Strzał chybił o centymetry. Kula gwizdnęła im nad głowami. Aria spadła z końskiego grzbietu w objęciach J.T.
Koń Juliana stanął dęba. Hrabia puścił wodze i jego rumak popędził w dół, unosząc z sobą niefortunnego jeźdźca, usiłującego utrzymać się na grzbiecie. Dwa pozostałe konie, Już bez jeźdźców, pogoniły za pierwszym.
J.T. w powietrzu przekręcił się tak, że pierwszy upadł na skaliste podłoże, a Aria wylądowała na nim. Natychmiast stoczył się z nią ze ścieżki do niewielkiego zagłębienia, osłoniętego krzakami i wysokim runem leśnym. Przykrył Arię swym ciałem i lekko uniósł głowę, żeby rozejrzeć się po stromym zboczu nad nimi.
– Czy to był strzał? – szepnęła Aria, patrząc mu w oczy.
– Zdaje się, że z czegoś dużego, bo widziałem lśniącą lufę.
– Może to był jakiś myśliwy?
J.T. miał sceptyczny wyraz twarzy.
– I wziął nas za owcę? – Znów spojrzał na zbocze. – Ktoś strzelał do ciebie, księżniczko.
– Ojej – szepnęła i oplotła go ramionami. – Uratowałeś mi życie.
– Znowu. – Popatrzył na nią. – Tym razem chyba bardziej mi się to podoba.
Wyglądał tak, jakby zamierzał ją pocałować, ale odsunął się od niej.
– Musimy jakoś doprowadzić cię do domu. Nie możemy iść ścieżką. Wystawilibyśmy się na następny strzał. Musimy przejść przez las. Będziemy często przystawać, rozglądać się i nasłuchiwać. Żadnych rozmów. Gdzie jest najbliższe cywilizowane miejsce? Rozumiem, że na samochód nie ma co liczyć, ale może chociaż jest telefon. Musimy zaalarmować wasze wojsko i zapewnić ci jakąś ochronę podczas schodzenia.
– Wyżej jest domek myśliwski – powiedziała. – Mieszka tam kobieta, która o niego dba. Będzie mogła zanieść wiadomość, bo telefonów na górze nie ma. Najbliższy jest w pałacu. Ale Julian na pewno sprowadzi pomoc.
– Nie licz na to, dziecino. Nie wydaje mi się, żeby szybko miał przestać galopować. Jak wreszcie wróci do pałacu, to pewnie schowa się pod kołdrę.
– Nie podoba mi się to, co mówisz. Julian nie jest tchórzem.
– Raz ktoś strzelił, a jedyne, co ten hrabcio pokazał, to plecy. Do tej pory powinien już wrócić z końmi. Jak daleko jest do tego domku?
– W prostej linii niedaleko, ale trzeba się wspiąć.
J.T. jęknął.
– No owszem, wspinaczka jest dość trudna, przyznaję… – zaczęła Aria.
– Na zboczu będziemy zupełnie nie osłonięci. Trzymaj się jak najbliżej ziemi i nie wyłaź spomiędzy dąbczaków. Staraj się, żeby między tobą a tym strzelcem zawsze coś było.
– Może już uciekł.
– Miałby stracić taką okazję, żeby cię dostać? Nie żartuj. Wstawaj, ruszamy.
Aria nigdy przedtem się nie wspinała. O domku myśliwskim wiedziała tylko dlatego, że w jego okolicy zginął synek jednej z jej dam dworu. W czasie trzydniowych poszukiwań Aria wiele się dowiedziała o okolicznym terenie.
Co gorsza, J.T. z uporem wybierał najgorszą z możliwych drogę. Pomagał jej jednak pokonywać skalne przeszkody, przedzierać się wśród półtorametrowych dąbczaków i znajdować przerwy w gęstych zaroślach, na które jedynym sposobem było czołganie się pod gałęziami.
Do myśliwskiego domku dotarli w południe. J.T – ukrył Arię w okolicznych krzakach i załomotał do drzwi. Otworzyła je wystraszona starsza kobieta.
– Proszę pana, nie można…
J.T. odepchnął ją gwałtownie i wciągnął Arię do środka.
– Witam waszą wysokość. – Kobieta dygnęła.
