Ostrożnie ruszyła przed siebie. Z początku nawet nie było tak źle. Potykała się wprawdzie o krzaki, ale grunt, po którym stąpała, wydawał się mocny. Niestety, niżej sucha ziemia zaczynała się kruszyć i osypywać spod stóp. Popatrzyła w dół i przełknęła ślinę. Nie zdawała sobie sprawy, jak wysoko znajdowała się na początku drogi. Może to błąd? Może powinna nauczyć się żyć z tą beznadziejną miłością?

Zacisnęła zęby i spojrzała w górę. Oddaliła się znacznie od szczytu urwiska i wspinaczka nie wyglądała zachęcająco. Zaczęła żałować swojego pomysłu. Znów się wygłupiła, działając pod wpływem impulsu.

Niezręcznie odwróciła się, ale zanim zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, noga osunęła się jej na sypkim podłożu i straciła równowagę. Potoczyła się po krzewach, rozkładając szeroko ramiona. Krzaki były dość rzadkie, lecz zdołała się złapać, by złagodzić skutki upadku. Przez dłuższą chwilę leżała, przytulając twarz do brudnej ziemi. Serce waliło jej jak młotem. Nie śmiała spojrzeć w górę ani w dół. Nagle nastąpił cud i ze szczytu rozległo się wołanie:

– Phyllida!

– Jake! – próbowała odkrzyknąć, lecz wydała z siebie jedynie zduszony pisk.

– Nie ruszaj się! – Schodził ku niej ze zwykłą gracją.

Phyllida nie zamierzała nawet drgnąć. Leżała, czekając na Jake’a.

Zdawało się jej, że trwa to wieczność. Każdy jego krok wywoływał osypywanie się ziemi, która spadała grudkami na jej twarz. Wreszcie zjawił się i ogarnęły ją mocne ramiona.

– Nic ci się nie stało? – spytał szorstko, poklepując ją, jakby chciał się upewnić, że jest cała.

– Nic. – Przywarła do niego. – Jestem tylko trochę podrapana.

– No, to przynajmniej dobra wiadomość. Możesz wstać? Nogi uginały się pod nią ze strachu, lecz z pomocą Jake’a zdołała wrócić na szczyt.

Jake miał groźny wyraz twarzy, ale nie powiedział ani słowa, dopóki nie znaleźli się z powrotem na ścieżce prowadzącej przez gąszcz.

– Na pewno nic ci nie jest?

– Czuję się świetnie – odparła niepewnym głosem.

Wiedziała, że miała wyjątkowe szczęście, wychodząc z tego bez szwanku. Podkoszulek i szorty były brudne, na rękach i nogach pojawiły się drobne zadrapania, ale wszystko skończyło się na strachu.

– W takim razie, czy mogłabyś mi wyjaśnić, co u diabła tam robiłaś? – Nigdy przedtem nie słyszała, żeby Jake był taki wściekły. Usta mu zbielały, nozdrza rozdęły się, oczy miotały błyskawice.

– Chciałam zobaczyć plażę.

– Plażę? – zdumiał się. – A po co?

Spojrzała na niego bezradnie, co tylko podsyciło jego gniew.

– Nie podobało ci się tam, gdzie siedziałaś wcześniej? Większość ludzi byłaby zachwycona białym piaskiem i błękitnym niebem, ale nie Phyllida! Nie, musiała wybrać najbardziej niedostępne miejsce i spróbować skręcić kark, usiłując się tam dostać! Co cię opętało?

Phyllida nie mogła mu powiedzieć, że przerażała ją perspektywa życia bez niego i schodząc na dół, chciała wszystko odmienić.

– Nie pomyślałam – odparła, co jeszcze bardziej rozjuszyło Jake’a.

– Jak zwykle, co? Przychodzi ci coś do głowy i pakujesz się w tarapaty, nie zastanawiając się nad konsekwencjami! Co by było, gdybym nie dostrzegł cię na szczycie urwiska? Mogłabyś leżeć bardzo długo ze złamanym karkiem, zanim ktoś by cię odnalazł!

– Wiem, wiem, przepraszam.

Phyllida zasłoniła oczy dłońmi. Chciała rzucić się Jake’owi na szyję i rozpłakać, usłyszeć, że jest zły dlatego, że bał się o nią, że mu na niej zależy. Jednak Jake był wciąż wściekły.

