– Jake! – Phyllida złapała kiwający się bom i podeszła do Jakea. – Jake… o mój Boże! Jake, nic ci nie jest?
Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że go zabiła, lecz poruszył się i jęknął. Phyllida zalała się łzami.
– Jake, przepraszam… nie wiedziałam… jesteś ranny?
Jake z dużym wysiłkiem usiadł i odepchnął ją od siebie.
– Co się stało? – jęknął, łapiąc się za głowę.
– To bom… przeleciał na drugą stronę, zanim zdołałam cokolwiek zrobić.
– Mówiłem ci, żebyś nie przechodziła linii wiatru. – Jake zdołał wrócić do kokpitu i ciężko opadł na siedzenie.
Łódź kręciła się na wietrze. Oba żagle zwisały w łopocie.
– Co mam robić? – spytała przerażona Phyllida.
Rozglądała się nerwowo, wypatrując innego jachtu. Jeśli Jake jest ciężko ranny, nie zdoła sama doprowadzić „Ali B” do portu. Nigdy w życiu nie czuła się taka bezradna.
– Niczego nie ruszaj – jęknął, zamykając oczy.
– Ale my dryfujemy!
Jake, krzywiąc się z bólu, wstał i rozejrzał się. Brzeg był oddalony o parę mil.
– Na nic nie wpadniemy – powiedział z trudem i położył się, znów zamykając oczy. – Będę czuł się o wiele bezpieczniej, jeśli usiądziesz spokojnie i nie będziesz nic robić.
Upłynęło sporo czasu, zanim się podniósł. Nie chciał, by mu w czymkolwiek pomagała. Nie pozwolił się nawet dotknąć. Odtrącona, przerażona i pełna poczucia winy Phyllida przycupnęła w kącie, patrząc, jak Jake zmusza się, by zasiąść przy sterze.
– Może zejdziesz na dół i położysz się – zaproponowała.
– A kto będzie sterował? Może ty? – mruknął w odpowiedzi. – Gdybym wyleciał nieprzytomny za burtę, utonąłbym, a ty nawet nie umiałabyś zrobić zwrotu, żeby mnie wyłowić.
– Przepraszam…
Jake zignorował przeprosiny.
– Miałaś tylko trzymać ster i nie schodzić z kursu, ale nie potrafiłaś się skupić nawet przez dwie minuty!
– Nie wiedziałam, o co ci chodzi – odparła ze łzami w oczach. – Po raz pierwszy weszłam na łódź przed dwoma dniami, więc nie spodziewaj się, że będę zaraz kapitanem Cookiem!
– Jeśli nie rozumiałaś, czemu mnie nie spytałaś?
– Ponieważ zachowujesz się wtedy bardzo nieprzyjemnie. Jak mam się czegoś nauczyć, skoro ciągle na mnie krzyczysz?
Phyllida nie pamiętała, jak udało im się wrócić na przystań. Wiedziała tylko, że nigdy już nie chciałaby przeżyć tego po raz drugi.
Bała się o Jake’a, który uporczywie odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Był cały obolały, lecz oskarżał Phyllidę o wszystko, od charakteru począwszy, na aprowizacji jachtów kończąc. Najwyraźniej sprawiało mu to ulgę. Zanim dobili do pomostu, była blada z wściekłości, wstydu i upokorzenia.
Jake nie chciał, żeby towarzyszyła mu w drodze do szpitala, więc zajęła się czyszczeniem łodzi. Pomyślała przy tym ze smutkiem, że tylko do tego się nadaje. Po skończonej pracy zastała w domu Jake’a.
– Co powiedział lekarz?
– Trzy złamane żebra, głębokie otarcia i lekki wstrząs mózgu. Czuję się jak spracowany worek treningowy. Kazał mi odpocząć, więc idę do łóżka.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała nieśmiało.
Odwrócił się w progu sypialni.
– Owszem – rzekł z brutalną szczerością. – Choć na chwilę zejdź mi z oczu.
Phyllida osunęła się na krzesło i zakryła twarz dłońmi. Gorące łzy spłynęły jej po policzkach. Jeszcze rano całował ją i szeptał czułe słówka, a teraz znów stał się obcym człowiekiem. Czuła, jakby w sercu przewalały się ostre muszelki drapiąc i raniąc, gdy obmywała je wzbierająca fala rozpaczy. Jakże naiwnie wierzyła, że wspólnie spędzona noc rozwiąże wszystkie problemy! Liczyła się tylko miłość fizyczna, a teraz wszystko układało się jak najgorzej.
Przesiedziała tak cały wieczór, rozpamiętując wczorajszą noc i myśląc o tych następnych samotnych, które przyjdzie jej spędzić bez Jake’a. Będzie musiała zadowolić się jedynie wspomnieniem jego ust, rąk, ciała… Kiedy zadzwonił telefon, w pierwszej chwili nie chciała podnosić słuchawki, lecz przemogła się w końcu.
– Phyllida? – usłyszała głos Chris. – Co się tam, u diabła, dzieje?
– Nic – odparła z wysiłkiem. – Jestem po prostu zmęczona. Miałam ciężki dzień. Jak się czuje Mike? – spytała szybko, zanim Chris zaczęła wypytywać ją o szczegóły.
– Słaby, ale wreszcie wstał z łóżka. Dlatego właśnie dzwonię. Wracamy za tydzień.
Pogadały przez chwilę. Chris była taka rozradowana, że Phyllida również usiłowała zdobyć się na pogodniejszy ton. Nie zwiodła jednak kuzynki.
– Coś cię jednak trapi – zauważyła podejrzliwie.
