Tymczasem w trzy dni po wspólnej wyprawie na plażę i lotnisko w przedszkolu zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

Przed bramą zatrzymał się czerwony sportowy samochód. Sindre poczuł, że robi mu się na przemian zimno i gorąco, ujrzał bowiem, że Gard wysiadł z auta i skierował swe kroki ku przedszkolnej furtce. Chłopiec wykrzyknął wreszcie:

– Tata! To jest mój tata!

Wszystkie dzieci z zaciekawieniem przyglądały się mężczyźnie, pani Inger zaś pomyślała sobie: „Szkoda, przydałby mi się ktoś taki”.

Ale w duchu naprawdę się cieszyła, że Sindre ma takiego ojca. Za każdym razem starała się bronić malca przed starszymi dziewczynkami, miała jednak zbyt dużo dzieci pod swoją opieką, by móc czuwać nad nim nieustannie, a te małe spryciary wykorzystywały każdą sposobność: wystarczyło, że odwróciła się od nich plecami

– Dzień dobry – powiedział Gard z szerokim uśmiechem, na powitanie podnosząc chłopca do góry. – Chciałem się dowiedzieć, czy mógłbym zabrać Sindrego już teraz?

Nauczycielka nie widziała przeszkód. Mężczyzna zaczął ubierać chłopca. Gdy pomógł mu włożyć buty i mieli już wychodzić, podeszły do nich dwie dziewczynki.

– Czy on nie ma innych spodni? – spytała jedna od niechcenia.

Gard zaniemówił na chwilę, słysząc z ust małego dziecka słowa świadczące o wyjątkowej bezwzględności.

– To są jego ulubione spodnie – skłamał. – Nie możemy go zmusić do noszenia innych.

– Ty nie jesteś tatą Sindrego – odezwała się druga, patrząc spode łba.

– A co ty możesz o tym wiedzieć? – odparł Gard.

– To dlaczego nie mieszkasz z nimi razem?

– Przez bardzo długi czas mnie nie było, bo dużo podróżowałem.

Na co mu przyszło! Że też musi się tłumaczyć przed takimi niesympatycznymi i wścibskimi dzieciakami! Był w stanie wyobrazić je sobie za pięćdziesiąt lat, jak swym czujnym i krytycznym wzrokiem terroryzują całą ulicę.

Jednakże mając na względzie Sindrego, mimo wszystko odpowiadał na ich pytania.

W oczach jednej z tych małych jędzulek pojawił się nagle wyraz pogardy.

– Długi czas mnie nie było, bo podróżowałem? O wujku Larsenie też tak mówili. A on siedział w więzieniu.

Zanim Gard zdążył odpowiedzieć, do ataku przystąpiła druga:

– Ty nie lubisz Sindrego, ja to wiem. Gdybyś go lubił, to byś nie wyjechał.

Tego było już za wiele. Gard dosłownie kipiał. Właśnie miał zamiar powiedzieć, że będzie musiał porozmawiać z rodzicami dziewczynek, należało bowiem położyć wreszcie kres dręczeniu małego, niewinnego chłopca, a jeśli on się tylko dowie, że choćby jeden raz dotknęły Sindrego, to jeszcze tego pożałują…

Na szczęście pani Inger podeszła do nich pospiesznie i odsunęła swe wychowanki na bok, nim Mörkmoen zdążył uczynić więcej, niż tylko otworzyć usta.

– Zawsze będą wyżywać się na nim – powiedziała z żalem nauczycielka. – Prawdopodobnie w ich wyobrażeniu Sindre ma jeszcze gorzej niż one. Ojciec jednej z nich pije i robi burdy w domu, drugi z kolei pochłonięty jest własną firmą i w ogóle nie interesuje się dziećmi. Właściwie to jest mi ich szkoda. Rozmawiałam z matkami o zachowaniu ich córek, ale one nic nie rozumieją. No cóż, na szczęście dziewczynki kończą już sześć lat i idą do szkoły. Po wakacjach wszystko ułoży się na pewno znacznie lepiej.

