W każdym razie wylądowałam z Ewą w knajpie. Mieszkanie wynajęte, samochód jej, ciuchy, że matko moja! Zupełnie niezależna finansowo osoba! A ja od Adama dostaję na rachunki, na całe szczęście zresztą. Bardzo byłam ciekawa, co to za praca, bo przecież nie z pensji redaktora. Ewa powiedziała, że to skutek dobrego inwestowania, pospłacała długi i myśli o wpłacie pierwszej raty na mieszkanie. A potem popatrzyła na mnie i powiedziała:

– Jeśli chcesz, mogę cię w to wprowadzić.

Ale oczywiście wcale nie chcę. Wystarczy mi to, co mam. Słyszałam o piramidkach i cudownych interesach, które potem się latami spłaca. Nie jestem idiotką. Ale Ewa przysięgła mi, że to nie żadna sieć bezpośredniej cudowności ani piramida, po prostu ma znajomego w Berlinie, który jest maklerem. I dobrze inwestuje.

Poza tym Adam na pewno byłby przeciwny takim cudom. On stoi mocno na ziemi. Ale spotkam się dzisiaj z Ostapko, bo skoro i tak będę w Warszawie, to co mi szkodzi. I miło popatrzyć na osobę, której się powiodło.

W redakcji jestem o trzynastej. Okazuje się, że notes z telefonami zostawiłam w domu, bo szukałam biletów na kolejkę i wszystko z torebki wyrzuciłam na stół. Ale nie wszystko z powrotem schowałam. Dzwonię do domu. Muszę przed czternastą skontaktować się z Ostapko! Od tego zależy moja przyszłość! Ach, jaki on ma miły głos, ten mój Niebieski!

Rzucam okiem na drzwi od pokoju, i szepczę w słuchawkę.

– Znajdź mi Ostapko.

Adam mówi:

– Nie ma.

Ja mówię:

– Leży na stole.

Adam mówi:

– Przeceniasz mnie. Słowo daję, że nie leży.

– Notes – mówię.

– Jest! – mówi ze zdumieniem. Idiota. Przecież mówiłam, że jest na stole. Przez chwilę w słuchawce słyszę tylko szelest kartek.

– Nie ma pod O.

Ja mówię:

– Oczywiście, że nie ma pod O. Chyba nie jestem głupia, żeby obcą osobę, do której miałam tylko raz zadzwonić w bardzo pilnej sprawie, pakować pod O, które już jest wypełnione do cna przez znajomych, którzy są na O.

Adam:

– To gdzie może być?

Logiczne jest, że matkę mam pod M, ojca pod K – kancelaria, brata pod S – bo tam mieszka, hydraulika pod W – jak woda, wodociągi pod P – projekt. Pedikiurzystkę mam albo pod N – nogi, albo pod G – Gośka, albo pod M – Małgośka, albo pod Z – zakład kosmetyczny, nie pamiętam dokładnie, ale jakie to ma znaczenie, skoro zawsze ją znajduję, gazownię pod X – bo tam było dużo wolnego miejsca. Więc Ostapko może być pod X albo Inne.

Adam mówi, żebym zadzwoniła za dziesięć minut, to może zdąży przeczytać cały mój notatnik z telefonami i zapoznać się z moim wyjątkowo rozczulającym sposobem prowadzenia notatek.

Nie chcę, żeby czytał cały! Ale muszę mieć telefon Ostapko. Odkładam słuchawkę i patrzę na zegarek. Mózg mój pracuje na przyspieszonych obrotach. Ostapko pracowała kiedyś w “Expressie Porannym”, to może być pod P. Albo pod G – gazeta, albo pod R – redakcje. Co prawda poznałam ją dzięki Agnieszce – to może być pod A. Chociaż Agnieszka nie jest pod A, tylko pod G – Grześki. To Ostapko może też być pod G. A nawet na pewno.

Dzwonię do domu, żeby powiedzieć Adamowi, gdzie ma szukać.

Zajęty!

Z kim on, do cholery, gada, jak ja czekam i czekam już chyba ze dwie godziny?

Dzwonię. Zajęty.

