Wykorzystując ciemności panujące w kinie, Mali raz po raz zerkała z boku na swego towarzysza. Tak strasznie jej się podobał. I to nie tylko dlatego, że we wzruszający sposób zajmował się Sindrem. Pociągał ją także on sam jako mężczyzna.

Ale tego, oczywiście, nie powinien nigdy się dowiedzieć Ostatnie noce były dla niej trudne. Pogrążona w myślach o Gardzie, oddając się próżnym marzeniom, w ogóle nie mogła zasnąć. A przecież nic a nic o nim nie wiedziała, nie zdradził jej ani jednego szczegółu ze swego prywatnego życia. Mógł być żonaty… Chyba jednak nie. Powiedział wszakże, że nie jest przyzwyczajony do domowego jedzenia…

Tylko żadnych fałszywych nadziei! upominała samą siebie.

Wolnym krokiem wracali już do domu, rozmawiając jak zwykle o wspólnym obiekcie ich zainteresowania, czyli o Sindrem.

– Dzieci w przedszkolu bardzo mu dokuczają – powiedział Gard. – On nie powinien tam chodzić, jest zbyt wrażliwy na taki terror!

– Wiem – przyznała przygnębiona. – Ale do wakacji zostały już tylko dwa tygodnie. Jesienią te dwie wścibskie dziewczynki już nie wrócą i wtedy, mam nadzieję, wszystko ułoży się znacznie lepiej.

– Tak, słyszałem, że to ich ostatni rok. Na szczęście – westchnął Gard. – Mimo to będą jeszcze aż przez dwa tygodnie. Jak wiesz, byliśmy dzisiaj w lesie. Wydaje mi się, że Sindre trochę się wyleczył z tego swojego strachu. Wprawdzie po obiedzie obudził się przerażony, ale sprawił to pewnie tylko zły sen.

Mali uśmiechnęła się nieznacznie.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, ile on ma przedziwnych pomysłów…

Gard odprowadził swą towarzyszkę do drzwi, pod którymi powiedział grzecznie dobranoc i podziękował za miły wieczór.

Była mu za to naprawdę wdzięczna. Nie chciała żadnego całusa z obowiązku, uważała, że rozstanie w taki sposób jest znacznie ładniejsze. I o wiele bardziej pociągające.

Chociaż… Weszła do mieszkania i zamknęła drzwi. Doskonale wiedziała, że jest postacią drugoplanową, czyli jedynie mamą Sindrego.

Mali Vold czuła się zaniepokojona. Przecież nie wolno jej zakochać się w Gardzie Mörkmoenie, bo doprowadziłoby to jedynie do beznadziejnej tęsknoty i kolejnej porażki.

Obawiała się jednak…

Następnego dnia Gardowi zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Podczas przerwy w pracy, kiedy z kilkoma kolegami siedział w stołówce i jadł obiad, zaczął opowiadać o swoim małym przyjacielu: przytaczał jego powiedzonka i drobne anegdoty.

Mężczyźni przy stole patrzyli na niego z wyraźnym zdziwieniem. Mörkmoen, zawsze tak zamknięty i powściągliwy, nigdy dotąd nie opowiadał o sobie w ten sposób.

– A jego mamusia, czy to babka do rzeczy? – spytał jeden z nich.

Gard zmarszczył czoło.

– To nieistotne. Mówię o chłopcu, i to jego znam przede wszystkim. On i ja jesteśmy przyjaciółmi.

Inny mężczyzna popatrzył na niego z boku.

– I matka tego małego naprawdę nie boi się zostawiać go z tobą? Toż ona nic o tobie nie wie, a przecież mógłbyś się okazać jakimś podejrzanym typem!

Gard w pierwszej chwili nie rozumiał, o czym kolega myśli. Popatrzył więc na niego zdezorientowany i dopiero po chwili poderwał się z krzesła, do głębi oburzony.

– Czy w twojej wyobraźni nie ma naprawdę miejsca na nic normalnego i czystego? Czy wszystko musisz od razu sprofanować, nawet coś tak niewinnego jak marzenie małego dzieciaka o dorosłym przyjacielu? Nie masz własnych dzieci?

