał w tym czasie, czy rzeczywiście mógł być ojcem dziecka?

Odbywał wtedy służbę wojskową. Oczywiście, zdarzały się różne szalone noce i imprezy, ale raczej nigdy nie upijał się do tego stopnia, żeby dziś w ogóle nie pamiętać o poznaniu dziewczyny noszącej imię Mali. Nie należało ono do szczególnie popularnych, dlatego trudno by je było zapomnieć. Poza tym on zwykle pił alkohol z umiarem.

A jak twierdziła ta wojownicza kobieta, spotkał ową Mali podobno jeszcze raz, już po przyjściu na świat chłopca!

Nie, to przecież niemożliwe. Wykluczone! Kimkolwiek jest ojciec Sindrego – to na pewno nie on, nie Gard Mörkmoen!

Mały zaczął cicho popłakiwać. Stał nadal w tym samym miejscu, gdzie go postawiono, z opuszczonymi rękami, smutny. Wyglądał żałośnie: mama w szpitalu, a on, biedny, został sam, odtrącony przez wszystkich.

Gard był zirytowany całą tą historią. Co on, u licha, ma teraz zrobić z tym obcym dzieckiem? Jutro wybiera się przecież w dłuższą podróż, a tu nagle taka niespodzianka.

A może… może zawiózłby go do swojej matki? Oczywiście!

Podniesiony na duchu, zrobił miejsce na kanapie, zamierzając posadzić tam malca. Sindre jednak bał się nieznajomego mężczyzny i doskonale rozumiał, że nikt go tu nie chce. Cofnął się więc pod ścianę i ukrył twarz za oparciem krzesła. Mörkmoen czuł się bezradny. Nie miał pojęcia, co począć w tej trudnej sytuacji.

Do tej pory wiódł dosyć beztroskie życie. Jak wszyscy, miewał też swoje zmartwienia i kłopoty, lecz nie należał bynajmniej do osób, które przeżuwają własne problemy i życiowe porażki w nieskończoność. Pozwalał, by zapadały po prostu w otchłań zapomnienia. Był doskonały w tej sztuce, przynajmniej tak uważał. Świadomie dążył do wytyczonego celu, który wcale nie stanowiły pieniądze, lecz osiągnięcie pewności, że zrobił ze swym życiem coś pożytecznego. Zawsze pociągało go to, co zawierało w sobie pewien element ryzyka. W wojsku był skoczkiem spadochronowym, a potem podjął studia inżynierskie, lecz z powodu przewlekłej anginy nie powiodło mu się na egzaminie końcowym. Rozgoryczony, przyjął dość niebezpieczną posadę montera w firmie budującej elektrownie, gdzie właśnie on musiał wspinać się na strome bloki skalne, wdrapywać się na maszty sięgające nieba, wykonywać pracę nurka lub podejmować się zadań, których nie chciał przyjąć nikt inny. On czuł się jednak zadowolony. Nie musiał myśleć o rodzinie, ponieważ jej nie miał, a ten rodzaj pracy wydawał mu się nawet znacznie bardziej atrakcyjny niż siedzenie nad jakimiś nudnymi projektami przy desce kreślarskiej. Nierzadko musiał też odbywać podróże wzdłuż i wszerz kraju, co sprawiało mu niemałą radość.

Jego życie uczuciowe było dosyć stabilne i spokojne, wolne od wielkich namiętności. Z żadną partnerką nie wiązał się na dłużej. Akurat teraz trwał okres zastoju. Ale niedawno Gard poznał w jednym ze swych licznych miejsc pracy pewną atrakcyjną młodą damę. Wystarczy, by zrobił pierwszy krok. Prawdopodobnie nie zostanie odrzucony.

Następnego dnia miał właśnie jechać do miasta, w którym ona mieszkała, a oto nagle znalazł się w towarzystwie małego, bezradnego brzdąca, przekonanego na dodatek, że on jest jego tatą. Chłopca, który nie znał swego ojca i z pewnością za nim tęsknił. A niech to diabli!

– No, zobaczymy, co da się zrobić – powiedział oschle, nie przywykł bowiem do obcowania z małymi dziećmi. – Może byś coś zjadł?

Sindre rozszlochał się teraz na dobre. Choć bardzo się starał opanować, nie udało się. Nie był w stanie nawet odpowiedzieć na zadane mu pytanie, ponieważ jednak nie pokręcił też głową, Gard przyjął to za oznakę zgody.

Wyjąwszy z lodówki masło i żółty ser, przygotował kanapkę. Następnie postawił szklankę z mlekiem i mały talerzyk na stoliku przed kanapą i nieśmiało wyraził prośbę, by nie znalazły się na niej tłuste plamy. Nie miał odwagi zwabić chłopca do kuchni, bo skończyłoby się to niewątpliwie płaczem.

Sindre ostrożnie zerkał pomiędzy palcami na pokój.

– Usiądź sobie tutaj – powiedział Gard najłagodniej jak potrafił. – Proszę!

Bez rezultatu.

– Jeśli zjesz kanapkę, to później znajdą się jeszcze lody.