– Wciąż podkreślasz, jaka to jesteś mądra i samodzielna, tymczasem nie można spuścić cię z oczu na pięć minut. Poszedłem za tobą, kiedy zobaczyłem, że oddalasz się od plaży, ale nie przypuszczałem, że przyjdzie ci do głowy pomysł rzucenia się z urwiska!

– Wcale nie chciałam się rzucić!

– A szkoda i gdybym miał trochę oleju w głowie, zostawiłbym cię tam.

Jake przez całą drogę pastwił się nad Phyllida, zarzucając jej lekkomyślność, głupotę, samolubność i wołającą o pomstę do nieba nieodpowiedzialność.

Phyllida milczała. Miał rację. Ze wstydu gotowa była zapaść się pod ziemię. Szła za nim przygarbiona, ze spuszczoną głową, wciąż wstrząśnięta niedawną przygodą, załamana gniewem i pogardą Jake’a. Z całej siły powstrzymywała napływające do oczu łzy.

Gdy dotarli do zatoki, Jake wyczerpał wreszcie cały zapas obelg, lecz wroga cisza raniła ją jeszcze mocniej. Phyllida podeszła do brzegu i przemyła twarz wodą. Chciała umrzeć.

Kiedy opuściła ręce, Jake zobaczył wielkie oczy w śmiertelnie bladej twarzy. Minęła mu cała wściekłość. Objął dziewczynę i przytulił do siebie.

– Phyllido – rzekł. – Ja nie…

Rozdział 8

Phyllida nigdy się nie dowiedziała, co Jake chciał jej powiedzieć. Od strony morza rozległo się nagle wołanie i oboje odwrócili się gwałtownie. Przez zatokę pędził w ich stronę ponton ze znajomą rosłą postacią przy sterze.

– Rod – westchnął Jake i puścił dziewczynę.

Rod i jego załoga byli tak zachwyceni, mogąc gościć Phyllidę i Jake’a, że zdawali się nie dostrzegać ich wymuszonych uśmiechów. Przycumowali, żeby urządzić barbecue na plaży, co nie groziło przypadkowym podpaleniem buszu i nalegali, by Jake i Phyllida dotrzymali im towarzystwa.

Pięciu mężczyzn cieszyła obecność kobiety. Nasycili się tygodniowym łowieniem ryb pod czujnym okiem Roda i taka odmiana wydawała im się bardzo atrakcyjna.

Phyllidzie ani w głowie było przyjęcie na plaży, lecz perspektywa kolejnego wieczoru z Jakiem, nawet bez uprzedniej awantury, sprawiła, że z wdzięcznością przyjęła zaproszenie. Ku jej zdumieniu Jake nie podzielał tego entuzjazmu. Odnosiła wrażenie, że choć marzyła mu się odmiana towarzystwa, to wolałby przez cały wieczór prawić jej morały.

Nie skorzystała z pontonu Jake’a i w ubraniu popłynęła do łodzi, zmywając z siebie brud i kurz w krystalicznej wodzie. Sól piekła ją w zadrapanych i pokaleczonych miejscach. Kiedy na „Ali B” weszła wreszcie pod prysznic i przebrała się w świeże ubranie, poczuła się znacznie lepiej.

Szczotkując włosy, doszła do wniosku, że Jake nie miał prawa tak na nią wrzeszczeć. Zgoda, pomysł zejścia na plażę był wyjątkowo idiotyczny, ale nic by się nie stało, gdyby nie obsunęła jej się noga. Z jego zachowania można by wyciągnąć wniosek, że doszło do jakiejś strasznej tragedii!

Zanim dotarli na barbecue, Phyllida znów wmówiła w siebie niechęć do Jake’a. Wydarzenia ostatniego popołudnia udowodniły jej niezbicie jak bezsensowna była myśl, że się w niej kiedyś zakocha. Przekonała się, że jedynie nią pogardza i postanowiła, że nigdy nie dowie się o jej uczuciach.

Pozostali uczestnicy przyjęcia nie zauważyli napiętej atmosfery panującej pomiędzy Jakiem a Phyllida. Siedzieli na plaży w gasnącym świetle dnia i spoglądali na dwa jachty zakotwiczone na drugim końcu zatoki. Morze było spokojne, o mlecznej, opalizującej barwie, a piasek delikatny i chłodny. Phyllida usiadła jak najdalej od Jake’a, pilnując wszakże, żeby widział, jak się świetnie bawi.