Wchodzi Naczelny i pyta, kiedy dostanie odpowiedzi na listy i czy wychodzę i gdzie, i czy wiem, że Napoleon chorował na taką chorobę, co to zmniejsza się i zmniejsza penis męski. Pierwsze słyszę i wykazuję chorobą Napoleona należne zainteresowanie, żeby odwrócić jego uwagę od pierwszych dwóch pytań. Jednak prawdą jest to, co twierdzi Renia – zwróć uwagę na penisa, a zapomną o wszystkim innym.

Okazuje się, że Naczelny przeczytał, że penis Napoleona miał dwa i pół centymetra. Zauważam uprzejmie, że to więcej niż średnia krajowa. Naczelny rozbawia się niemożebnie i mówi, że zawsze mu się miło ze mną rozmawia. O listach już nie wspomina. Zamyka za sobą drzwi, a ja rzucam się do telefonu.

Dzwonię.

Zajęty.

Zabiję go, jak wrócę do domu. Gdyby pędzel z borsuka nie stał w łazience, mój telefon nie byłby zajęty i mogłabym sobie spokojnie do siebie dzwonić! W porę sobie przypominam, że jednak mężczyzna w domu się przydaje – na przykład zaraz mi poda numer do Ostapko oraz skosi trawnik.

No i są jeszcze noce. Dużo powyżej średniej krajowej. Trochę się rozmarzam i wtedy dzwoni telefon. Adam!

– Boże, z kim ty tyle czasu gadałeś?

– Próbowałem się do was dodzwonić – mówi rozkosznie.

– Ale cały czas zajęte. Ostapko nie ma pod żadną literą w twoim notesie. Kto to jest H.M.?

O, psiakrew. To ja Hireczka nie wykreśliłam jeszcze na zawsze? To nie jest wygodne pytanie.

– Nie wiem – mówię słodko. – Może hydraulik.

– Hydraulików masz pod W. Dlaczego same inicjały?

– To pewno jakiś skrót – mówię. – Już dawno nieważny.

– A pod K masz Kochany Miś. Kto to jest Kochany Miś?

No wiecie, ludzie! Tak mnie sprawdzać? Nie po to jesteśmy razem, żebym była cały czas pod kontrolą! Kochany Miś? Nie mam pojęcia.

– Dlaczego ty mi grzebiesz w moich prywatnych rzeczach – postanawiam się zdenerwować. – Ostapko może być pod…

– Nie ma! Rozumiesz! Nie ma. Pod żadną literą. Za to jest dużo innych skrótów, na przykład – Szymon N. Kto to jest Szymon N.?

– Słuchaj, nie mogę z tobą rozmawiać w tej chwili, jestem w pracy, na miłość boską!

– A Hrabia? – Adam staje się dociekliwy. – To ten od jaj?

I wtedy sobie przypominam, że Ostapko jest pod E – bo ma na imię Ewa i na pewno nie zanotowałam nazwiska, żeby mi się nie pomyliło z innymi Ewami.

I oczywiście mam rację. Adam wzdycha i podaje mi numer.

– Masz trochę bałaganu w tym notesie – słyszę na koniec.

No wiecie, ludzie! Ja i bałagan! Przecież dokładnie wiem, co gdzie jest! Tylko troszkę się muszę zastanowić. Kiedyś postanowiłam zrobić porządek. Nic nie mogłam znaleźć! A on sobie spokojnie w domciu kosi trawkę i leży na słoneczku, i jeszcze mi robi uwagi – mężczyzna! Zupełnie jak, nie przymierzając, Moja Mama. Albo Mój Ojciec! Oni też uważają, że mam bałagan.

Wyłącza się, a ja dzwonię do Ewy Ostapko. Umawiamy się o szesnastej. A teraz, no cóż, muszę wziąć się do roboty i sprawdzić, która komisja wojskowa przyjmie pismo od rodziców zrozpaczonego Roberta G. z Pruszcza, który absolutnie do wojska się nie nadaje, i droga redakcjo, pomóż!

Dzwonię do Adama, żeby podał mi telefon do geodety, to zdążę załatwić mapkę. Geodeta jest pod U – Urząd Gminy. Geodeta może szybciutko zrobić mapkę, ale jutro wyjeżdża na urlop, więc mapkę trzeba dzisiaj odebrać. Więc dzwonię do Adama, żeby wsiadł w samochód i pojechał po tę cholerną mapkę. I przy okazji zrobił zakupy. Wiem, że się szwenda po domu, udając, że pracuje, ale ostatecznie ja też się nie obijam.

