Czuła mocne, pewnie trzymające ją dłonie, lecz nie cofnęła się. Byli tak blisko siebie, że mogła dostrzec zmarszczki w kącikach oczu Jake’a i wyłaniający się z rozpiętej koszuli ciemny zarost na piersi. Fala pożądania zbiegła się z falą, która zakołysała pontonem, rzucając ich na siebie.

Śmiejąc się, usiedli i Jake szarpnięciem linki uruchomił silnik. Phyllida zastanawiała się, czy to rzeczywiście fala popchnęła ich ku sobie. Paliły ją miejsca, w których dotykał jej Jake, drżała z niepokoju i podniecenia.

Nie powinnaś go nawet lubić, zganiła się w myślach, ale kiedy ponton wylądował na plaży i boso ruszyli po piasku, nie pamiętała dlaczego. Światło stawało się coraz bardziej łagodne, przechodząc w srebrzysty odcień purpury, fale szumiały cicho, pełzając po piasku.

Wspięli się po niskiej wydmie porośniętej kępkami ostrych traw, a gdy się obejrzała, ujrzała na piasku jedynie ślady ich stóp. Może byli tu pierwszymi ludźmi? „Ali B” kołysał się łagodnie na turkusowej głębi. Ponton odcinał się jaskrawym kolorem od przybrzeżnego piasku. Prócz nich nie było tu śladu człowieka.

Później Phyllida nie mogła sobie przypomnieć, o czym rozmawiali, spacerując po srebrzącej się plaży.

Szli obok siebie, nie dotykając się nawzajem. Z magiczną mocą odbierała wszystkie wrażenia, czując wręcz każde ziarnko piasku pod stopami. Kiedy Jake uśmiechał się do niej, robiło się jej ciepło wokół serca.

Wrócili na,, Ali B”, gdy słońce kryło się już za horyzontem. Siedzieli na pokładzie, wpatrując się w ciemniejące niebo.

– Chciałabym zachować tę chwilę w pamięci – westchnęła, opierając się o występ kabiny. – Cudownie byłoby zatrzymać czas i zostać tu na zawsze, nie troszcząc się o wizy, rachunki i poszukiwanie pracy.

Powiedziała to bez zastanowienia. Jake smażący na grillu złowioną przez siebie rybę, spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Myślałem, że masz pracę.

– Nie. – Phyllida utkwiła wzrok w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. – Byłam główną księgową w firmie reklamowej. Lubiłam tę pracę. Może brakowało mi doświadczenia, ale dokładałam wszelkich starań, żeby być najlepszą. Potem przejęła nas większa firma i moją pracę przydzielono komuś innemu. Powiedziano mi, że występują konflikty pomiędzy ich starymi klientami a mną i niezbędna jest reorganizacja. W praktyce oznaczało to, że moje stanowisko objął młodszy stażem pracownik, który miał poparcie góry i szczęście, żeby urodzić się mężczyzną. Pewnego dnia polecono mi zwolnić biurko i już. Jake nachmurzył się.

– To czemu powiedziałaś mi, że jesteś na urlopie naukowym?

– Właściwie to sama nie wiem. – Potarła w zamyśleniu podbródek. – Chyba nie mogłam pogodzić się z prawdą. Całe swoje życie poświęciłam pracy i kiedy ją straciłam, było to tak, jakbym przestała istnieć. Przysięgłam sobie, że znajdę lepszą posadę, a Liedermann, Marshall i Jones pożałują, że mnie zwolnili, ale… Cóż, Boże Narodzenie nie jest najlepszym okresem na szukanie nowego zajęcia. Postanowiłam więc skorzystać z okazji, odwiedzić Chris i zastanowić się, czego naprawdę chcę. W pewnym sensie jest to urlop naukowy.

– A teraz?

– Co teraz?

– Czy zmieniłaś decyzję w sprawie powrotu do agencji reklamowej?