W radosnym nastroju śmiała się i flirtowała, usiłując przekonać samą siebie, że nie obchodzi ją jego obojętność. Pozostali mężczyźni jawili się jej jak we mgle, a w przyćmionym świetle tylko Jake był wyraźnie widoczny i złościło ją to, że dostrzega każdy grymas na jego twarzy.

Usiłował być uprzejmy dla załogi drugiego jachtu, lecz dziewczyna widziała, jak nerwowo zaciska zęby i aż cały drży z wściekłości. Zamiast się tym ucieszyć, poczuła nagły niepokój i na przekór sobie zaczęła śmiać się jeszcze głośniej.

Przyjęcie skończyło się późno. Phyllida życzyła wszystkim dobrej nocy i pomachała im na pożegnanie, gdy Jake z ponurą miną wiózł ją pontonem na „Ali B”.

– Uroczy wieczór, prawda? – spytała zaczepnie, by ukryć zdenerwowanie, kiedy wspinała się po trapie. – Byli bardzo mili.

– Pewnie takie odniosłaś wrażenie – parsknął gniewnie Jake. – Ja jednak nie widziałem nic miłego w grupie mężczyzn śliniących się do jednej dziewczyny!

– Nie pleć bzdur – zaperzyła się Phyllida. – Przecież sam widziałeś, tylko rozmawialiśmy.

– Trudno nazwać twój występ rozmową – zdenerwował się Jake. – Te chichoty, strzelanie oczyma, uwodzicielskie uśmiechy… Nie widziałem nic równie oburzającego.

– Myślałam, że chcesz, abym była miła dla twoich klientów – odparła, odgarniając włosy z twarzy. – Bo ty nie byłeś. Nie słyszałeś nic o poprawnych stosunkach między ludźmi?

– Trudno to tak określić. Pewnie ciągną losy, komu pierwsza przypadniesz w udziale.

– Jak śmiesz! – oburzyła się Phyllida.

– Prawda nie poszła ci w smak? To pewnie skutek długotrwałej pracy w reklamie. Wolisz udawać sama przed sobą, niż spojrzeć rzeczywistości prosto w oczy.

– Lepsze to niż być upartym i podejrzliwym! – wypaliła.

– Ale nie przejmuj się. Chris i Mike szybko wrócą i nie będziesz musiał dłużej znosić mojego skandalicznego zachowania!

Policzki Jake’a drgnęły nerwowo.

– Możesz mi wierzyć, nie mogę się już doczekać – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Zanim się pojawiłaś, wiodłem spokojne, miłe życie. Teraz na przemian chcę cię udusić albo…

– urwał.

– Albo co? – spytała prowokująco.

Znalazł się tuż obok niej. Podniosła głowę i na widok tego, co zobaczyła w jego oczach, minęła jej cała złość. Zadrżała. Jake bardzo powoli przyciągnął ją do siebie.

– Z drugiej strony, pragnę tego – dokończył cicho i pocałował ją.

Świat rozpłynął się wokół dziewczyny wraz z jej mocnym postanowieniem, że zachowa się godnie, utrzymując dystans. Duma nic nie znaczyła wobec faktu, że Jake trzymał ją w ramionach. Przyszłość zniknęła wraz z dotknięciem jego warg. Opór zgasł niczym wątła świeczka w huraganie uczuć wywołanych pocałunkiem, najpierw nieśmiałym, jakby obie strony obawiały się wzajemnej niechęci, potem coraz bardziej namiętnym.

Jake smakował jej usta, przeciągając niecierpliwymi dłońmi po jej ciele, a Phyllida mdlała pod tym dotknięciem, bezwiednie szepcząc jego imię. Zniewoliło ich pożądanie. Nie było czasu na rozmowy, wyjaśnienia, zwierzenia bądź zdziwienie, że panujące przez cały dzień napięcie znalazło ujście w taki właśnie sposób. Gorączkowo przywarli do siebie, dotykając się i całując na wpół uśmiechnięci, a na wpół zażenowani, posłuszni własnym zmysłom, bezradni wobec pragnień.