– Zamierzasz mnie odesłać? Powiedz, bo nie mogę poczuć się swobodnie.

– Nie – odparła Aria. – Nie zamierzam cię odsyłać. Powiedz mi, co tu się działo, kiedy mnie nie było.

Gena wyciągnęła się na łożu. Była bardzo ładna, i to we współczesnym znaczeniu tego słowa. Aria pomyślała o tym z zazdrością. W kostiumie kąpielowym Gena mogłaby wygrać każdy konkurs piękności w Stanach Zjednoczonych. Szkoda, że miała watę zamiast mózgu.

– To samo co zwykle – westchnęła siostra. – Tu nigdy nie się nie dzieje. Za to ty byłaś w Ameryce. Czy tam jest pełno żołnierzy? Czy wszyscy są tacy przystojni jak mój amerykański żołnierz?

– Coś ty? – spytała Aria». – Czyżbyś znowu się zakochała?

– Nie rugaj mnie, Ario, proszę cię. Dziadek najął go do jakichś robót, to ma coś wspólnego z parobkami, a on pozwolił mi jeździć ze sobą po wsiach. Nawet pozwolił mi siedzieć obok siebie na przednim siedzeniu. Zachowywał się tak, jakby miał opory, ale ja go jeszcze dopadnę. Jest niesamowicie przystojny i bardzo bystry… tak twierdzi dziadek. O raju, Ario, będziesz nim zachwycona, w każdym razie mam taką nadzieję, bo dziadek przysłał go tutaj, żeby z tobą pracował.

– Ze mną? I co on będzie robił?

– Nie wiem, ale myślę, że może przyjechał, żeby zrobić z nami wszystkimi porządek. Nigdy nie widziałam, żeby dziadek kogoś tak polubił. Siedzieli z tym Amerykaninem do późna, pili i opowiadali sobie pikantne historyjki. Ned omal nie dostał zawału, ale dziadek od lat nie wyglądał tak znakomicie.

Aria wyprostowała się na łożu.

– Trzymaj się tematu. Co ten Amerykanin ma tutaj robić? Czy przyjechał w sprawie wanadu?

Genie zaczęły się kleić oczy.

– Ario, czy mogę dziś spać z tobą? Mam tak daleko do komnaty. Zadzwoń na kogoś, żeby mnie rozebrał i przyniósł mi koszulę nocną.

– E, tam – powiedziała zniecierpliwiona Aria. – Sama pomogę ci się rozebrać i pożyczę ci jedną z moich koszul.

Gena raptownie otworzyła oczy.

– Mam nosić cudzą koszulę?

– Nie bądź pruderyjna. Ja spałam w pościeli, w której spali też inni ludzie.

– Niemożliwe… – Gena zachłysnęła się powietrzem, odebrało jej mowę.

Aria wyciągnęła siostrę z łóżka i zaczęła zdejmować z niej ubranie.

– Pomogłabyś mi, gdybyś nie była taka bezwładna. Unieś ramiona. I powiedz mi teraz, po co dziadek najął tego Amerykanina.

– To chyba ma coś wspólnego z tamami. Ależ on jest Przystojny. Auć! Chyba zadzwonię na garderobianą.

– Geno – powiedziała cicho Aria. – Jak się ten człowiek nazywa?

– Porucznik Jarl Montgomery. Jest taki sympatyczny i… Ario! Dokąd idziesz? Nie możesz zostawić mnie w bieliźnie!

– Zajrzyj do garderoby, znajdź sobie nocną koszulę i włóż. To naprawdę łatwe. Gdzie nocuje ten porucznik Montgomery?

– W sypialni dla oficjalnych gości, czyli w Sali Kowana. To znaczy, że dziadek uważa go za ważną figurę. Ale on już na pewno leży w łóżku. Ario, nie zostawiaj mnie! – zawołała Gena, lecz siostry już nie było.

Aria dobrze znała pałac i potrafiła bez kłopotu znaleźć drogę w labiryncie korytarzy. Przemierzyła sale do użytku oficjalnego, gdzie nie było strażników, i zaczęła schodzić po wąskich spiralnych schodach. Tam natknęła się na dwóch żołnierzy, ale ukryła się w cieniu, więc przeszli i nie zauważyli jej.

