– Nie sądzę… – Westchnęła. – Dwadzieścia cztery.

– W Stanach Zjednoczonych to już wiek staropanieński. Jaki jest ten hrabia, który ma zostać twoim mężem?

– Jest spokrewniony z angielską i norweską rodziną królewską.

– Rozumiem. Będziesz hodować smarkacze czystej krwi. Czy z tobą też jest spokrewniony?

Nie podobał jej się ton tego człowieka.

– Bardzo daleko. Jesteśmy kuzynami w czwartym pokoleniu.

– Czyli zidiociało potomstwo wam nie grozi. Kto go wynalazł?

– Poruczniku Montgomery, stanowczo nie odpowiadają mi takie osobiste pytania.

– Próbuję się czegoś dowiedzieć o twoim kraju, zwyczajach i takich tam. Ciebie nie interesują Amerykanie?

– Studiowałam wasze zwyczaje. Pielgrzymi przybyli tutaj w siedemnastym wieku, wszystkich Teksańczyków zabito pod Alamo, władzę macie konstytucyjną, wasze…

– Miałem na myśli nas, ludzi.

Przez chwilę milczała.

– Amerykanie wydają mi się bardzo dziwni. Jak dotąd nie jest to dla mnie najprzyjemniejsza podróż.

Parsknął śmiechem. Przystanęli w miejscu, gdzie niedawno przybiła do brzegu łódź.

– Nie ruszaj się stąd. Nie żartuję, naprawdę masz się nie ruszać. – Znikł między drzewami i wrócił w chwilę później. – Kradzione wyposażenie marynarki. Jest tu cały magazyn. Na pewno sprzedają to potem na czarnym rynku.

– Czarny rynek?

Chwycił ją za ramię.

– Zabierajmy się stąd. Tamci mogą tu jeszcze dziś w nocy parę razy przypłynąć. Jak wrócę na ląd, dam znać, komu trzeba.

Aria wyrwała się z jego uścisku i ruszyła przed nim brzegiem.

– Tylko królom wolno chodzić z tobą, co? Powiedz mi, czy ten hrabia Juliusz chadza razem z tobą.

Przystanęła i zmierzyła go morderczym spojrzeniem.

– Hrabia Julian, nie Juliusz. I nie. Nie pokazuje się ze mną publicznie.

Odwróciła się i ruszyła dalej.

– A jak już będzie twoim mężem i królem?

– Nie będzie królem, chyba że wydam taki dekret, a tego nie zrobię. Zostanę królową, a on księciem małżonkiem.

– Jeśli nie będzie królem, to po co się z tobą żeni?

Aria zacisnęła dłonie w pięści. Przy tym człowieku zdarzało jej się zapomnieć, że nie wolno okazywać uczuć.

– Lankonia – odpowiedziała krótko. – Poza tym mnie kocha.

– Po czterech spotkaniach?

– Trzech – poprawiła. – Na więcej pytań nie odpowiem. W waszych bibliotekach na pewno są jakieś książki o Lankonii. Co podasz na obiad?

– Przygotujemy seviche. Razem! Kroiłaś kiedyś cebulę, księżniczko? Nie? Zobaczysz, spodoba ci się to zajęcie.

4

Aria powąchała dłonie. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wydzielały tak odrażającą woń. Cały ocean nie wystarczyłby do zmycia z nich potwornego smrodu cebuli. Odwróciła się z powrotem do obozowiska i zobaczyła porucznika Montgomery’ego, który układał się w hamaku na nocny spoczynek. Dla niej miejsca nie było.

– Gdzie mam spać?

Nawet nie otworzył oczu.

– Gdzie chcesz, księżniczko. Jesteśmy w wolnym kraju.

Robiło się chłodno. Roztarła ramiona.

– Chciałabym spać w hamaku.

Wyciągnął ramię, nie podnosząc bynajmniej powiek.

– Czuj się zaproszona, dziecino.

Aria westchnęła.

– Jak rozumiem, nie mam co liczyć na to, że zostawisz hamak tylko dla mnie.

