– Co za niespodzianka – powiedziała z wysiłkiem. Czuła się zbita z tropu zjawieniem się Ruperta. – Jak, u licha, mnie znalazłeś?

Rupert wyglądał na nieco rozczarowanego, bo chyba spodziewał się, że Phyllida rzuci mu się na szyję.

– Po prostu przyleciałem z Londynu – wyjaśnił. – Sądziłem, że zastanę cię u kuzynki, ale sąsiedzi poinformowali mnie, że najprawdopodobniej jesteś na przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.

– Zawsze wyrażałeś się pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel na krześle.

Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali i żeby Rupert poznał Mike’a i Chris. Wyśmiał ten pomysł, twierdząc, że to barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.

– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?

– W sprawie prywatnej – powiedział Rupert. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. – Przyjechałem, żeby cię odnaleźć, Phyllido. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły po tej okropnej kłótni, ale po twoim odejściu zrozumiałem, jak bardzo mi cię brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po stracie pracy. Teraz rozumiem, ile to dla ciebie znaczyło i jeśli po ślubie chcesz nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.

Phyllida spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, że jest to dla niego oczywiste.

– No jasne, że tak. – Rupert objął ją, oczekując gorącego powitania. Zrobił zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym problem, kochanie?

W tym, że nie był Jakiem. Phyllida obronnym gestem skrzyżowała ręce.

Kiedy cisnęła pierścionek Rupertowi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie współczuł jej. Owszem, pożałował. Jej życzenie się spełniło. Powiedział, że ją kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas pragnęła. To powinno stać się wspaniałym zakończeniem dzielącego ich nieporozumienia. Baśń stała się rzeczywistością, ale Phyllida przestraszyła się, widząc, że to nie o tego księcia jej chodzi.

Jak ma to wytłumaczyć Rupertowi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, nie raniąc przy tym jego uczuć. Przyleciał aż z Anglii, żeby się z nią zobaczyć. Nieuprzejmością byłoby zakomunikować mu na wstępie, że niepotrzebnie się fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał przynajmniej na to.

Rozejrzała się po biurze.

– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. Może lepiej porozmawiajmy o wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.

– Oczywiście – uśmiechnął się Rupert, przekonany że Phyllida łatwo się z nim zgodzi. – W końcu zjawiłem się bez uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie się zachowujesz.

Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, ale pohamowała się. Nie chciała wszczynać kłótni.

Jake’a zastała na „Calypso” z furią polerującego słupki relingu. Zobaczył, że nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.

– A więc to jest Rupert – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że się nie obraził, bo zapomniałem przed nim dygnąć?

Phyllida zacisnęła dłonie w pięści.

– Nie wspominał o tobie.

– A swoją drogą, co on tu robi?

– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.

– Może jednak zgadnę – powiedział ironicznie Jake, zabierając się znów do polerowania. – Przyjechał tu, by wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono rodziny, gdzie będziesz mogła skorzystać ze swoich zdolności organizacyjnych, opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że szybko ci się to znudzi, Phyllido. Rupert nie jest odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.

– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! – wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. – Rupert jest zmęczony – dodała spokojniejszym tonem. – Zabiorę go do domu Chris, żeby mógł się wyspać. Wynajął samochód, więc skorzystam z okazji i wezmę od ciebie swoje rzeczy.

– Bardzo sprytnie! – zadrwił Jake. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?

Phyllida zignorowała tę zaczepkę.

– Wrócę po południu taksówką.

– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył taki szmat drogi, żeby cię utulić.

– Myślałam, że nawał pracy nie pozwala mi oderwać się na dłużej niż pięć minut.

Jake nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.

– Firma nie zawali się bez ciebie. Przedtem radziłem sobie sam, poradzę więc i teraz.

Tylko czy ona poradzi sobie bez niego?

– W takim razie będę tu z samego rana.

Ponieważ Jake nie odpowiadał, westchnęła i poszła. Kiedy się obejrzała, zobaczyła jednak, że odłożył szmatę i patrzy w ślad za nią.

Podczas gdy Rupert spał, Phyllida siedziała na ocienionym tarasie i przyglądała się różowym i szarym australijskim kaktusom, pieniącym się dziko wzdłuż drogi pomiędzy wysokimi kauczukowcami. Poprosiła go o czas do namysłu, a Rupert zgodził się nie nalegać.

Wiedziała, że musi wszystko przemyśleć. Przedtem myliła się, skąd pewność, że i tym razem nie popełnia błędu? Być może Jake miał rację i było to tylko chwilowe zauroczenie, które minie, gdy wróci do dawnego trybu życia. Dla przyzwoitości powinna dać Rupertowi szansę ma przypomnienie jej o ważnych niegdyś dla niej sprawach.

Przed przeprowadzeniem się do Jake’a opróżniła lodówkę, więc musieli pójść coś zjeść. Wiedząc, jakim jest snobem, zaprowadziła go do najlepszego lokalu w mieście, lecz drażnił ją jego chłodny ton i wyniosłe spojrzenie.