Gwałtownie otworzyła drzwi sypialni dla gości państwowych. Była ona zarezerwowana dla najwybitniejszych postaci odwiedzających Lankonię. Wielkie, rzeźbione loże w tej sali było zasłonięte specjalnie tkanym, czerwonym włoskim brokatem. Ściany pokrywał dopasowany odcieniem jedwab. Nikt nie był tego pewien, ale fama głosiła, że Rowan używał tej sali, gdy pałac był jeszcze kamiennym zamkiem.

J.T. był obwiązany w pasie ręcznikiem. Włosy miał mokre.

– Co pan tu robi? – spytała, opierając się o zamknięte drzwi.

– A oto i jej wysokość we własnej osobie. Co za powitanie. Właśnie zastanawiałem się, czy gdybym pociągnął za sznur, to któraś z tych uroczych pokojówek w krótkich spódniczkach i czarnych skarpetach przyszłaby wygrzać mi łoże. Zamiast tego mam do dyspozycji samą księżniczkę. Chodź, słoneczko, zrzuć z siebie te ciuchy i bierzmy się do dzieła. Jestem gotowy.

– Poruczniku Montgomery – wysyczała przez zęby. – Co pan robi w Lankonii? J.T. nadal suszył sobie włosy.

– Nie jestem tu z własnej woli. Mój prezydent i wasz kroi zapragnęli moich usług. Wbrew temu, co mi mówiono, twoje życie nadal jest w niebezpieczeństwie. Mam zapewnić ci ochronę, a przy okazji zrobić co się da z waszymi… no, parobkami.

– Ale dziadek przecież nic nie wie.

– Słyszał dość, żeby orientować się, że mogą wyniknąć kłopoty – odparł pośpiesznie J.T.

– Nie może pan tu zostać. To niemożliwe. Jutro załatwię panu powrót do Stanów. Dobranoc, poruczniku.

J.T. złapał ją na progu i wciągnął z powrotem do sypialni. Ręcznik mu się zsunął, więc przytrzymał go jedną ręką, drugą zaś oparł tymczasem o ścianę, za głową Arii.

– Powiedziałem ci, że nie ja o tym decyduję. Dostałem rozkaz: mam zapewnić ci ochronę. Roosevelt zdaje się myśli, że bardziej się przydam tutaj, włócząc się za tobą i podnosząc twoje chustki do nosa niż na polu walki. No, więc zostaję.

Dała nura pod jego ramieniem i usunęła się w inną część komnaty.

– Jak długo musi pan tu być?

– Dopóki nie uznam, że jesteś bezpieczna, albo dopóki twój dziadek nie każe mi wracać.

– Będzie pan musiał stosować się do zasad. Nie może pan być wobec mnie taki bezczelny jak zwykle. Będzie pan musiał zwracać się do mnie w przyjęty sposób. – Przyjrzała mu się i zauważyła, że zmrużył oczy. – Ten czas, który spędziliśmy w Stanach, już się nie powtórzy. Tutaj nie jestem pana żoną.

J.T. przez chwilę się nie odzywał.

– Ożeniłem się z tobą, żeby pomóc mojemu krajowi – powiedział w końcu. – Tkwię tutaj również dla mojego kraju. Nie ma żadnego innego powodu. Jeśli o mnie chodzi, nasze małżeństwo dobiegło kresu.

– Czy to samo dotyczy pańskiej zazdrości? – spytała, unosząc brew. – Zamierzamy się pobrać z hrabią Julianem. Jego ród ma wspaniałych przodków, a małżeństwo z nim będzie bardzo korzystne dla mojej rodziny. Nie mogę dopuścić, żeby pan wrzucił go do basenu.

– O mnie się nie martw – burknął gniewnie. – Mogę być zazdrosny o żonę, ale jej wysokość nie budzi we mnie takich uczuć. – Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. Stała Przed nim w bardzo skromnej koszuli nocnej pod szyję cienkim, brokatowym szlafroku, który sprawiał wrażenie równie nieprzeniknionego jak zbroja.