– Zdecydowanie nie. Przypłynąłem tu przygotowany na jednego obozowicza. Jest jedno miejsce do spania i jeden koc. Ale możesz z tego korzystać do spółki ze mną, proszę bardzo. Zapewniam, że będę spał i nie mam nic innego w głowie.

Aria usiadła na ziemi i oparła się plecami o pień drzewa. Czuła, że z każdą chwilą noc staje się chłodniejsza. Znad oceanu powiała bryza. Dziewczyna miała już gęsią skórkę Ina ramionach. Popatrzyła na J.T., który przysypiał w rozkosznym cieple hamaka. Zamknęła oczy i znów oparła się o pień, ale nie mogła się odprężyć – szczękały jej zęby. Wstała i obeszła polanę.

Gdy znów spojrzała w stronę hamaka, J.T. zdawał się spać, ale zapraszająco wyciągnął ku niej ramię. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wspięta się do hamaka i ułożyła obok. Próbowała odwrócić się do niego tyłem, ale w hamaku leżeli tuż obok siebie, więc w sztywnej, skulonej pozycji szybko rozbolały ją plecy.

– Przepraszam – powiedziała takim tonem, jakby potrąciła go na ulicy, odwróciła się i ułożyła mu głowę na ramieniu. Próbowała zebrać poły jego koszuli, ale materiał zaczepił się gdzieś pod spodem, więc zrezygnowała. Była zmuszona przytulić głowę do obnażonego męskiego torsu. O dziwo, wcale nie było to nieprzyjemne.

J.T. objął ją i cicho zachichotał. Wolała nie zastanawiać się nad tym, co w tej chwili robi. Ekstremalna sytuacja zmusiła ją do podjęcia ekstremalnych środków. Poza tym naprawdę było jej przyjemnie przy tym olbrzymim, ciepłym ciele. Ułożyła nogi wzdłuż nóg porucznika, a po chwili przerzuciła jedną łydkę na drugą stronę. Westchnęła z zadowolenia i zasnęła.


Obudź się, już rano. – Kwaśny głos powiedział jej to prosto do ucha. Nie miała ochoty się budzić, więc tylko mocniej przytuliła się do mężczyzny.

Chwycił ją za ramiona, odepchnął i wlepił w nią wzrok.

– Powiedziałem ci, wstawaj! I zwiąż sobie włosy, bo są rozpuszczone.

Była jeszcze na wpół uśpiona. Uchyliła powieki i zobaczyła, że istotnie, włosy spadają jej na ramiona.

– Dzień dobry.

W chwilę później J.T. wypchnął ją z hamaka na ziemię. Szeroko otworzyła oczy i zaczęła rozcierać stłuczone pośladki.

– Jesteś najbardziej tępą kobietą, jaką w życiu spotkałem – mruknął zirytowany. – Czy nigdy nie chodziłaś do szkoły i nie uczyłaś się o pszczółkach?

– Jeśli masz na myśli szkołę publiczną, to nie. Miałam prywatnych nauczycieli i guwernantki. – Przeciągnęła się. – Dobrze mi się spało. A tobie?

– Nie! – burknął. – Prawdę mówiąc, prawie wcale nie spałem. Dzięki Bogu, że to nasz ostatni wspólny dzień. Po tym urlopie z przyjemnością wrócę odpocząć na wojnie. Powiedziałem ci, że masz sobie spiąć włosy. Zbierz je z tyłu, tak jak przedtem. I włóż z powrotem bieliznę – dodał ze złością i powlókł się ścieżką w stronę brzegu.

Aria gapiła się za nim przez chwilę, a potem uśmiechnęła się. Nie bardzo wiedziała, co mu tak dopiekło, ale wprawiło ją to w niemal bezgraniczny zachwyt. Podeszła do strumyka i przejrzała się w niewielkim rozlewisku.

Wielu mężczyzn prosiło ją o rękę, ale często proponowali jej małżeństwo w ciemno, nawet nie próbując jej przedtem poznać. Chcieli ożenić się z królową, niezależnie od tego, jak wyglądała. Hrabia Julian, szesnaście lat od niej starszy, poprosił dziadka o zgodę na małżeństwo, gdy Aria miała osiem lat.

