– Dużo tego jedzenia jak na tyle osób – zrzędliwie zauważył J.T., idąc za przykładem Arii.
Podczas śniadania prawie się nie odzywał. Aria zauważyła, że dokładnie przygląda się obecnym. Wiedziała, nad czym Jarl rozmyśla. Co właściwie ci wszyscy ludzie robią cały dzień? Aria uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia. Freddie otaksował pogardliwym spojrzeniem amerykański mundur J.T. bez żadnych medali i bez gwiazdek na pagodach. Mundury Freddiego oczywiście kapały od złota i dzwoniły medalami, choć ich właściciel nigdy nie zrobił niczego, by na to zasłużyć.
– Gotowa? – spytał J.T., stając za krzesłem Arii, żeby odsunąć je we właściwej chwili. – Mamy robotę.
Wydawał się całkiem obojętny na otwarte ze zdumienia usta reszty uczestników śniadania. Aria wiedziała jednak, że musi posłusznie odejść, bo inaczej J.T. wywoła scenę. Dopiero gdy znaleźli się poza jadalnią, powiedziała mu, co o nim myśli.
– Nie wolno ci traktować mnie w ten sposób. Jestem następczynią tronu. A ty jesteś tu gościem. Ludzie zaczną mówić…
– Mam nadzieję, że zaczną mówić: „Lepiej trzymaj się z dala od księżniczki, bo inaczej ten Amerykanin zrobi z ciebie marmoladę”. Chcę, żeby ludzie nabrali przekonania, że jeśli zbliżą się do ciebie, będą mieli do czynienia ze mną. A teraz weźmy się do przeglądania ksiąg.
– Zaprowadzę cię do pałacowego skarbnika i razem je przejrzycie. Mam dzisiaj obowiązki.
Stali u drzwi jej sypialni.
– No, to popatrzmy na twój rozkład zajęć.
– Nie potrzebuję twojej zgody, żeby coś robić.
– Przynieś rozkład zajęć, bo jak nie, to sam po niego wejdę. Ciekawe, czy twój stary hrabcio ucieszyłby się, gdybym odwiedził twoją sypialnię.
Wróciła z kobietą pełniącą obowiązki sekretarza, która trzymała kasztanową, oprawną w skórę księgę. Okazało się, że to właśnie jest rozkład zajęć następczyni tronu.
– Królewskie Towarzystwo Entomologiczne chce… – zaczęła pani sekretarz.
J.T. wyjął jej księgę z rąk. Omiótł spojrzeniem stronę.
– Tu nie ma nic oprócz wykładów o świerszczach i jakichś spotkań w damskim gronie. Nie ma chorych dzieci ani staruszków. – Z powrotem wsunął księgę w objęcia chuderlawej pani sekretarz. – Niech pani powie wszystkim, że jej wysokość wciąż jeszcze jest osłabiona po chorobie i nie mogła przybyć. I od tej chwili proszę nie przyjmować wszystkich zaproszeń bez wyjątku. Świerszczyki nie są dla następczyni tronu. Chodź, dziecino, poszukamy tego pałacowego skarbnika. – Wziął ją za ramię i pociągnął za sobą.
Aria wiedziała, że jeśli spojrzy teraz na panią sekretarz, umrze z zakłopotania.
– Nie wolno ci mnie dotykać – powiedziała zirytowana.
J.T. opuścił ramię.
– Dobra, zapomniałem. Więc strzel mi w łeb.
– I te nazwy, którymi mnie tytułujesz, są nie do przyjęcia. Nie wolno ci też dokonywać zmian w moim rozkładzie zajęć, jeśli nie wyrażę na to zgody. Zapominasz chyba, że to ja sprawuję władzę w Lankonii. – J.T. szedł tak szybko, że ledwie mogła dotrzymać mu kroku.
– Mhm. Masz taką władzę, że ktoś chce cię zabić.
– Jesteśmy! – powiedziała, gdy stanęli przed rzeźbionymi podwójnymi drzwiami z orzechowego drewna. Po obu stronach trzymali wartę żołnierze Straży Królewskiej. Stali sztywno wyprostowani, z oczami skierowanymi przed siebie.
– Dziękuję – powiedział J.T. i wszedł do gabinetu.
