Dotarli na miejsce. W pobliżu nie znajdowały się żadne inne zabudowania. Na dole, u stóp skał, huczało morze, a za domem szumiał las. Wyśmienite miejsce.
– Wejdziemy do środka – powiedział do chłopca.
– Moja mama tam jest?
– Mama musiała pojechać do sklepu, żeby coś kupić. Niedługo wróci.
Sindre nie czuł się do końca przekonany, lecz pozwolił, by mężczyzna wyniósł go na rękach z samochodu. Nagle znalazł się tak blisko tego niebezpiecznego trolla. Ale przecież mama jest tu niedaleko, a więc może on wcale nie jest taki groźny…
Przeklęty smarkacz, waży chyba z tonę! pomyślał Lomann, czując ukłucie w okolicy serca. Znowu zażył tabletkę.
Sindre westchnął cicho, to miejsce wcale mu się nie podobało, a do mężczyzny w ogóle nie miał zaufania. Lecz nie chcąc go drażnić, wbrew swej woli wszedł za nim do domku.
W środku pachniało pustką. Czy mama naprawdę tu była?
– Pewnie chce ci się pić, co? – spytał mężczyzna, siląc się na uprzejmość. Sindre jednak nie dał się oszukać, nie podobały mu się oczy jego „opiekuna”.
– Przygotuję ci szklankę oranżady – oznajmił mężczyzna i wyszedł do niewielkiej kuchni. Chłopiec zajrzał ostrożnie do środka i zobaczył, że ów nieznajomy wyjął coś z kieszeni i wrzucił do szklanki. Potem długo mieszał zawartość łyżeczką.
– Proszę – powiedział wróciwszy. – Wypij sobie, zanim przyjedzie twoja mama.
Chłopiec wziął szklankę w obie ręce i zerknął na mężczyznę. Pewnie najlepiej będzie go posłuchać. Ale przecież Sindremu wcale nie chciało się pić. Ani trochę. Na dodatek bolał go brzuch, ale to chyba ze strachu. Żeby tylko mama przyjechała jak najszybciej!
Oranżada wcale nie była smaczna, jednakże malec nie odważył się tego powiedzieć. Z trudem ją sączył pod niecierpliwym spojrzeniem mężczyzny. Jego czarne oczy przypominały kamienie.
Wreszcie chłopiec zdołał opróżnić szklankę. Pomyślał o tacie, kochanym, silnym tacie! Och, gdyby on tu był! Dlaczego go tu nie ma! Na pewno nie darowałby temu złemu człowiekowi, dołożyłby mu tak porządnie, że tamten od razu znalazłby się na ziemi. Bo tata jest silny! A Sindre na pewno wtedy by się nie bał.
Dlaczego mama nie wraca?
Chłopiec poczuł się senny. Widział, że mężczyzna wpatruje się w niego, przysuwa się coraz bliżej, aż wreszcie malec spostrzegł, że „opiekun” kładzie go na kanapie. Próbował jeszcze się podnieść, lecz nie zdołał. Chciało mu się strasznie spać…
No, chwała Bogu, pomyślał Lomann zadowolony. Smarkacz wreszcie usnął i pośpi sobie aż do rana. Jutro trzeba będzie przyjechać tu znowu i dać mu następną tabletkę. Po niej może się obudzić kiedy chce, bo on znajdzie się już wtedy w powietrzu, daleko od Norwegii. Prawdopodobnie nie od razu natrafią na trop dzieciaka, ale to już nie jego sprawa. Ale chłopak na pewno się jakoś stąd wydostanie, nawet jeśli będzie zamknięty na klucz, i dojdzie do ludzkich zabudowań. Takie pędraki jak on zawsze umieją sobie poradzić. Nim jednak dotrze do innych ludzi, on, Lomann, będzie już całkiem bezpieczny!
Obrzucił chłopca pogardliwym spojrzeniem. Dzieci nigdy go nie obchodziły. Umiały tylko przeszkadzać.
Przekręcił klucz w zamku, włożył go do kieszeni i poszedł.
ROZDZIAŁ XXI
Kiedy Gard unosił się nad dnem morza, poczuł, że ze zmęczenia pieką go oczy. Poszukiwania trwające całe popołudnie i noc, wyczerpały go i psychicznie, i fizycznie.