Kolega, zawstydzony, odłożył kanapkę na talerz.

– Nie podchodź do tego tak poważnie! To tylko żart!

– Też mi żart, może i zabawny, ale tylko dla tego, kto go wymyślił – mruknął Gard i wyszedł na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza.

Teraz zaczynał wreszcie pojmować, dlaczego zawsze do tej pory był tak zamknięty w sobie. On po prostu mówił zupełnie innym językiem niż jego koledzy z pracy. A mimo to czuł, że oni wszyscy są podobni do niego, w głębi duszy śmiertelnie poważni. Ale wydawało im się, że powinni ciągle drwić i żartować, żeby tylko nie różnić się od innych.

Jaki zakłamany jest ten świat! Trzeba było dopiero znajomości z dzieckiem, żeby móc to odkryć.

Wciągnął głęboko powietrze, po czym wrócił do stołówki i przeprosił kolegę za swój nagły wybuch.

Spojrzenia dwóch mężczyzn spotkały się na chwilę. Gard nie miał wątpliwości, że zrozumieli się nawzajem.

ROZDZIAŁ XVIII

Minęło kilka dni.

Młoda przedszkolanka liczyła swoich podopiecznych.

– Gdzie jest Sindre? – zdziwiła się zaniepokojona.

– Ktoś przyjechał po niego samochodem – wyjaśniły maluchy.

– A to ciekawe! Jego „tata”?

Wychowawczyni już od kilku dni nie widziała tego przystojnego mężczyzny, który miał zwyczaj wchodzić zawsze do środka i komunikować, że zabiera Sindrego.

– Nie, nie jego tata. To był jakiś inny samochód.

– Srebrnoszary – uzupełnił inny chłopiec.

– Dziwne, że nie powiedzieli do widzenia – stwierdziła przedszkolanka.

– To był jakiś stary pan.

– Wcale nie stary! – oburzyła się jakaś dziewczynka.

– Miał siwe włosy!

– Ale tylko tu z przodu.

– A Sindre się bał. Nie chciał z nim jechać.

– Nie chciał jechać z tym panem? – dopytywała się pani Inger.

– Najpierw uciekł mu i gdzieś się ukrył. Ale on go znalazł i razem z nim odjechał.

– W tamtą stronę – wskazało kolejne dziecko.

Nauczycielkę oblał zimny pot.

– Kiedy to się stało?

– Całkiem niedawno. Kiedy pani była w klozecie.

– W toalecie – poprawiła inna dziewczynka. – A ten pan to nas w ogóle nie widział, bo weszliśmy właśnie do naszego małego domku, a Sindre był jak zawsze na końcu i już nie zdążył wejść do środka.

Ponieważ druga nauczycielka zwolniła się wcześniej, by pójść do dentysty, młoda pani Inger została po południu sama.

Na pewno wszystko jest w porządku, uspokajała samą siebie. Ten nieznajomy mężczyzna zachował się co prawda nieodpowiedzialnie, zabierając Sindrego bez słowa, ale chyba jego „tata”, który ostatnio tak często przyjeżdżał po chłopca, dziś nie mógł zjawić się sam i przysłał swojego przyjaciela.

Niewątpliwie nie ma powodu do niepokoju. W tej okolicy nie zdarzały się porwania, a już na pewno nie groziło ono Sindremu, pochodzącemu raczej z ubogiego domu.

Mimo wszystko młoda opiekunka trochę się denerwowała. To ona była odpowiedzialna za bezpieczeństwo dzieci, a ów mężczyzna miał obowiązek uprzedzić ją, że zabiera chłopca.

Gdy w pół godziny później Mali Vold przyszła po syna, niepokój przerodził się w strach.

– Czy mogę zadzwonić? – poprosiła matka. – Sindre jest na pewno z Gardem Mörkmoenem, zaraz to sprawdzę.