Natychmiast zerwało się z miejsc czterech ludzi. Łatwo było zauważyć, że nie są przyzwyczajeni do wizyt jej wysokości. Wymamrotali słowa pozdrowienia, usiłując pochować filiżanki po kawie.
J.T. wystąpił naprzód. Mdliło go od ciągłego waszowysokościowania w tym pokoju.
– Król zatrudnił mnie do zbadania gospodarki lankońskiej. Zaczynam więc od pałacowych rachunków.
Czterej obecni tam ludzie otworzyli usta ze zdumienia. Najstarszy wytrzeszczył oczy.
Aria odezwała się przymilnym tonem:
– To jest Amerykanin, przysłany tutaj przez króla. Może zechcecie przynieść pałacowe księgi i zostawicie nas samych.
Mężczyźni bez słowa położyli księgi na jednym z czterech biurek i wyszli.
– Niezbyt dobrą sławę wyrabiasz Amerykanom.
– Chcę mieć reputację skończonego sukinsyna. Może w ten sposób kogoś trochę przestraszę.
– Dobrze, masz swoje księgi, więc mogę teraz iść. Julian i ja…
– Gdybyś wczoraj pojechała z nim bez eskorty, już byłabyś martwa. Siedź tu spokojnie i bądź cicho.
Aria usiadła na krawędzi twardego krzesła, wyprostowana jak grochowa tyczka. Porucznik Montgomery obracał w ruinę jej życie, obecne i przyszłe. Wcale nie miałaby pretensji do Juliana, gdyby ją zostawił. Zaraz jednak przypomniała sobie scenę z poprzedniego wieczoru i zaczęła się zastanawiać, czy odjazd Juliana zrobiłby na niej jakiekolwiek wrażenie. Niestety, nie miała co się oszukiwać, że znajdzie dużo lepszego męża. Wybór księżniczki jest ściśle ograniczony.
– A to co? – spytał J.T. tak głośno, że Aria aż podskoczyła. – Czy dobrze czytam, że ktoś sprowadza śnieg?
– Prawdopodobnie do kremu śniegowego, który uwielbia Freddie. – Może dałoby się zamieścić w prasie ogłoszenie: poszukuje się mężczyzny z królewskimi koneksjami, który nie chce być królem.
– Krem śniegowy? – spytał J.T., przerywając jej zamyślenie.
Z drugiej strony mogłaby pewnie rządzić sama, królowa dziewica, tak jak angielska Elżbieta, tyle że o dziewictwie nie było już mowy, poza tym Aria wolałaby mieć dzieci.
– Ario! – rozzłościł się J.T. – Odpowiedz mi. Co to za wydatek?
Westchnęła. Czasem Jarl bywał potwornie pospolity.
– Freddie uwielbia krem śniegowy, więc sprowadza się śnieg z gór specjalnie dla niego.
– On je to co dzień?
– Ależ nie. Cztery, pięć razy do roku. Tylko że śnieg musi być w zapasach, gdy akurat Freddie uzna, że ma ochotę na krem.
– Co za głupek ze mnie, że na to nie wpadłem – powiedział cicho J.T. – Te inne wydatki, jak rozumiem, również dotyczą towarów pierwszej potrzeby. Tu są importowane jagody.
– Dla babki Sophie. – Zaczynała rozumieć, co mówi jej J.T. – Ludzie z rodziny królewskiej mają prawo do kilku luksusów.
– Świeży łosoś ze Szkocji? – zainteresował się J.T.
– Dla ciotki Bradley.
– Jak zdobywacie takie towary podczas wojny?
Twarz Arii ani drgnęła.
– Ciotka Bradley ma, zdaje się, „umowę” z jakimiś pilotami. Nigdy nie wgłębiałam się w szczegóły jej procesów aprowizacyjnych.
– Już to widzę. „Proces” może tu być bardzo stosownym słowem. Rząd Lankonii płaci za to wszystko, a twoja ciotka Bradley…
– Milcz – ostrzegła go Aria.
J.T. spojrzał na nią znad księgi rachunkowej. Z minuty na minutę przybierała coraz bardziej książęcą pozę.
