Droga Aneto,

Podaję Ci adres i telefon Ambasady Republiki Tureckiej: ulica Malczewskiego 32, Warszawa… Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sama się skontaktujesz z wydziałem konsularnym. Nie znam szczegółów Twego życia ani nie mam informacji o Twoim narzeczonym, które mogą okazać się niezbędne, żeby…

Pal licho te sardynki. Ostatecznie to nie jest jeszcze najgorsze w związku. Ale jeśli rzeczywiście ona tam pojedzie i coś się stanie? Odbiorą jej paszport, uwiozą gdzieś daleko? A jeśli on nie pracuje w tej ambasadzie i ją oszukuje od początku? A jeśli ten jej narzeczony rzeczywiście ją kocha? Dlaczego ja mam wiedzieć, jak ktoś ma żyć? Co jej napisać?

Podnoszę się od komputera i idę do Adama. Podkładam mu list pod nos.

– Co o tym myślisz?

Ostatecznie to on jest socjologiem i wszystko wie. Adam czyta uważnie list.

– Jeśli ją przestraszysz, to cię nie posłucha i może wdepnąć w jakieś… Niech sprawdzi, czy on rzeczywiście tam pracuje… Przecież ona pisze ten list spod Wrocławia, a ambasada jest w Warszawie… Niech uważa…

– Czy ty sądzisz – robię się zasadnicza – że związek powinien opierać się na kontroli?

– Kontrola to co innego, a upewnienie się, że wszystko w porządku, to co innego. To nie jest chłopak z sąsiedniego miasta. Taka decyzja może mieć konsekwencje nie do przewidzenia. Niech będzie rozsądna.

Widzę, że nawet nie możemy się pokłócić. Może jestem mu obojętna. Zawsze tak jest, że ludzie po jakimś czasie nudzą się sobą. Choć co do przypadku Anetki z listu, ogólnie rzecz biorąc, ma rację. Wracam do komputera.

Jeśli mogę Ci cokolwiek radzić – nie rezygnuj z obywatelstwa polskiego, nie oddawaj nikomu paszportu, w obcym kraju mogą się zdarzyć różne rzeczy, na które możesz nie mieć wpływu. Może powinnaś się upewnić, że Twój narzeczony ma dobre intencje i Cię nie oszukuje. W ambasadzie możesz również zapytać o prawa i obyczaje panujące w Turcji i dopiero z tą wiedzą świadomie decydować o radykalnych zmianach w życiu. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwą żoną, ale nigdy nie należy za sobą palić mostów…

I tak mnie nie posłucha. Dziewczyny zawsze robią to, co chcą. I jak człowiek jest zakochany, to wkracza w inny stan świadomości. Stan ten charakterystyczny jest również dla osób będących pod wpływem narkotyków czy alkoholu. Miłość jest ślepa.

Po Turku następuje parę listów: o sąsiedzie, który wymalował płot drewniany trującą farbą do podkładów kolejowych (tu chyba musi ingerować redakcja nie tylko listem), o nóżce kota, która się wygięła do środka, o chłopaku, który nie może iść do wojska, bo nie lubi wojska, prośba o wskazówki, jak zaprzeczyć ojcostwu i co zrobić, żeby wyplątać się z umowy na garnki Zepter.

Kiedy wstaję od komputera, jest jedenasta. Zaglądam do pokoju Tosi. Śpi jak zabita. Podnoszę książkę, którą rzuciła na dywan obok łóżka. Kobiety niekochane, kobiety porzucane.

Jezus Maria! Dlaczego ona to czyta? Ze względu na mnie? Czy wie coś, o czym ja nie wiem? Czy ze względu na siebie? Jeszcze gorzej. Cichutko biorę książkę i schodzę na dół. Adam śpi. Otwieram książkę i zaczynam czytać.