Aria poczuła ciężar swych włosów. Były teraz brudne, ale po umyciu… Zerknęła ku ścieżce. Nie zobaczyła ani śladu mężczyzny, więc zajrzała do skrzyni z zapasami. Szamponu nie było, jednak znalazła tam dużą kostkę mydła i symboliczny ręcznik.

Pośpiesznie się rozebrała i weszła do strumienia. Właśnie mydliła włosy, gdy J.T. wrócił. Stanął jak wryty z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami.

Aria złapała ręczniczek i spróbowała zasłonić swą nagość gałęzią.

– Idź sobie. Wynoś się stąd.

Z wyrazem tępego posłuszeństwa J.T. odwrócił się i oddalił z obozowiska.

Aria uśmiechnęła się pod nosem, a potem radośnie wyszczerzyła zęby. Zaczęła nucić jakąś melodyjkę. Dziwny facet. Takie potworności jej przedtem mówił. Że ma kościsty tyłek. I że mogłaby paradować przed nim nago tam i z powrotem, a i tak nie byłby zainteresowany. Jaką przyjemność zrobiło jej teraz jego spojrzenie. Oczywiście nie był to nikt znaczący, ale czasem taki człowiek… O tym nie powinna była wiedzieć, słyszała jednak, że jej kuzynka urodziła nieślubne dziecko, którego ojcem był służący, przychodzący do niej co wieczór o ósmej nakręcić zegar. Matka Arii twierdziła, że służący zahipnotyzował biedną dziewczynę. Uśmiechając się jeszcze szerzej, Aria pogrążyła się w rozmyślaniach.

Ubieranie zajęło jej sporo czasu, w każdym razie nie włożyła z powrotem bielizny. Wzięła się do rozczesywania włosów. Wciąż jeszcze mozoliła się z grzebieniem, gdy wrócił J.T.

– Mam na śniadanie homara, a w skrzyni są suchary…

Urwał. Zdała sobie sprawę, że się jej przygląda. Uśmiechnęła się nieznacznie, okręcając sobie na palcu kosmyk długich, czarnych włosów, rozwiewanych przez wiatr. Niespodziewanie J.T. chwycił ją za ramiona i spojrzał jej z bardzo bliska prosto w twarz.

– Igrasz z ogniem. Pewnie myślisz, że jestem służącym, którego wolno ci bezpiecznie prowokować, ale się mylisz.

Wpijając jej palce w ramiona, wycisnął na jej ustach żarłoczny pocałunek. Po chwili odepchnął ją od siebie.

– Jesteś dwudziestoczteroletnim dzieciakiem, niewinną małą dziewczynką, więc zamierzam zostawić cię w tym stanie dla twojego arcyksięcia Juliana. Ale pamiętaj, dziecino: nie prowokuj mnie. Nie jestem twoim służącym i nie możesz się przy mnie tak zachowywać. A teraz wstawaj i przynieś mi sieć z krewetkami.

Aria zareagowała z pewnym opóźnieniem. Przytknęła dłoń do ust. Julian raz ją pocałował, ale bardzo delikatnie, i najpierw zapytał o pozwolenie. Nie był to brutalny, namiętny pocałunek, taki jak ten.

– Nienawidzę cię – szepnęła.

– No i dobrze! Ja też nie mam dla ciebie miłosnych uczuć. A teraz zjeżdżaj!

Śniadanie minęło w napiętym milczeniu. Żadne z nich się nie odezwało. Po posiłku J.T. zapalił papierosa. Aria otworzyła usta, chcąc mu powiedzieć, że nie dostał na to pozwolenia, ale zrezygnowała.

Nie była w nastroju, żeby z nim rozmawiać, a ponadto zaczęła odczuwać przed nim pewne skrępowanie. Och, jak bardzo chciała już odpłynąć z tej wyspy i znaleźć się jak najdalej od tego człowieka.

Wypaliwszy papierosa, J.T. wstał, ponurym głosem nakazał Arii zostać w obozowisku i odszedł ścieżką ku oceanowi. Aria siedziała dłuższą chwilę z kolanami podciągniętymi pod brodę i rozmyślała o dziadku. Bardzo chciała wrócić do domu, do znanych miejsc i ludzi.