– W porządku, Brownie – powiedziała Aria. – To jest porucznik Montgomery, Amerykanin. – Można było odnieść wrażenie, że w ten sposób usprawiedliwiała jego maniery. – Czy moglibyśmy dostać coś na lunch?
– Nikt nie zapowiedział przyjazdu waszej wysokości, nie Jesteśmy przygotowani. – Kobieta stała, skubiąc fartuch. Wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać.
J.T. odsunął się od okna, przez które dotąd wyglądał.
– A co jest do jedzenia?
Brownie zerknęła na niego, jakby chciała się upewnić co do jego statusu.
– Zwykły placek ziemniaczany, taki jak jedzą pasterze. Dla księżniczki się nie nadaje.
– Mnie się wydaje, że to pyszne żarcie – stwierdził J.T. – A ty jak myślisz, słoneczko? – zwrócił się do Arii.
Brownie spojrzała na niego – wydawała się wstrząśnięta.
– To Amerykanin – powtórnie podkreśliła Aria. – A co do placka, to chętnie zjem. Można?
– Oczywiście, wasza wysokość. – Brownie znikła w sąsiedniej izbie.
– Przestań nazywać mnie słoneczkiem! – zażądała Aria, gdy tylko znaleźli się sami.
– Czy do członków rodziny królewskiej należy mówić „kochanie”? – Znowu wyglądał przez okno.
– Juliana nie widzisz?
– Ani z przodu, ani z tyłu. – Odwrócił się ku niej. – Zdaje się, że nie jest źle. Szybko otrząsasz się po zamachach na twoje życie. Tyle że zawsze jesteś potem potwornie głodna.
– Tak mnie nauczono. Od dawien dawna ludzie zabijają królów, czasem dla sławy, czasem z osobistej niechęci, czasem z pobudek politycznych.
– Kto cię nauczył takiej odpowiedzi?
– Matka – odrzekła machinalnie Aria.
Przyglądał jej się chwilę.
– Wiesz co? Chyba nigdy nie zdołam cię do końca poznać. Co sądzisz o podwójnej whisky?
– Poproszę – odrzekła z wdzięcznością. J.T. się uśmiechnął.
Starała się ze wszystkich sił pozostać księżniczką, wysoko trzymać głowę, ale w głębi cała drżała. Tu, w Lankonii, ktoś próbował ją zabić. Jeden z jej poddanych. Była niemal wdzięczna porucznikowi, gdy wciągnął ją z sieni do saloniku obwieszonego średniowiecznymi tkaninami, gdzie stały krzesła z ciemnymi, wytartymi obiciami.
– Siadaj – nakazał, podszedł do kredensu i nalał do szklaneczki whisky, prawie do pełna.
Aria przełknęła pierwszym haustem jedną trzecią zawartości. Oczy jej zaszły łzami, ale ciepło, które poczuła, było jej potrzebne.
– Wiem o dwóch próbach. Masz w dorobku jeszcze więcej zamachów na swoje życie? Może jakieś „wypadki”?
– Na tydzień przed wyjazdem do Stanów potknęłam się o coś na schodach. Lady Werta stała za mną i zdążyła złapać mnie za suknię. Inaczej bym spadła.
– Co jeszcze?
Aria odwróciła wzrok.
– Ktoś zabił mojego psa – powiedziała cicho. – Miałam wrażenie, że to jest przestroga dla mnie.
– Komu o tym powiedziałaś?
– Nie miałam komu. Dziadek jest za bardzo chory…
– Jest chory od rozpieszczania, mniej więcej tak samo jak reszta ludzi tutaj – powiedział J.T., nalewając whisky także dla siebie. – Od tej pory jesteś pod moją nieustającą opieką. Nie znikasz mi z oczu i nigdzie beze mnie nie chodzisz.
– To raczej niemożliwe. Mam wiele obowiązków. Mój dziadek nigdy nie dopuszczał myśli, że monarcha może pozostawić nie wyćwiczonego następcę. Jestem bez przerwy osobą publiczną. Taką cenę płacę za przywilej bycia księżniczką.
– Z tego, co dotąd widzę, kiepski to przywilej.