Znów odwróciła się w inną stronę, bo widok porucznika Montgomery’ego, mającego na sobie jedynie ręcznik, przypominał jej wspólnie spędzone noce.

– Jak zostanie mi pan przedstawiony? – spytała.

– Wieść głosi, że przysłano mnie tutaj w sprawie wanadu, a przy okazji również w sprawie amerykańskich baz wojskowych w Lankonii. Król życzy sobie, żebyś pokazała mi Escalon, bo Stany Zjednoczone zastanawiają się nad kupnem całego kraju.

– Słucham – zdumiała się. – Stany Zjednoczone mają kupić Lankonię?

– Tak słyszałem. Chociaż osobiście nie widzę takiej możliwości. Dopiero co poradziliśmy sobie z kryzysem, a taki zakup mógłby nas wpędzić w następny. Ale pretekst, jaki wymyślono dla uzasadnienia mojej obecności, daje nam okazję do wspólnego spędzania czasu. Musisz pokazać mi domowe rachunki. Musisz opowiedzieć mi o swoim kraju i w ogóle sympatycznie się do mnie odnosić. Masz, przepraszam za wyrażenie, uwieść mnie pięknem swego kraju.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe. Dziadek oczywiście nie wie, co zaszło między nami, ale nie ma prawa prosić mnie o coś takiego.

– Dziadek wie dosyć, by zdawać sobie sprawę z grożącego ci niebezpieczeństwa. Ale, ale. Czy jesteś pewna, że przebywanie tutaj ze mną dobrze ci służy? Ludzie na pewno widzieli, że tu wchodzisz.

Aria zamrugała. Wiedziała, że nikt nie widział, jak wchodziła, ale na widok Jarla i wielkiego loża zapomniała o swym nowym postanowieniu znalezienia szczęścia z Julianem.

– Muszę już iść. – Ruszyła do drzwi.

– Nie tędy – powiedział, chwytając ją za ramię. Podszedł do marynarskiego worka, leżącego na podłodze, i wyciągnął plik papierów. – Twój dziadek dał mi plany podziemnych przejść w tym pałacu.

– Co takiego?

– Powiedział, że kolejni królowie dostawali te mapy w spadku, w dniu czytania testamentu zmarłego poprzednika, ale uznał, że ta sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków. Jesteśmy tutaj – powiedział, patrząc na jedną z map. – W sypialni dla oficjalnych gości, prawda? Król miał swoje powody, żeby mnie tu umieścić. Widocznie uważał, że jest to bardzo szczególna komnata. – Zaczął przesuwać dłonie po dębowej boazerii. – No, i jest – powiedział. Przycisnął guzik, ale nic się nie stało. – Tylko że drzwi trzeba pewnie naoliwić. – Na biurku leżał nóż do papieru, J.T. wsunął go więc w szparę, aż zrobiła się dostatecznie szeroka, by mógł pomóc sobie palcami. Wtedy pociągnął i zdołał otworzyć drzwi. Usłyszeli zgrzyt mechanizmu, po chwili powiało stęchlizną.

– Jeśli pan sądzi, że tam wejdę, to grubo się pan myli – powiedziała Aria. J.T. wyciągnął latarkę z marynarskiego worka.

– Jeśli wyjdziesz z tego pokoju ubrana tak jak teraz, to cały dwór zatrzęsie się od plotek. Twój hrabia Julian nie ożeni się z tobą, bo będziesz miała splamioną reputację, a mnie, człowieka z ludu, prawdopodobnie powieszą za zuchwałość, bo odważyłem się spojrzeć na nocną koszulę królowej. Chodźże. Co ci się może stać?

Miejsce było okropne. Korytarz wyglądał tak, jakby nie korzystano z niego całe wieki. Kamienne schody, które prowadziły w dół, były zasnute pajęczynami. Panowały egipskie ciemności, więc Aria, która miała na nogach nocne pantofle, nieustannie się ślizgała.

– Dlaczego nie wiedziałam o tym przejściu? – szepnęła.

– Zdaje się, że jeden z waszych poprzednich królów kazał stracić wszystkich, którzy wiedzieli o tajnych korytarzach. Uważał, że powinien o nich wiedzieć tylko król.