– Chociaż tyle na pociechę – odparł gorzko Gard. – W szkole znajdą się w pierwszej, czyli najmłodszej klasie, i może z nich też wyrosną ludzie.

Dyrektor Lomann chodził po swym banku, rozglądając się z zadowoleniem dookoła.

Nareszcie zdrowy! Nareszcie! Po tylu długich miesiącach oczekiwania będzie mógł wreszcie je sobie wziąć – własne pieniądze. Naprawdę zasłużył na nie. Przecież całe swoje życie poświęcił żonie, do której musiał się przymilać, żeby wyciągnąć choć parę groszy, no i bankowi. Siedział tu i umizgiwał się do tych głupich klientów, żebrzących o pożyczki i nie mających pojęcia o tym, jak należy korzystać z pieniędzy. Za to on wiedział doskonale! Nie na darmo przecież był dyrektorem banku! Och, jak długo o tym śnił i marzył! Pieniądze, naprawdę duże pieniądze… Niezależność, wolność, władza!

Ale na razie musi trochę poczekać. Serce nie jest jeszcze wystarczająco silne.

Uśmiechnął się sam do siebie, gdy przypomniał sobie to współczucie wszystkich naokoło. Ten wielki szok. Powszechne zatroskanie z powodu włamania do jego banku, odpowiedzialność za pieniądze obcych ludzi.

On się nie przejmował, o, nie! Ale nie wiedział, że ma tak słabe serce, on, który mimo upływu lat ciągle wyglądał młodo i zdrowo. A jednak nie wytrzymał wysiłku i napięcia związanego z zanurzeniem się w stroju płetwonurka pod wodę i umieszczeniem metalowej skrzyni pod kamieniem na dnie morza.

I to właśnie tam, w miejscu, gdzie nigdy nikt się nie zapuszczał, pojawił się ten chłopiec. Stąd ów szok. Ile ten mały właściwie zdołał zobaczyć?

Co ma z nim począć? Co się robi z takim świadkiem? Nie ulega wątpliwości, że mały rozpoznał go w szpitalu. Zdaje się, że jest porządnie wystraszony.

Prawdopodobnie nie byłoby poważniejszego problemu, gdyby obaj nie mieszkali tak blisko i raz po raz nie wpadali na siebie. Wie, jak ten smarkacz się nazywa i kim jest jego matka. Nic nadzwyczajnego, niezamężna i bez pieniędzy.

Mimo to wahał się. Musi uważać na swoje serce, nie powinien się denerwować. A teraz na dodatek przy chłopaku pojawił się ten mężczyzna. Mały mówi do niego „tato”. Niemożliwe! To wygląda na zupełnie luźny związek. Chyba nie powinien się niczego obawiać z jego strony.

Ale co zrobić z małym?

Może…?

Może by go ukryć na jakiś czas? Do chwili, aż wydobędzie skrzynkę i wyjedzie z kraju. A jeśli nie uda im się w porę odnaleźć smarkacza – no cóż, to już nie jego sprawa. To ich błąd, trzeba było lepiej szukać!

Wcale niegłupi pomysł! Przecież ten mały świadek jest naprawdę dla niego niebezpieczny. To jedyny element zagrożenia w całym wprost nieprawdopodobnie pewnym planie. Lomann miał dopiero czterdzieści dziewięć lat i nie zamierzał spędzić reszty życia na pracy, o nie! Już od dawna marzył, by się wycofać, dyskretnie i z godnością, ze względów zdrowotnych. Jedyny problem stanowiło to, jaką przypadłość ma wymyślić jako przyczynę swej rezygnacji. I nagle powód sam się znalazł. Serce…

To wcale nie jest zabawne, lecz już wkrótce znowu będzie zupełnie zdrowy. Lekarz twierdzi, że wszystko na to wskazuje.

No pewnie, kiedy odpocznie sobie w Hiszpanii…

Dla dyrektora Lomanna życie dopiero się zaczyna. Dopiero teraz będzie naprawdę z niego korzystać! Już sobie wyszukał willę w słonecznej Hiszpanii, do której wysłał swoją przyjaciółkę, by na niego czekała. Kiedy więc tylko wydobędzie skrzynię…

Przeklęty smarkacz!