Wisieć na mężczyźnie

Od rana siedzę przy komputerze. Myślałam, że Adam mi pomoże podjąć decyzję w sprawie interesu, który proponuje Ostapko, ale skoro znów muszę sama decydować, to bardzo proszę. Chociaż nie mam pojęcia, czy w to wchodzić. Nie wiem, co robić. Kiedy ona mi tłumaczyła, że ten jej znajomy w Berlinie to pewniak, wszystko wydawało mi się logiczne, spójne, proste. Oczyma duszy widziałam już kupę pieniędzy na własnym, wiecznie chudym koncie. A dzisiaj…

W porę jednak sobie przypominam, że nie mogę wisieć na mężczyźnie w tej ani w żadnej innej sprawie – szczególnie po przeczytaniu fragmentu książki Kobiety porzucane. Jasno wynika z tego, co tam jest napisane, że kobieta, która swoje życie zawiesza na mężczyźnie, fatalnie na tym wychodzi. Pomyślę o tym później.

Otwieram kolejny list.

Droga Redakcjo, może kiedy otworzycie ten list, ja już nie będę żyła…

O matko moja! Nie jestem przygotowana na takie listy! Nie mogę być odpowiedzialna za czyjeś życie! Ta dziewczynka jest prawie w wieku Tosi, a ja jestem zupełnie bezradna…

Mam osiemnaście lat i moje życie się skończyło wraz z odejściem mojego chłopaka. Byliśmy razem już dwa i pół roku. Planowaliśmy ślub, kiedy on tylko wyjdzie z wojska, ale wyszedł, a o ślubie nie mówi. Przedwczoraj moja koleżanka, bardzo mi życzliwa osoba, powiedziała, że widziała go z inną koleżanką, z którą kiedyś się znałyśmy. Moje życie straciło sens. Nie mogę bez niego żyć. Dlatego postanowiłam skończyć ze sobą, bo życie bez miłości jest nic niewarte. Dlaczego on mi to zrobił? Przecież mieliśmy być tacy szczęśliwi… Droga Redakcjo, musi być jakiś sposób, żeby on zrozumiał, że on mnie kocha. Będę czekać na odpowiedź z niecierpliwością, ale tylko wy mi zostaliście. Jesteście moją ostatnią deską ratunku…

Widać jasno, że przestałam się nadawać do tej pracy. Choć nie wszystko stracone, jeśli będzie czekać na odpowiedź, może niekoniecznie w stanie nieżywym. Ale ja naprawdę nie wiem, jak pocieszyć jakąś obcą dziewczynkę. Jak jej wytłumaczyć, że życie się nie kończy, że ono się zaczyna…

– Co się z tobą dzieje, mamo? – Tosia stanęła nade mną niespodziewanie, ale gdyby nawet stanęła spodziewanie, i tak bym miała wątpliwości, czy to ona.

Podskoczyłam na krześle z wrażenia. Borys szczekał jak oszalały. Wcale mu się nie dziwię, bo gdybym umiała szczekać, chybabym mu towarzyszyła.

– Co ci się stało? – wykrztusiłam.

Wiem, że matka powinna być wyrozumiała i spokojna. Nie może swoich lęków przerzucać na dzieci. Jeśli będę spokojna, Tosia mi wszystko opowie. Tosia, moja córka, która wyszła do szkoły w szarych spodniach, lekko rozszerzających się ku dołowi, zielonym golfie, butach martensach zielonych, sznurowanych, do kolan. Tosia, która rano na głowie miała ciemne włosy, lekko opadające na ramiona. Teraz natomiast stoi przede mną krótko obcięta blondynka w spódnicy z rozporkiem do połowy uda, owszem, w zielonych martensach, sznurowanych, do kolan (przecież jest dopiero dziewiętnaście stopni Celsjusza i lato zapasem), białej bluzce i z mocno podmalowanymi na fioletowo oczami. Głos ma Tosi.

– A co się miało stać? – Tosia rzuca worek, który nosi do szkoły, koło fotela i ciężko siada.

– Trochę inaczej wyglądasz niż rano.

Tylko spokojnie, tylko spokojnie, nie denerwować się, nie napadać, dzieci mają prawo wyglądać inaczej, niż byśmy chcieli.

– Ach, o to ci chodzi – Tosia niedbale rzuca okiem na swoje odzienie. – Karolina mi pożyczyła. Bo ona teraz będzie chodzić w moich szarych spodniach. Wiesz, żebyśmy się nie znudziły…

Jeszcze jeden głęboki oddech i tylko pilnować tonu głosu.

