Wbiła wzrok w talerz, lecz prześladowało ją dziwne spojrzenie Jake’a. Czuła się bardzo niepewnie. Raz była przekonana, że jej nie znosi, to znów, że polubił ją na przekór wszystkiemu. Ta rozterka była bardzo męcząca.
Z drugiej strony sama nie wiedziała, co do niego czuje. Nie to, by go nie lubiła, ale zawsze złościli ją mężczyźni niechętnie odnoszący się do robiących karierę kobiet. Sprawę pogarszał fakt, że Rupert okazał się jednym z nich. Jake jednak nie miał żadnych zalet Ruperta. Nie marnował czasu na komplementy, chwilami zachowywał się nieznośnie i wręcz prowokująco, a w dodatku nie krył, że ośmieszyła się na samym początku znajomości. A jednak…
Niechętnie przyznała, że było w nim coś intrygującego. Nie wysilał się, by imponować. Zaczynała się zastanawiać, czy rzeczywiście jest taki, jakim wydawał się jej na dworcu lotniczym w Adelajdzie. Czuł się dobrze w dżinsach i zwykłej koszuli, a spędzanie całego dnia na grzebaniu się w silniku, sprawiało mu wyraźną przyjemność.
Nie tak, zdaniem Phyllidy, powinien się zachowywać właściciel flotylli jachtów, nie wspominając o samolocie i olbrzymim samochodzie terenowym. Od Chris wiedziała, że pieniądze nie są dla niego problemem. Musiał zatem mieć zmysł do interesów, skoro bez wysiłku zarządzał własną firmą i majątkiem Tregowanów w Południowej Australii.
Czemu nie wynajmie sobie kogoś do naprawy silników i do prac biurowych? Skoro nie ma sekretarki, to dlaczego nie kupi sobie przynajmniej telefonu komórkowego, zamiast pędzić do biura przez całe molo? Prawdę mówiąc, Phyllida nigdy nie widziała, żeby biegł do telefonu. Na dźwięk dzwonka spokojnie wycierał ręce w szmatę i niespiesznym krokiem szedł, by podnieść słuchawkę. Zdarzyło się to trzykrotnie i za każdym razem rozmówca czekał cierpliwie, aż Jake się zgłosi.
Kiedy po południu skończyła pracę, czuła się słaba i zmęczona. Jake siedział w biurze, pochłonięty jakimiś rachunkami. Gdy spytała go, czy ma jeszcze coś zrobić, pokręcił głową oświadczając, że na dziś wystarczy.
– Idź do domu – dodał machinalnie.
Phyllida zawahała się. Gdyby miała latający dywan! Niestety, wciąż była bez grosza, a Jake najwyraźniej nie miał zamiaru jej odwozić, tak więc pozostawała jej wędrówka na obolałych stopach. Nieciekawa perspektywa.
Klnąc po cichu własny upór, pożegnała się chłodno, wyprostowała i wyszła.
Ucichł poranny wiatr. Powietrze było gorące i nieruchome. Dokuśtykała do głównej drogi i rozejrzała się. Niewiele samochodów, głównie furgonetek, jechało w przeciwnym kierunku. Ulice również wydawały się puste. Czy ci Australijczycy kiedykolwiek wysiadają z samochodów? Na podwiezienie do miasta nie było co liczyć.
Phyllida westchnęła i ruszyła przed siebie. Nagle przystanęła.
– Co za głupota! – powiedziała głośno i zawróciła w stronę przystani, mola i drewnianego domku Jake’a.
Siedział wyciągnięty na krześle, z nogami na biurku. Na widok Phyllidy odłożył trzymaną w ręku kartkę.
– Zapomniałaś czegoś?
– Nie. – Nie wiedziała od czego zacząć.
– W takim razie, czym mogę ci służyć? – Wiedział doskonale, po co wróciła. Mimo poważnego wyrazu twarzy w zielonych oczach czaił się uśmiech, który zawsze wprawiał ją w zakłopotanie, złość i pragnienie, by uśmiechnął się do niej naprawdę.
Jak zwykle dała upust złości, tak było jej najłatwiej.