Do spotkania z Ostapko półtorej godziny, a ja nie mam co ze sobą zrobić. Kupka listów przede mną, przeglądam.

Droga Redakcjo,

całe swoje umiejętności wkładam w podłogi, ale mąż tego nie docenia. A i w pracy mam opinię, na którą nie zasługuję. Weźmy taki dzień, był to poniedziałek, jak dziś pamiętam, bo do niedzieli wieczór…

Nie, to bez sensu. Wolę pracować w domu, w redakcji mnie wszystko rozprasza. Ten wiecznie dzwoniący telefon! I rozmowy, i w ogóle! Tym bardziej że jestem sama i nie ma do kogo gęby otworzyć. To nie są warunki do pracy. Może skoczę do Mojej Mamy? Głupio się umówiłam z Ewą, cały dzień zmarnowany, a Adam tam sobie siedzi sam w domciu i jest mu przyjemnie.

Znów dzwoni telefon.

Jola!!! Od Tego od Joli. Że chciałaby przekazać alimenty (?) w imieniu Tego od Joli, bo on taki zapracowany, i czy możemy się spotkać, bo jej bardzo zależy. No wiecie, ludzie! Wszystkiego się mogłabym spodziewać, ale nie tego, że wyskoczę na przyjemny lanczyk z tą od Eksia. Nie widziałam jej od czasu, kiedy maszerowała z brzuszkiem i, niestety, wyglądała znakomicie. Nie wiem, dlaczego była żona ma się spotykać z teraźniejszą kobietą jego życia, która i tak jest przyszłą byłą. Ale tak dobrze jej nie życzę, o nie. Niech się z nim męczy do końca świata.

– Mam nadzieję, że nie sprawi to pani różnicy, bo mąż wyjechał i prosił…

Ależ skądże. Jaka to różnica, on czy ona. Na oko żadna. Podobna do niego jak dwie krople wody.

Nie do odróżnienia. Nie jest w stanie mi zaszkodzić. A więc pójdę na bardzo przyjemny lanczyk.

Ledwie zobaczyłam ją w drzwiach, wiedziałam, że się przeliczyłam. W pasie ma z sześćdziesiąt, i to po dziecku. Rączki jak pączki, gładziuchne. Paznokcie wypielęgnowane. Jest cool. Choć chyba oczka lekko podkrążone. Niestety, wydawało mi się. Nic na to nie poradzę, że nie przepadam za nią.

– Dzień dobry, jakże mi miło, przepraszam, ale łatwiej mi osobiście, mąż prosił, żebym dopilnowała, a nie mogę skontaktować się z Tosią.

Żmija. Niech zostawi moje dziecko w spokoju. Z Tosią to i ja się nie mogę skontaktować, bo koniec roku niedaleko i bez przerwy się uczy, głównie u koleżanek.

Kładzie na stoliku kopertę, którą skrzętnie chowam. Wcale nie mam ochoty na rozmowę, na cholerę zgodziłam się z nią spotkać, sama nie wiem. Chyba mnie odmóżdżyło.

– …I w związku z tym ja do pani jak do matki…

O mały włos nie udławiłam się tuńczykiem. Chyba nie jej matki, na litość boską!

– Bo przecież państwo też mieliście dziecko – Jola patrzyła na mnie tymi swoimi niewinnymi oczami.

Jakoś nie myślałaś o tym wcześniej, flądro jedna. Nic cię nie obchodziło, że maleńkiemu dziecku zabierasz tatusia, który zresztą i tak nie miał dla niego nigdy czasu.

Właściwie od momentu rozwodu Tosia z nim więcej przebywa niż wcześniej. Właściwie ten rozwód to nie był taki zły pomysł. Właściwie niepotrzebnie się złoszczę na Jolę. To przecież dzięki niej jest Adaśko.

Ale przed oczami pojawiły mi się wszystkie sceny z moich ukochanych filmów, kiedy zła kobieta źle kończy – wpada do morza z samochodem ze skały, płonie w zamku, który się zapada w bagno, wypija truciznę, którą przygotowała komu innemu – więc uśmiechnęłam się uroczo i zapytałam, w czym mogę pomóc.