Być może z pedagogicznego punktu widzenia nie było to najlepsze podejście, ale przyniosło wreszcie oczekiwany rezultat. Sindre posunął się o krok do przodu. Miał na sobie zieloną bluzę ozdobioną u dołu żółtymi kaczuszkami i dżinsy w dosyć dobrym stanie. Buty na czubkach były pościerane do szarości.

– Nie jestem na ciebie zły – rzekł mężczyzna z uśmiechem na twarzy. – No, chodź, zjedz troszkę, a wtedy od razu wszystko będzie wyglądać znacznie lepiej.

Powoli zdobywano pozycję za pozycją. Rzucając nieśmiałe spojrzenia, Sindre skradał się coraz bliżej stołu. Przez cały czas trzymał się czegoś, jakby na otwartej przestrzeni groziło mu niebezpieczeństwo. Wreszcie usiadł na kanapie i sięgnął po szklankę z mlekiem. Gard odetchnął z ulgą. Kłopot co prawda nie zniknął, lecz mały trochę się uspokoił, dzięki czemu mężczyzna zyskał nieco czasu, by zastanowić się w skupieniu.

Każdy pomysł był na wagę złota.

ROZDZIAŁ III

Sindre czuł się nieopisanie smutny. Najmniejszy kęs rósł mu w buzi, bo przecież on w ogóle nie był głodny, ale nie miał odwagi powiedzieć tego temu surowemu mężczyźnie.

Przeżył tak wielkie rozczarowanie!

Kiedy ciocia Sonia oznajmiła mu, że idą do taty, ponieważ mama jest chora, serce zabiło mu mocniej z radości. Przebierał szybko nóżkami, próbując dotrzymać jej kroku, pełen oczekiwania, ale i nieco wylękniony. Wreszcie naprawdę spotka się ze swoim tatą! Czyli to kłamstwo, co starsze dziewczynki opowiadały o nim w przedszkolu, że w ogóle nie ma ojca. On przez cały czas wiedział, że tata istnieje – przecież był przy nim każdego dnia!

Ciocia Sonia spieszyła się; wyglądała na okropnie zdenerwowaną i ciągnęła Sindrego za sobą tak mocno, że co chwila się potykał.

Wreszcie znaleźli się na miejscu i zadzwonili do drzwi, które po chwili otworzył tata…

Małe serduszko biło bardzo mocno.

Chłopiec zakrztusił się i odłożył kanapkę. Oczy taty nie wydawały się przyjazne. Patrzyły na niego z wyraźną dezaprobatą. Dłonie miał mocne i jakieś takie niemiłe, i w ogóle nie wyglądał na tatę. Nie nosił okularów jak ojciec Björna, poza tym był znacznie młodszy i wyższy od tamtego, sięgał prawie sufitu. No i te bardzo ciemne, kręcone włosy, jakich nie powinien mieć żaden tata… Jego oczy były takiego samego koloru jak ładny jasnobrązowy stół mamy i spoglądały na Sindrego bardzo złowrogo. Dokładnie tak samo patrzył tamten mężczyzna. Lepiej o nim teraz nie pamiętać! Chłopcu aż zrobiło się zimno ze strachu, dlatego czym prędzej przepędził myśli o nim, o tym trollu, popijając duży łyk mleka. Na dodatek tata powiedział jeszcze tyle przykrych słów, dokładnie takich samych, jakie Sindre słyszał od koleżanek w przedszkolu. Mówił, że go nie zna. Że on i ciocia muszą odejść.

Ale ciocia mimo wszystko go zostawiła. Był teraz z tatą zupełnie sam. Nie chciał płakać, bo tata może jeszcze bardziej by się rozzłościł, a mama też na pewno by nie chciała, żeby jej mały synek czuł się smutny i płakał. Mama… Ach, to wszystko ułożyło się tak dziwnie! W spragnionym czułości małym serduszku Sindrego tkwiło tyle bólu…

Wziął znowu do ręki kanapkę, odgryzł niewielki kęs, lecz żuł go jak gumę, w ogóle nie mogąc przełknąć.

Gard wykorzystał okazję, by zadzwonić. Wykręcił numer swojej matki, lecz usłyszał jedynie długi, powtarzający się co kilka sekund sygnał.

Ciężko westchnąwszy, odłożył słuchawkę. Przecież ona wyjechała na Wyspy Kanaryjskie…!

Siedział nadal ze wzrokiem utkwionym w notatniku z telefonami. Do kogo by…?

Może do brata? Nie, szwagierka jest zbyt ciekawska. Nie zadowoliłaby się skąpym wyjaśnieniem. Poza tym Gard nie przepada za nią.

Nie miał wielu znajomych, którzy mogliby wchodzić w rachubę.

Która to godzina? Po dziewiątej. Domyślał się, że takie małe dzieci o tej porze dawno powinny być w łóżku. Już za późno, żeby zadzwonić do jakiejś instytucji, która umieściłaby gdzieś chłopca. Ale tak naprawdę Gard nie miał pojęcia, do kogo należałoby się zwrócić w tej sprawie. Majaczyła mu myśl o domu dziecka, lecz nie był pewien, czy coś takiego jeszcze w ogóle istnieje.