– O, znowu masz na sobie komplet bielizny, co? – Z zadowoleniem zobaczył jej pąs, mimo to Aria nie rozluźniła się ani odrobinę. – Masz. – Podsunął jej paczuszkę gumy do żucia.
– Ojej! – powiedziała z wyraźnym zachwytem.
– Nigdy nic, co robiłem, nie spotkało się z takim entuzjazmem.
Zaczęła żuć gumę i robić balony.
– Entuzjazm był, tylko zachowywałeś się zbyt hałaśliwie, żeby to zauważyć.
Popatrzył na nią przymrużonymi oczami.
– Lepiej zachowuj się przyzwoicie, bo inaczej dostaniesz to, o co się prosisz. Znajdź sobie jakieś zajęcie i przestań siedzieć półdupkiem na tym krześle, sztywna, jakby cię wykrochmalili. Jeżysz mnie na sztorc.
– Jasne, dziecino – odparła i wstała.
Usłyszał, jak cicho powtarza pod nosem „jeżysz mnie na sztorc”, ćwicząc nowe wyrażenie. Trudno mu było skupić się na księgach. Było zupełnie tak, jakby guma do żucia przemieniła ją znów w jego księżniczkę.
Zmusił się jednak do spojrzenia na strony pełne liczb. Z tego, co dotąd stwierdził, rodzina królewska w Lankonii składała się z gromady pasożytów, którzy nie mieli pojęcia, że mieszkają w biednym kraju, otoczonym przez wojenną zawieruchę. Same rozpaskudzone dzieciaki, które nigdy nie dorosną. Gdyby miał jakąkolwiek władzę nad tymi ludźmi, podzieliłby między nich obowiązki Arii. Młoda Barbara prawdopodobnie uwielbiałaby publiczne wystąpienia, a Gena mogłaby dokonywać przeglądów wojska. Nie widział konkretnego pożytku z Freddiego, Nickiego i Toby’ego, ale na pewno mogliby posiedzieć na wykładach o żuczkach. Babka Sophie mogłaby brać udział we wszelkich ceremoniach z salutem armatnim. Przynajmniej słyszałaby wtedy, co się dzieje.
– Skąd ten uśmieszek? – spytała Aria.
J.T. oparł się wygodniej.
– Myślałem o twojej rodzinie.
– Ładny pasztet, nie sądzisz? – powiedziała przepraszająco.
– Czy to mówi księżniczka Aria, czy pani Montgomery?
– Amerykańska Aria – powiedziała i opadła na krzesło. – Krem śnieżny Freddiego wydawał mi się kiedyś całkiem w porządku, ale przecież to kosztuje, prawda? Dużo kosztuje.
– Za dużo.
– Więc co zrobimy?
J.T. na chwilę odwrócił od niej głowę. Co zrobimy? Powinien był dać królowi po głowie i wyrywać stąd autostopem, zanim znowu zobaczył Arię. Kusiło go, by odpowiedzieć: „Zapytajmy hrabię Julię”, ale tego nie zrobił. Za to wytłumaczył jej, jak jego zdaniem należy rozdzielić obowiązki następczyni tronu między krewnych.
Aria poważnie się zamyśliła.
– Im się to nie spodoba. Gena, owszem, chętnie popatrzyłaby sobie na przystojnych mężczyzn ze Straży Królewskiej, to zresztą jest cała armia Lankonii. Babkę Sophie armaty wprawiłyby w uniesienie. Ale reszta podniosłaby sprzeciw.
– Wobec tego będę ich musiał namówić. To znaczy, twój mąż będzie ich musiał namówić.
– Mój… Ach tak, ten za kogo w końcu wyjdę za mąż.
Rozległo się zdawkowe pukanie i drzwi natychmiast się otworzyły.
– Wasza wysokość, hrabia Julian – powiedział wartownik.
Julian wkroczył do gabinetu, najwyraźniej bardzo poirytowany.
– Ario, co tu robisz sam na sam z tym człowiekiem?
Aria, która siedziała swobodnie rozparta w fotelu, zerwała się gwałtownie i stanęła na baczność tak szybko, że połknęła przy tym gumę.
"Słoneczko" отзывы
Отзывы читателей о книге "Słoneczko". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Słoneczko" друзьям в соцсетях.