– Na początek może przestałbyś być taki złośliwy! – parsknęła. – Doskonale wiesz, czemu wróciłam. A teraz… zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie.
Jake już otwierał usta, ale Phyllida uniosła ostrzegawczo dłoń. Nagle minęła jej cała złość.
– Odrzuciłam twoją propozycję, żeby zamieszkać u ciebie bez żadnych zobowiązań i nie mam prawa prosić, abyś ją ponowił. Byłam uparta, nierozsądna i niegrzeczna od naszego pierwszego spotkania i przyznaję, że jeśli nie mam siły iść do domu, to wyłącznie moja wina. Jeśli jednak dasz się przekonać, że jest mi naprawdę bardzo przykro, że byłam taka niewdzięczna i głupia, czy podtrzymasz swoją wielkoduszną ofertę i pozwolisz, żebym się u ciebie zatrzymała?
Jake zdjął nogi z biurka. Kpiące spojrzenie zamieniło się w nieodgadniony wyraz oczu.
– Nogi muszą cię bardzo boleć – zażartował, lecz w jego głosie zabrzmiała jakaś cieplejsza nutka. Phyllida przypomniała sobie, co stało się poprzednim razem, gdy skarżyła się na obolałe stopy.
– Owszem – odparła niepewnie.
– Ja również jestem ci winien przeprosiny – powiedział nieoczekiwanie Jake. – Wręczenie kubła i pozostawienie własnemu losowi nie było zapewne wymarzonym powitaniem na australijskiej ziemi.
– Niezupełnie – przyznała. – Nie jestem również szczególnie dumna z mojego zachowania tamtej nocy. Na ogól nie płaczę i daję sobie radę. Czy sądzisz, że możemy zapomnieć o wszystkim i udawać, że właśnie się poznaliśmy?
– Nie jestem pewien, czy zdołam zapomnieć o wszystkim – podkreślił z naciskiem, wpatrując się w jej usta. Nie wykonał najmniejszego gestu, ale nagle wspomnienie tamtego pocałunku wypełniło dzielącą ich przestrzeń. – A ty?
Phyllida poczuła, że cała się trzęsie i usiadła. To śmieszne, powtarzała sobie rozpaczliwie. On tylko na ciebie patrzy, nawet cię nie dotknął. Nie ma żadnego powodu, by drżały ci nogi a po skórze przebiegały ciarki. Jeden zwyczajny pocałunek nie może doprowadzać cię na skraj histerii. Musisz wziąć się w garść.
– Jestem gotowa? jeśli i ty jesteś gotów. – Zdumiało ją gardłowe brzmienie własnego głosu. Odchrząknęła. Zachowuję się tak, jakby mnie nikt przedtem nie całował!
– Zgoda, zatem zacznijmy od początku – powiedział Jake i wyciągnął rękę.
On to chyba robi naumyślnie! Czyżby nie wiedział, jak krępuje ją dotyk jego palców, nie czuł, jak drży? Phyllida zmobilizowała całą wolę, ale i tak dziwne uczucie ogarnęło ją od stóp do głów. Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że znów chce ją pocałować, lecz Jake tylko spojrzał na ich złączone dłonie.
– W jednym miałaś rację.
– Tak? – wydusiła z trudem.
– Jesteś twardsza, niż się wydaje. Z dużym wysiłkiem przyznałaś się do błędu, lecz jeśli ci to pomoże, zaczynam myśleć, że też myliłem się w stosunku do ciebie.
Phyllida siedziała na werandzie z kieliszkiem wina w dłoni i niewidzącym wzrokiem spoglądała na odbijające się w wodzie światła przystani.
Cieszyła się, że przeprosiła Jake’a, ale atmosfera zamiast się oczyścić, robiła się coraz bardziej napięta.
Obecność Jake’a dokuczała jej boleśnie. Jego palce trzymające butelkę z winem, niespieszne gesty czy ruchy głowy, moc emanująca z jego umięśnionego ciała…
Kiedy czuła, że zaczyna ją to dusić, odwracała wzrok. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie czym oddychać.
Wszystko powinno być inaczej. Miała nadzieję, iż zdoła udowodnić Jake’owi, że jest chłodna i opanowana. Tymczasem zachowywała się niezręcznie, niczym uczennica na pierwszej randce.