Phyllida zawahała się. Nie chciała opowiadać Chris o Jake’u. Zmartwiłaby się, wiedząc, jak nieszczęśliwa jest jej kuzynka, a poza tym, sprawy związane z Jakiem były zbyt świeże i bolesne. Musiała jednak powiedzieć coś, co zabrzmiałoby w miarę wiarygodnie.
– Tęsknię do Ruperta – skłamała na poczekaniu.
– Rupert? Wydawało mi się, że to ty zerwałaś zaręczyny.
– Owszem, ale… – plątała się przez chwilę. – Miałam dość czasu, żeby wszystko przemyśleć. Nie sądziłam, że będzie mi go brakowało. – Mało przekonująco, ale mniejsza z tym. Teraz już nic nie miało znaczenia.
Chris zdziwiła się, jednak wyraziła swoje współczucie i Phyllida poczuła się głupio, że ją oszukuje.
– Nie chciałabym cię obarczać moimi problemami – rzekła, pragnąc zakończyć rozmowę.
– Nic nie szkodzi. To dla mnie miła odmiana pomartwić się o kogoś innego niż Mike – odparła radośnie Chris.
Jake był naburmuszony i zgryźliwy przez kilka następnych dni. Powarkiwał na wszelkie sugestie ponownego skonsultowania się z lekarzem. Załamana dziewczyna odgrodziła się od niego barierą niechęci i w miarę możliwości schodziła mu z drogi.
Nie mogła, rzecz jasna, unikać go zupełnie. Spotykali się w biurze, dokąd przychodziła po czystą bieliznę pościelową, ocierali się też o siebie na wąskim pomoście. Myślała wtedy, że popłacze się z żalu i chęci, by się do niego przytulić.
Jake prawie sienie odzywał i jakby celowo jątrząc jej rany, mnóstwo czasu spędzał z kręcącą się po przystani Val, bezlitośnie dopatrując się wszelkich uchybień w pracy Phyllidy. Dziewczyna zaciskała zęby i harowała jak koń. Nie płakała.
Nocami leżała w łóżku i wpatrując się w sufit, wspominała wpadające przez otwarty luk „Ali B” światło księżyca. Nie stać jej było nawet na łzy. Usiłowała optymistycznie spoglądać w przyszłość i układać nowe plany, ale runął jej cały świat i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez Jake’a i kołyszących się w przystani jachtów.
Mike przychodził coraz szybciej do zdrowia i niebawem miał wrócić razem z Chris. Phyllida nie wiedziała, czy cieszyć się z tego, że skończy się ta koszmarna sytuacja, czy martwić zbliżającym się rozstaniem z Jakiem.
Na trzy dni przed powrotem kuzynki znów czyściła „Valli”. Znała już wszystkie łodzie jak starych przyjaciół i czuła, że będzie jej ich brakowało tak samo jak niebieskiego nieba, jaskrawego słońca i szumu fal.
Zwinęła brudną bieliznę w wielki węzeł i zaniosła do biura. Jake siedział nad rachunkami. Nie spojrzał na nią, lecz nagłe napięcie mięśni powiedziało jej, że zdaje sobie sprawę z jej obecności.
Chciałaby podejść do niego, objąć i powiedzieć, że go kocha. Pragnęła, by w zamian uśmiechnął się do niej, pocałował…
Na co komu marzenia? Niczego nie naprawią. Zamiast objąć Jake’a, przycisnęła mocniej brudną bieliznę. Zaniosła ją do składziku, wrzuciła do kosza i zaczęła przygotowywać czystą zmianę.
W sąsiednim pokoju skrzypnęło krzesło Jake’a, który wstał, by powitać jakiegoś przybysza.
– W czym mogę pomóc? – spytał zmęczonym, niezbyt zachęcającym głosem.
Wywiązała się rozmowa, w trakcie której padło imię Phyllidy. Zdumiona podeszła do drzwi, a stos czystej bielizny wypadł jej z rąk na podłogę.
– Rupert!
Rozdział 9
Rupert uśmiechał się. W porównaniu z Jakiem wyglądał na opanowanego, pełnego godności i nieco nierealnego, bladego dżentelmena.
– Phyllido, kochanie.
Jake popatrzył najpierw na patrycjuszowską głowę Ruperta, potem na dziewczynę. Rysy mu stężały.
– To chyba bardzo poufały zwrot – rzekł lodowatym tonem.
– Owszem, wyjątkowo osobisty – odparł Rupert i odwrócił się w stronę Phyllidy. – Kochanie, czy jest tu gdzieś miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności?
Zerknęła bezradnie na Jake’a. Jego oczy miotały błyskawice. Szurnął głośno krzesłem, wstając z miejsca.
– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Phyllida ma mnóstwo roboty, a ja nie płacę jej za plotkowanie przez cały dzień – rzucił z wściekłością.
Rupert spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.
– To coś poważniejszego niż plotki – powiedział. – Nie widziałem Phyllidy przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw do omówienia.
– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. Macie pięć minut, ale z resztą spraw będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Phyllidę. – Gdyby ktoś mnie potrzebował, będę na „Calypso”.
To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż pomostu. Zniknęła gdzieś nienaturalna sztywność ruchów i wydawało się jej, że Jake bez słowa jakby odpływał z jej życia.
– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Rupert, zamykając drzwi. – Jak doszło do tego, że pracujesz dla takiego typka?
– To długa historia.
Pochyliła się i zaczęła zbierać upuszczoną na podłogę bieliznę. Przycisnęła ją do piersi, nim znów spojrzała na Ruperta. Jego obraz zatarł się w pamięci dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się nie zmienił.
Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i nieco arogancki wyraz twarzy. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do Jake’a, jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.
"Serce nie sługa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Serce nie sługa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Serce nie sługa" друзьям в соцсетях.