Żeby chociaż udało im się natrafić na jakiś ślad!
Ponieważ woda nie była bynajmniej kryształowo czysta, oczy piekły go jeszcze bardziej. Nigdzie w pobliżu nie widział swych dwóch towarzyszy, być może już wypłynęli, ale on musiał jeszcze do końca spenetrować wyznaczoną część dna.
Nie do wiary, ile śmieci ludzie wrzucają do wody! No bo przecież fale wszystko zabiorą, pochłoną to, co niepotrzebne, a przydomowe ogródki pozostaną czyste i zadbane, jak przystało na ich porządnych właścicieli. Że powstaje zagrożenie dla ryb? A jakie to ma znaczenie!
Nagle zauważył jakąś bezkształtną istotę unoszącą się w mętnej wodzie. Trochę się przestraszył, zanim rozpoznał w niej jednego z dwóch pozostałych nurków. Mężczyzna dał znak, żeby Gard popłynął za nim.
Posuwając się za swym towarzyszem, z lękiem myślał o tym, co za chwilę ukaże się jego oczom. Przecież już wielokrotnie wyciągał z wody topielców, ale za każdym razem kosztowało go to niemało.
Na szczęście teraz nie chodziło o topielca. Dwaj płetwonurkowie odkryli blisko brzegu duży blaszany pojemnik, przywiązany łańcuchem do kamienia.
Wszyscy trzej wiedzieli, co mają zrobić. Nieprzeniknioną ciszę przerywał jedynie odgłos pęcherzyków powietrza, uchodzących z ich aparatów tlenowych.
Rozbiwszy kłódkę kamieniem, wspólnymi siłami uwolnili skrzynię z łańcucha. Potem podnieśli ją i razem z nią wynurzyli się na powierzchnię.
Gdy tylko wyszli z wody, od razu poczuli jej prawdziwy ciężar. Wspięli się po stromym zboczu i przeskoczyli przez mur.
To pewnie to widział Sindre, domyślił się Gard. Widział kogoś, kto przechodził przez mur. Serce zamarło mu z przerażenia, o Boże, a jeśli…
Gdy zdjął z głowy maskę, mógł wreszcie rozmawiać.
– A więc to jest ta tajemnica – stwierdził rzeczowo jeden z policjantów.
– Może otworzymy skrzynię? – spytał inny.
– Mnie też korci, żeby do niej zajrzeć, ale chyba najpierw powinniśmy ją pokazać Brustadowi.
– Ciekawe, co w niej jest.
Starszy z policjantów powiedział po namyśle:
– Coś, czego podejrzany chciał się pozbyć. W przeciwnym razie skrzynia już dawno zostałaby wydobyta.
Gard nie był w stanie uczestniczyć w rozmowie. Niepokój o Sindrego obezwładnił go znowu.
Jadąc na komisariat policji, starali się nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Ale wskazówka szybkościomierza balansowała na samym skraju zielonego pola.
– Pięknie! – powiedział Brustad. – No, to zobaczmy, co jest w środku!
Gard w pierwszej kolejności spytał o Sindrego, ciekaw, czy nie ma jakichś wiadomości, ale komisarz pokręcił przecząco głową. A już miał nadzieję… Przecież z każdą upływającą minutą strach i przerażenie czyniły coraz większe spustoszenie w psychice tego wrażliwego dziecka. Może nawet nieodwracalne.
Jeśli w ogóle jeszcze…
Nie, tak nie wolno mu myśleć!
Policjanci, posługując się wytrychem i młotkiem jak pospolici włamywacze, przystąpili do otwierania skrzyni. Wreszcie zamek ustąpił.
W środku znajdowała się druga skrzynia, starannie owinięta plastykową folią dla ochrony przed wilgocią.
– Widać, że temu trollowi Sindrego bardzo zależało na tym, co jest w środku – zauważył Brustad. – A to znaczy, że miał zamiar kiedyś to wydobyć. Tylko po co czekał tak długo? Prawie cztery miesiące!
Usunęli folię i zaczęli zmagać się z kolejnym zamkiem.