Jake zawiózł ją do domu Chris, żeby mogła zabrać walizkę, a potem wrócili do pięknej, przestronnej willi ulokowanej na szczycie wzgórza nad zatoką. Phyllida polubiła ją, gdy tylko weszła do chłodnych pokoi o lśniących, drewnianych podłogach i szerokich, otwartych na werandę oknach.
Jake doskonale radził sobie w kuchni. Przygotował na werandzie rybę z rusztu i sałatkę, przypominając Phyllidzie, że jest mężczyzną, który sam musi troszczyć się o siebie. Przyglądając się jego twarzy, oświetlonej kinkietem na ścianie obok rusztu, zastanawiała się, czy nadawałby się do szczęśliwego życia rodzinnego.
Kiedyś pewnie był szczęśliwy z żoną, ale teraz, gdy rozczarowany zasmakował na powrót wolności, trudno było wyobrazić go sobie w małżeńskim stadle. Phyllida mimowolnie westchnęła.
Gorączkowo poszukiwała jakiegoś tematu do rozmowy. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzała przedłużająca się cisza, ale dla Phyllidy była to istna męka. Wspomniała już coś o rozciągającym się przed nimi widoku, pogodzie, o winie i w końcu doszła do wniosku, że pewnie uważa ją za nudną I przemądrzałą.
Dzwonek telefonu przyjęła z ulgą. Jake przeszedł do sąsiedniego pokoju i z rozmowy zorientowała się, że dzwoni Chris. Cóż, przynajmniej będzie o czym porozmawiać.
– Tak, przekażę jej – usłyszała i Jake odłożył słuchawkę. – To Chris – potwierdził jej przypuszczenia, wracając na taras. – Powiedziałem, że przeprowadziłaś się do mnie, co bardzo ją ucieszyło. Przesyła ci moc serdeczności.
– Jak Mike?
– Wciąż na oddziale intensywnej terapii, ale odzyskał już przytomność, co jest dobrym znakiem. Chris miała o wiele weselszy głos.
– Czy wiadomo, jak długo pozostanie w szpitalu?
Jake usiadł obok niej i popatrzył w zamyśleniu na przystań.
– Jeszcze nie. – Spojrzał na Phyllidę. – Wygląda na to, że będziesz musiała zostać tu dłużej, niż przypuszczałaś.
– Och!
– Niezbyt udały ci się te wakacje, prawda?
– Nie o to chodzi – powiedziała niechętnie, zaniepokojona jego bliskością.
Wystarczyło, by uniosła spoczywającą na oparciu wiklinowego fotela dłoń i przesunęła ją o kilka centymetrów w lewo, by go dotknąć. Na tę myśl poczuła mrowienie w koniuszkach palców. Złożyła obie ręce na podołku, w obawie, że mogłaby niechcący wykonać taki gest.
– Miałam na myśli ciebie. Pewnie nie spodziewałeś się, że utknę u ciebie na dłużej.
Jake odwrócił się w jej stronę.
– Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem…
W ciszy, która teraz nastąpiła, Phyllida odwzajemniła jego spojrzenie. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała, by wewnętrzne drżenie narastało w niej aż do pulsującego, gorącego rytmu, nie chciała, by zauważył, że pod uporem, dumą i niezależnością jest delikatna i bezbronna. Nie mogła oddychać, wykonać żadnego ruchu i jedynie wpatrywała się w niego bezradnie.
– Ale nie ma problemu – ciągnął cicho Jake. – Dom jest olbrzymi i możesz zostać, jak długo zechcesz.
– Dziękuję – szepnęła Phyllida, wypuszczając resztkę powietrza z płuc.
Nadludzkim wysiłkiem dźwignęła się na nogi, poważnie zaniepokojona własnym dziwnym zachowaniem i przemożną chęcią dotknięcia Jake’a. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, rozumiała jednak, że jeśli nie pójdzie sobie teraz, zrobi coś, czego będzie gorzko żałowała.
"Serce nie sługa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Serce nie sługa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Serce nie sługa" друзьям в соцсетях.