– Mam też zobowiązania wobec narzeczonego – powiedziała, dopijając whisky. – Julian ma rację, że nasze małżeństwo dobrze posłużyłoby Lankonii.
– Podano lunch, wasza wysokość – odezwała się Brownie z progu.
J.T. dopił swoją whisky.
– Wspaniale. Przyślij mi zaproszenie na uroczystość. Chętnie pomogę, w czym będę mógł, gdy tylko się przekonam, że hrabia nie jest zamieszany w spisek. A teraz coś zjedzmy.
18
W dwadzieścia minut później hrabia Julian wrócił z siłami, sprawiającymi wrażenie armii. Zamierzano urządzić w domku myśliwskim sztab poszukiwań księżniczki i zamachowca. Ale gdy Julian wszedł do izby jadalnej, zobaczył jej wysokość siedzącą przy stole z tym amerykańskim plebejuszem. Oboje jedli ohydnie pospolity posiłek.
– Miło znowu pana zobaczyć, hrabio – zawołał Amerykanin. – Myśleliśmy, że już pan nas nie zaszczyci swą obecnością.
– Brać go! – rozkazał hrabia Julian jednemu z czterech żołnierzy idących za jego plecami.
– Nie! – Aria wstała. – On uratował mi życie, nie wolno go tknąć. Zostawcie nas.
Dowódca straży wykonał dworski ukłon i wraz ze swymi ludźmi opuścił izbę.
– Julianie – powiedziała stanowczo Aria. – Straż i ty odprowadzicie mnie do pałacu. Mam po południu pełny kalendarz zajęć.
J.T. wstał i podszedł do nich.
– Nie możesz występować publicznie.
– A co mam robić? Zamieszkać w wieży? Czy mam też znaleźć sobie kogoś, kto będzie próbował moje potrawy? A może zamknąć się w więzieniu? – Zwróciła się do Juliana. – Dla wyjaśnienia mojej nieobecności na porannych audiencjach powiemy, że spadłam z konia i musiałam pieszo zejść ze szczytu. Lepiej, żeby ludzie się ze mnie śmiali, niż żeby ogarnął ich strach. – Pierwsza skierowała się do drzwi.
J.T. przytrzymał Juliana.
– Nie możemy jej na to pozwolić. To zbyt niebezpieczne.
Julianowi w niepojęty sposób udało się spojrzeć z góry na wyższego przecież J.T.
– Ty tego nie potrafisz zrozumieć, człowieku. To jest następczyni tronu, będzie kiedyś królową.
– Rozumiem, że powinien pan ją kochać, hrabio.
– Co to ma do rzeczy?
– Jej życie jest w niebezpieczeństwie, ty mały… – J.T. urwał. – A może chciałbyś tylko, żeby ci nie zawadzała?
– Gdyby była inna epoka, a ty, człowieku; byłbyś dżentelmenem, wyzwałbym cię za to na pojedynek. – Julian obszedł J.T. i opuścił izbę.
– Jestem gotów w każdej chwili – zawołał za nim J.T.
Dla J.T. reszta dnia była koszmarem. Trzymał się tak blisko Arii, jak tylko było to możliwe, ale nieustannie mnóstwo ludzi ich rozdzielało. Wielu wyciągało ramiona ku następczyni tronu i miało łzy w oczach. Cieszyli się, że widzą swą księżniczkę. Długo nie było jej w ojczyźnie, więc wszyscy chcieli się przekonać, że Aria dobrze się czuje, a plotki o jej chorobie są nieprawdziwe.
J.T. miał kłopoty ze zrozumieniem, czym jest Aria dla tych ludzi. Jakiś staruszek na wózku inwalidzkim popłakał się, gdy Aria ujęła jego dłonie.
– Nie żyłem na próżno – wycharczał. – Moje życie ma teraz sens.
J.T. usiłował wyobrazić sobie reakcję Amerykanów na spotkanie z prezydentem. Połowa prawdopodobnie wykorzystałaby tę okazję, żeby mu powiedzieć, co należy robić lepiej. Zawsze też towarzyszyło temu uczucie tymczasowości. Cztery lata i następna kadencja.
"Słoneczko" отзывы
Отзывы читателей о книге "Słoneczko". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Słoneczko" друзьям в соцсетях.