Lomann wyprostował się gwałtownie. Kto to słyszał, by tak biadolić? Przejmować się jakimś dzieciakiem? To niemożliwe, po prostu niemożliwe, by ten bachor mógł pokrzyżować mu plany! Przecież on nie ma pojęcia, kim jest Lomann. Poza tym, czy ktoś dałby wiarę fantazjom dziecka?

Pal licho chłopaka!

Carl Lomann jest wolny. Wolny i niepokonany!

Jeszcze tylko trochę cierpliwości, a niedługo będzie mógł wyjechać…

ROZDZIAŁ XVI

Gard był wściekły.

Musi koniecznie porozmawiać z Mali o przedszkolu. Sindre nie może tam chodzić ani jeden dzień dłużej. Co prawda te okropne plotkarki mają już sześć lat i naturalną koleją rzeczy niebawem opuszczą przedszkole, ale przecież chłopiec powinien żyć w spokoju już teraz.

Ścisnął malca mocniej za rękę, ciągnąc go za sobą po chodniku. Znajdowali się w centrum miasta, gdzie Gard miał kilka spraw do załatwienia.

Sindre co chwila potykał się o własne nóżki, aż wreszcie jego opiekun zatrzymał się skruszony i wziął go na ręce.

– Czy te dwie dziewczynki zawsze są takie niemiłe?

– Głupie baby!

– To właśnie one ciągle cię poszturchują?

– Tak.

Mörkmoen bąknął coś brzydkiego pod nosem.

– Musisz nauczyć się bronić, Sindre! Albo lepiej nie, to tylko pogorszyłoby sytuację.

No bo co taki trzylatek jak on mógłby im przeciwstawić?

– Niedługo będą twoje urodziny. Za tydzień. Skończysz już trzy lata, chłopie! Może wymyślimy coś niezwykłego na ten dzień. Wszyscy razem: ty i ja, i mama?

– O tak! – wydyszał chłopiec. – Pojeździmy samochodem. Mama pojeździ samochodem.

– Jeśli będzie miała na to ochotę, bardzo proszę – roześmiał się Gard. – Zdaje mi się, że mama upiecze tort, a ty dostaniesz pewnie jakiś prezent…

– Duży?

– Może. Ale myślę, że mały prezent też może nie być wcale taki głupi, prawda?

– Prawda. Najlepiej to dostać mnóstwo prezentów!

– No, tak… Muszę podjąć pieniądze, wstąpimy na chwilkę do banku. A potem pojedziemy sobie do tego twojego lasu i rozejrzymy się trochę po nim, no, a później będzie pora wracać do domu. Uprzedziłem twoją mamę, że odbiorę cię dzisiaj z przedszkola.

Malec potakiwał z przekonaniem głową na znak, że wszystko rozumie. Prawdopodobnie zapowiedź wizyty w lesie nie zabrzmiała dla niego zachęcająco, lecz nie dał nic po sobie poznać.

Gard cieszył się, że znowu jest razem z Sindrem.

Tymczasem w banku chłopiec stał się niespokojny. Wszystko wskazywało na to, że znowu ogarnął go ten niewyjaśniony lęk. Powrócił do równowagi dopiero wtedy, gdy jakiś mężczyzna zniknął pospiesznie za drzwiami prowadzącymi w regiony banku niedostępne dla klientów.

Gard pochylił się nad małym.

– Powiedz mi, czego ty się boisz?

Sindre chwycił się jego ręki, rzucając wokoło niespokojne spojrzenia.

– Trolla! – szepnął.

– Trolla? Tutaj? – uśmiechnął się mężczyzna. – Nie wierzę.

– On przyjdzie i mnie zabierze!

– Dopóki ja jestem przy tobie, nic ci nie grozi.

Ta odpowiedź całkowicie uspokoiła chłopca. Z głową trzymaną wysoko pozwolił wynieść się na rękach z niebezpiecznego banku.

Gard zatrzymał samochód.