– Cóż… – Pytanie Jake’a zaskoczyło Phyllidę. Zdała sobie sprawę, że nie bardzo wie, co dalej robić. W ciągu ostatnich tygodni była tak zajęta, że nie miała czasu zastanowić się nad tym. Kochała pracę w Pritchard Price, ale czy naprawdę zależało jej na powrocie do reklamy? Nie może zostać na zawsze w Australii. Kiedy skończy się wiza, będzie musiała wrócić i rozejrzeć się za czymś. Chyba jednak w reklamie, bo tylko na tym się znała. – Pewnie wrócę do Anglii.

– Nie słyszę w twoim głosie zwykłego entuzjazmu. Myślałem, że jesteś zdecydowana podjąć wyzwanie.

– Jestem – odparła bez przekonania i zebrawszy się w sobie, dodała twardo: – Jestem zdecydowana.

Jake odwrócił rybę na drugą stronę.

– Jak długo zamierzasz zostać w Australii? – spytał z napięciem. Phyllida spojrzała na niego zdziwiona.

– Nie wiem jeszcze. – Odpychała od siebie myśl o wyjeździe. – Może z miesiąc.

– Rupert musi być bardzo cierpliwym człowiekiem – zauważył oschle Jake.

– Nie – powiedziała i Jake gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę. – Tu również nie byłam szczera – dodała, spuszczając wzrok. – Zerwałam zaręczyny, kiedy zorientowałam się, że nie będę dla niego odpowiednią żoną. Wydawało mu się, że znajdę szczęście, siedząc w domu i cerując mu skarpetki. Dla niego cała moja kariera to jedynie gra, zabicie czasu do chwili, kiedy zostanę panią Rupertową, ozdobą bez własnego zdania.

– Phyllida bez własnego zdania? – roześmiał się rozbawiony Jake. – Tego nie potrafię sobie wyobrazić.

– Rupert potrafił – rzekła z goryczą. – Czasem wydaje mi się, że wszyscy mężczyźni chcieliby za żony bezmyślne lalki.

Jake odwiesił szczypce obok grilla i przysiadł się bliżej.

– Wiesz, że to nieprawda – odparł, biorąc piwo.

– Naprawdę? Przecież sam nie mogłeś wytrzymać z ambitną żoną.

Jake zamilkł na dłuższą chwilę i Phyllida przestraszyła się, że posunęła się za daleko.

– Nie przeszkadzało mi, że Jonelle robi karierę – odezwał się w końcu spokojnym tonem. – Denerwowało mnie jedynie, że przedkłada sukces ponad wszystko. Nie chciałaś być panią Rupertową, rozumiem, ja też nie chciałem być mężem swojej żony. Jonelle nigdy nie widziała tego układu inaczej. To, co pozwoliło odnieść jej sukces, stało się grobem naszego małżeństwa. Teraz widzę, że nie powinniśmy się pobierać. Niestety, poniewczasie.

– Więc czemu się pobraliście?

Jake bawił się butelką piwa, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Jonelle była… jest bardzo piękna. Długie blond włosy, zielone oczy, zgrabne nogi… Wiedziałem, jaka jest, znaliśmy się od dziecka, ale uważałem, że skoro się kochamy, to wystarczy. Wkrótce okazało się, że to złudzenie. Różnice w charakterach były zbyt wielkie – rzekł z goryczą. – Och, na początku było wspaniale. Mieszkaliśmy w Sydney, a Jonelle pracowała w agencji artystycznej. Nigdy nie lubiłem miasta, ale ojciec ciężko zachorował i prosił mnie, bym w jego zastępstwie prowadził interesy. Nie mogłem mu odmówić, widząc, w jakim jest stanie. Jonelle wykorzystywała w pracy stosunki uzyskane dzięki wejściu do rodziny Tregowanów. Była dobra w tym, co robiła, nie ma dwóch zdań, ale im wyżej sięgały jej ambicje, tym rzadziej ją widywałem. Spędzała mnóstwo godzin w agencji, a potem uczestniczyła w przyjęciach „dla poszerzania kontaktów”, jak to nazywała. – Pokręcił głową i pociągnął łyk piwa.

– Pewnie również byłeś bardzo zajęty – zauważyła Phyllida. – Może nudziło ją czekanie w domu na twój powrót.