– Liedermann, Marshall i Jones dopytywali się o ciebie – powiedział, gdy już złożyli zamówienie. – Chodzą słuchy, że chcą cię na nowo przyjąć. W istocie Barry Shillingworth prosił, żebyś skontaktowała się z nim natychmiast po powrocie. – Dotknął jej dłoni. – Jak widzisz, kochanie, wszyscy cię potrzebujemy.

Wszyscy, z wyjątkiem Jake’a, pomyślała z żalem. Delikatnie, by nie urazić Ruperta, cofnęła dłoń. Odwróciła wzrok i natrafiła na znajome spojrzenie zielonych oczu.

Doznała szoku. Poczuła się tak wstrząśnięta, jakby nagle stanęła nad przepaścią. Przez chwilę pragnęła, by jej myśli dotarły do Jake’a, lecz spostrzegła, że siedzi w towarzystwie Val, a kelner podaje im jedzenie.

To tu właśnie z nią przychodził! Chora z zazdrości popatrzyła niechętnie na Jake’a. Jej spojrzenie było wrogie, jego chłodne i oskarżycielskie.

– Jakoś nie wyrażasz nadmiernego entuzjazmu – zauważył Rupert i Phyllida zmusiła się, by zwrócić na niego uwagę.

– Bujasz gdzieś w obłokach! Zawsze miałaś fioła na punkcie tej cholernej pracy.

– Przepraszam, Rupercie. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – To wszystko dzieje się zbyt szybko. Muszę się z tym oswoić.

– Nie bardzo rozumiem, z czym – zdenerwował się nieco.

– Nie ma nad czym deliberować. Po powrocie wszystko będzie tak jak dawniej. Chyba tego właśnie chciałaś.

– Od przyjazdu do Australii miałam mnóstwo czasu na przemyślenia – próbowała wyjaśnić. – Nie rozumiesz? Nie mogę po prostu udawać, że LMJ mnie nie wylali ani że się nie posprzeczaliśmy.

Rupert spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Taka okazja już się nie powtórzy. Z tego, co mówił Barry, możesz nawet spodziewać się awansu. Nigdy nie ociągałaś się z chwytaniem takich możliwości.

– Nie – przyznała niechętnie. – Wiem, że oparłam całe moje życie na pracy. Ale teraz miałam okazję spojrzeć na to wszystko z dystansu. Nie wiem, czy chcę jeszcze wrócić do reklamy.

Twarz Ruperta pojaśniała z zadowolenia.

– To znaczy, że nie chcesz już pracować? W takim razie możemy się pobrać natychmiast po powrocie.

– Nie w tym sensie – powiedziała szybko, zanim Rupert zabrnął zbyt głęboko w niebezpieczny dla niej temat. – Po prostu w tej chwili sama nie wiem, czego chcę.

– Zmieniłaś się. – Rupert spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.

Phyllida znów napotkała spojrzenie Jake’a.

– Owszem, zmieniłam się.

Rupert był uszczęśliwiony zmianą nastawienia Phyllidy do jej kariery, ale nie mógł wprost uwierzyć, że dziewczyna unika jakiejkolwiek wiążącej odpowiedzi.

– Za parę dni możemy być z powrotem w Anglii – powiedział. – W tej sytuacji, nic cię tu już nie trzyma.

– To nie żarty – odparła ostrożnie. – Muszę się przespać z tym problemem, Rupercie. Nie chcę w pośpiechu podejmować kolejnej decyzji.

Kolacja dłużyła się w nieskończoność. Phyllida z całych sił starała się nie spuszczać wzroku z Ruperta, lecz odruchowo zerkała wciąż w stronę Jake’a i Val.

Wreszcie, ku jej uldze, Jake i Val wstali. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że muszą przejść obok nich i znów się najeżyła.

Val zatrzymała się zdumiona na widok Phyllidy.

– Cześć, nie wiedziałam, że tu bywasz.

– Świat jest mały – uśmiechnęła się niepewnie Phyllida. Spojrzała na Jake’a. – Cześć – dodała chłodno, jakby nie rozstali się przed paroma godzinami.

– To jest narzeczony Phyllidy – zaanonsował ironicznie Jake. – Rupert, prawda?

– Rupert Deverell – powiedział z godnością Anglik. Spojrzał na Jake’a, nie wiedząc, czy ma się obrazić z powodu kpiącego tonu, jakim został przedstawiony uroczej blondynce.

– Myślałem, że chcieliście zostać sam na sam – nacierał Jake. – Czyżby zabrakło już wspólnych tematów?

– Oczywiście, że nie – odparł Rupert z godnością. – Jednak człowiek musi jeść.

– Gdybym to ja nie widział narzeczonej przez dwa miesiące, nie zwracałbym uwagi na jedzenie – powiedział Jake. – W dodatku, gdyby tą narzeczoną była Phyllida, nie puściłbym jej samej nawet na miesiąc.

– Co to ma znaczyć? – spytał wojowniczo Rupert, unosząc się z krzesła.

– Tylko tyle, że sam nie ma narzeczonej, bo żadna dziewczyna nie chciałaby wyjść za mąż za takiego podejrzliwego i zaborczego osobnika – wtrąciła Phyllida, spoglądając nienawistnie na Jake’a. Posadziła Ruperta z powrotem na krzesło. Usiadł, mamrocząc coś gniewnie.