– A włosy?

– No przecież ci mówię. – Tosia jest wyraźnie rozczarowana moim brakiem zrozumienia. – Żeby się nie znudzić.

– Komu? – Mój głos brzmi niedbale i postanawiam, że nie będę się dziwić, że ogarnę wszystko i będę akceptującą matką.

– No, każdemu… – W głosie Tosi pojawia się zniecierpliwienie. – Jak wyglądam?

Fatalnie! Fatalnie to za mało! Język polski nie zna określenia na taki wygląd! Z pięknej, skromnej siedemnastolatki o kasztanowych włosach, z dziecięcia zaledwie niewinnego moja Tosia przeobraziła się w jakiegoś cholernego wampa, jakąś Lolitę, jakieś nieznane mi stworzenie, które wygląda na dwadzieścia lat i które nie może być moją córką, bo przecież czterdziestka jeszcze przede mną i ona powinna chodzić uczesana w warkoczyki i…

– Ale ekstra! – Spod drzwi głos Adama zabrzmiał jak wystrzał armatni.

– Matce się nie podoba… – Tosia zakłada nogę na nogę, a Adam patrzy na nią z podziwem.

– Nie, dlaczego – postanawiam szybko, że nie mogę być przeciwko nim, bo to się dla mnie źle skończy. – Uważam, że świetnie!

Adam podchodzi i całuje mnie w policzek. Mijając Tosię, wyciąga dłoń, w którą Tosia wali z całej siły, a potem Tosia nadstawia rękę, w którą on uderza, za dużo filmów amerykańskich w tym domu, mam nadzieję, że uderzył jej rękę z mniejszym impetem niż ona jego.

– Jest coś do jedzenia? – pytają jednocześnie, jakbym nie miała nic innego do roboty, tylko gotować i gotować.

Oczywiście jest. Tylko do tego służę. Pyszne ziemniaczki puree, kotleciki schabowe z żółtym serem, sałatka z buraków.

Zasiadamy do stołu. Właściwie jak tak przyglądam się Tosi, to nie jest jej wcale źle w tej fryzurze. I w tej spódnicy wygląda naprawdę świetnie. Powinnam mieć taką samą.

– Dasz przymierzyć? – pytam Tosię cicho.

– Nie zmieścisz się… – odszeptuje Tosia i nareszcie wiem, że wszystko jest w porządku.

– Zmieszczę się – zapewniam przekonująco.

Po obiedzie idziemy z Tosią do łazienki i oczywiście Tosia ma rację. Nie mieszczę się.

– Powinnaś mieć taką samą. – Tosia ostatnio jednak robi się coraz bardziej dojrzała. – Tylko większą – dorzuca, i widzę, że to jeszcze małe dziecko.

Ciekawa jestem, skąd brać na to pieniądze. Moja pensja w redakcji pozostawia wiele do życzenia. Miałam pisać inne teksty, ale Naczelny zatrudnił do tych innych tekstów inną osobę.

Adam zarabia, owszem, ale nie zapominajmy, że ma syna, a studia Szymona kosztują, trudno, żebym wyciągała pieniądze od mężczyzny, który nawet nie jest moim mężem. To wystarczające obciążenie.

Kiedy tak stałam przed lustrem i przyglądałam się sobie, dojrzewała we mnie decyzja o trzymaniu swojego życia nadal w swoich własnych rękach. Nie będę z Adamem konsultować interesu, który proponuje mi Ostapko. To jest tylko moja sprawa. Muszę zrobić coś, żeby mieć więcej pieniędzy. Jutro pójdę do banku i dowiem się, jakie są możliwości wzięcia kredytu. Co prawda dziesięć tysięcy mamy odłożone z Adamem na wakacje. Ale tego nie mogę ruszyć. Kredyt jest zabójczy, ale Ostapko mówi, że w ciągu trzech pierwszych miesięcy pomnożymy tę sumę parokrotnie. Im więcej będę miała teraz, tym więcej będę miała w przyszłości.