– Dlatego też zachęcałem ją do podjęcia pracy – wyznał Jake. – Gdyby nie to, pewnie zajęłaby się czymś innym. Początkowo wyciągała mnie na te przyjęcia, ale nie pasowałem do towarzystwa, więc przestała mnie zapraszać. Usiłowałem wszystko uładzić, ale Jonelle nie miała do tego serca. Trzymałem jacht koło Pittwater, myśląc, że wspólne weekendy wszystko naprawią, tylko że Jonelle nie lubiła żeglować. Narzekała na niewygody, a brak telefonu i faksu przyprawiał ją o rozpacz. – Wzruszył ramionami. – Pewnie ciągnęlibyśmy tak dalej, ale udało się jej zaspokoić ambicje i zdobyć pracę w Kalifornii. W tym czasie umarł mój ojciec, a Jonelle nawet nie została na pogrzebie. Nic nie mogło jej powstrzymać.

– Uśmiechnął się gorzko. – Zamierzałem pojechać do niej po uporządkowaniu spraw ojca, ale napisała do mnie, żebym się nie fatygował, bo znalazła sobie lepszego partnera, Amerykanina.

– Bardzo mi przykro – wybąkała Phyllida. Żałowała, że nie ma odwagi go objąć. Jake opowiadał to wszystko beznamiętnym głosem, ale odejście Jonelle musiało bardzo zaboleć tak dumnego człowieka.

– Daj spokój. Ciesz się raczej, że ty i Rupert w porę stwierdziliście, jak wiele was dzieli.

Phyllida milczała, zastanawiając się nad Jakiem. Pojęła niechęć, z jaką ją początkowo traktował. Ujrzał w niej kolejną Jonelle, zainteresowaną jedynie swoją karierą. Niechętnie przyznała, że tak w istocie było. Przedtem nigdy nie przystanęła, by się rozejrzeć wkoło, poczuć zapach wiatru i popatrzeć, jak słońce złoci trawy. Dopiero przyjazd do Australii uświadomił jej, ile straciła.

Spojrzała na Jake’a. Siedział z ponurą miną nad butelką piwa.

– Mało budująca historyjka, prawda? Niech cię to nie odstrasza od małżeństwa. Popatrz na Chris. Wie, że nic nie przychodzi łatwo, ale stara się. Jest miła, lojalna i uczciwa.

– Kocha Mike’a.

– Owszem i jest szczęśliwa, bo kocha go pomimo jego wad. Nie oczekuje, żeby Mike był ideałem.

– Uważałam Ruperta za ideał – uśmiechnęła się nieśmiało.

– Nie wyszło mi to na dobre.

– Wszystko albo nic – podsumował Jake.

– Owszem – przyznała niechętnie. – Obawiam się, że w miłości również nie potrafię iść na kompromis. Jeżeli nie kocham do szaleństwa i bez granic, to wolę nie kochać wcale.

– To czemu udawałaś, że wciąż jesteś zaręczona z Rupertem, kiedy cię o to spytałem?

To pytanie wytrąciło Phyllidę z równowagi. Starała się zapomnieć o tamtym wieczorze, ale wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą, tamta uwodzicielska atmosfera, podmuch gniewu i upojny pocałunek. Czy Jake również to pamięta? Nie śmiała spojrzeć na niego, by nie wyczytał prawdy z jej oczu.

Skłamała, ukrywając własną słabość. Myślała, że powstrzyma w ten sposób Jake’a. Bezskutecznie.

Starała się nie dopuścić do siebie myśli, że woli go od Ruperta, chce znów znaleźć się w jego ramionach, poczuć jego usta na swoich wargach i silne dłonie na swoim ciele.

Phyllida aż się zachłysnęła przerażona prawdą, którą właśnie odkryła. Jake spoglądał na nią wyczekująco.

– Ja… uznałam to wtedy za właściwe.

We wzroku Jake’a niedowierzanie mieszało się z rozbawieniem. Czyżby tak łatwo potrafił ją rozszyfrować? Gorączkowo zastanawiała się nad zmianą tematu.