– Oczywiście, bardzo proszę. Ale pan Mörkmoen zawsze mówi, kiedy zabiera małego, dzieci bardzo go lubią, poza tym zazwyczaj rozmawia ze mną chwilę…

Mali poczuła zazdrość. Młoda nauczycielka była atrakcyjną dziewczyną.

– Mnie też zwykle uprzedza, kiedy ma zamiar przyjechać po Sindrego – bąknęła.

W pracy u Garda usłyszała, że wyjechał służbowo poza miasto i wróci prosto do domu.

– Wobec tego na pewno zabrał małego – uspokajała samą siebie, wykręcając domowy numer Mörkmoena. Nigdy dotąd tam nie dzwoniła, mimo to znała go na pamięć.

Nikt nie odpowiadał, lecz Mali nadal trzymała słuchawkę przy uchu, wolała jeszcze poczekać.

– Może wybrali się gdzieś razem – zwróciła się do nauczycielki. – Gard ciągle stara się wymyślać coś interesującego. Nie, nie ma go.

Ale właśnie w chwili gdy miała już odłożyć słuchawkę, usłyszała w niej trzask.

– Halo?

W odpowiedzi usłyszała głos Garda.

– Słucham?

– Dzień dobry, mówi Mali…

– Mali, to ty? Akurat wszedłem do domu, jakie to szczęście, że jeszcze zdążyłem odebrać twój telefon. Co u was słychać?

– U nas? To Sindre nie jest z tobą?

Na sekundę zapadła cisza.

– Nie, wracam prosto ze służbowego wyjazdu. O tej porze powinien chyba jeszcze być w przedszkolu?

– Właśnie przyszłam po niego. – W głosie Mali dało się wyczuć przerażenie. – Ale Sindrego już ktoś zabrał. Jakiś mężczyzna w srebrnoszarym samochodzie. Nie mamy pojęcia, kto to.

Słyszała, jak Gard głęboko westchnął.

– Zaraz tam będę – powiedział krótko.

Widok Mörkmoena zatrzymującego się przed przedszkolem, a potem idącego zdecydowanym krokiem po żwirowej alejce podziałał na obie kobiety uspokajająco.

Wysłuchawszy najpierw, co mają do powiedzenia dzieci, Gard zwrócił się do Mali:

– Srebrnoszary samochód? To mogłoby się zgadzać. Bo kiedy pytałem Sindrego o kolor auta, które widział w lesie, nie umiał mi odpowiedzieć. Srebrnoszary to dla takiego malca trudny do opisania kolor.

– Myślisz, że to ten sam mężczyzna, który tak go wtedy przestraszył?

Gard popatrzył z zatroskaniem na jej bladą twarz.

– Obawiam się, że tak. Prawdopodobnie chodzi o to, że Sindre zobaczył coś, czego nie powinien był widzieć. Niestety, nie przeczuwaliśmy niebezpieczeństwa, jakie kryło się za tymi jego dziwnymi lękami. Musimy zadzwonić na policję!

Gdy rozmawiał z komisariatem, wszyscy stali wokół niego, milczący i przerażeni. Słyszeli, jak opisywał chłopca – ciemny blondyn, kręcone włosy, ubrany w czerwoną koszulę, niebieskie spodenki i brązowe sandałki, ostatnio bał się „trolla” i srebrnoszarego samochodu.

Młody i grzeczny policjant, który przyjechał niebawem do przedszkola, spisał dokładnie wypowiedzi dzieci, czekających niecierpliwie ze swymi mamami na jakieś wiadomości. Potem wszyscy udali się do domów, oprócz Mali i Garda. Oni poddani zostali dalszym przesłuchaniom.

– A teraz musimy panią koniecznie zawieźć do domu – oświadczył policjant.

– Przecież ja nie mogę siedzieć bezczynnie w mieszkaniu! – gwałtownie zaprotestowała matka. – Muszę być z wami i chcę razem z wami szukać.

– Nie – zaprzeczył policjant. – Nie można przecież wykluczyć, że chłopiec sam wróci do domu i dlatego pani musi tam bezwzględnie być.