– Takie skrzynie używane są w bankach – bąknął od niechcenia Brustad. – No, zaraz się przekonamy, co tam jest!
Ostrożnie uniósł wieko.
Któryś z mężczyzn zagwizdał cicho.
– A niech mnie! – wyszeptał komisarz z respektem w głosie. – To fortuna!
– I to niemała – dodał jeden z policjantów.
Brustad wziął do ręki plik banknotów i dokonał szacunkowego rachunku.
– Tu musi być z kilkaset tysięcy! Pamiętacie, nie tak dawno obrabowano jeden z banków. To było trzydziestego pierwszego marca tego roku. Ile wtedy skradziono?
– Osiemset pięćdziesiąt tysięcy.
– Coś mi się wydaje, że wszystkie co do jednego są właśnie tutaj – stwierdził komisarz. – Tylko dlaczego ukryto je właśnie tam? Spójrzcie, niektóre banknoty są już lekko wilgotne. Żaden rozsądny człowiek nie zostawiłby papierowych pieniędzy tak długo na dnie morza.
– Może złodzieje trafili do więzienia? Za jakieś inne przestępstwo?
– Trzeba sprawdzić, co za ptaszków przymknęliśmy w tym czasie – zaproponował jeden ze starszych policjantów. – Ale jest ktoś, kto bardzo się ucieszy z naszego odkrycia. Lomann, dyrektor banku. Biedak, przeżył taki szok, że niewiele brakowało, a przejechałby się na tamten świat…
Słowa te obudziły w pamięci Garda jakieś nieokreślone skojarzenia, których nie potrafił jednak uporządkować i wyłowić z nich żadnej konkretnej wskazówki. Jego umysł był zbyt przemęczony.
– Słyszałem, że podobno odchodzi – dodał drugi policjant.
– Ze względów zdrowotnych. No, to dostanie na pożegnanie ładny prezent.
– Ale jeszcze nie teraz – wtrącił szybko komisarz. – Na razie zatrzymamy ten skarb u siebie.
Papierosowy dym snuł się ciężko po nieco zaniedbanym gabinecie komisarza. Wszystko tu było nim przesiąknięte, także wytarte oparcia krzeseł i zszarzałe firanki. Poprzednik Brustada palił bez ograniczeń. Ów wyczuwalny wszędzie zapach tytoniu bardzo męczył Garda, który musiał walczyć ze sobą, by nie złamać postanowienia i nie sięgnąć znowu po papierosa.
Poza tym był zdenerwowany i zniecierpliwiony.
– Ale czy to jest jakiś trop, który zaprowadzi nas do Sindrego?
Brustad usiadł na krześle, tymczasem pozostali policjanci wyszli z gabinetu, by prowadzić dalsze dochodzenie w sprawie znalezionych pieniędzy. Oczywiście, w największej tajemnicy, tak by nawet najdrobniejsza informacja nie wydostała się na zewnątrz.
– Na razie nie prowadzi nas to bezpośrednio do chłopca – odparł komisarz. – Najpierw musimy schwytać tego ptaszka, który prawdopodobnie od czasu napadu siedział w więzieniu i dopiero w ostatnich dniach wyszedł na wolność. Bardzo szybko go znajdziemy.
Jednakże już po paru minutach mieli informację, że nikogo takiego nie ma.
– Może było ich kilku? – podsunął Gard.
– Nie sądzę – odrzekł Brustad. – Ale, rzecz jasna, nie można tego wykluczyć. Tak czy inaczej, ta skrzynia to doskonała przynęta. Będziemy dyskretnie obserwować plażę. Dzień i noc. Któregoś dnia, i to pewnie już niedługo, ten opryszek zjawi się tam po swój skarb.
– Jak odbył się ten napad?
– To właściwie nie był typowy napad, żadne ręce do góry czy coś w tym rodzaju. Złodziej albo złodzieje włamali się do środka w nocy przez okno na drugim piętrze. Weszli po drabince, wycięli dziurę w szybie i otworzyli okno…
"Sindre, Mój Syn" отзывы
Отзывы читателей о книге "Sindre, Mój Syn". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Sindre, Mój Syn" друзьям в соцсетях.