– Boże – zawodziła kobieta. – Wszystko się stało. Nie dostaliśmy dokładnych informacji o przyjeździe waszej wysokości, a że jest wojna, więc trudno było dostać potrzebne rzeczy. Ale udało mi się znaleźć dobrą koszulę nocną. Robiły ją francuskie zakonnice, wspaniale uszyta. Mam nadzieję, że się pani spodoba, chociaż na pewno nie jest takiej jakości, do jakiej wasza wysokość przywykła.

– Ale co się stało?

– Ten mężczyzna był tutaj, ten koszmarny człowiek, z którym zaślubił waszą wysokość rząd mojego kraju.

– Porucznik Montgomery? Czy on nadal tu jest?

– O nie, chociaż nie było łatwo się go pozbyć. Mój mąż, ambasador, usunął go, ale dopiero po czymś, co można nazwać tylko bijatyką w holu. Gołymi rękami stawił opór czterem uzbrojonym strażnikom.

Aria usiadła na krawędzi loża.

– Po co tu przyszedł?

– Chciał zobaczyć waszą wysokość. Nikomu nie wierzył, kiedy mówiliśmy, że pani tu nie ma. Okropnie się o panią martwiliśmy. Mój mąż nalegał, żeby ten człowiek opuścił ambasadę, ale on odmówił, stąd cała bijatyka.

– Czy coś mu się stało?

– Może ze dwa siniaki, ale nic poza tym. Mój mąż musiał mu w końcu obiecać, że za nie nie zostanie królem. To go trochę uspokoiło i wtedy razem poszli do gabinetu. Mam nadzieję, że strażnicy nie zrozumieli, o co chodzi. Tak trudno było utrzymać to wszystko w sekrecie. Pani ma być dla mnie kuzynką, a nie jej królewską wysokością. Mam nadzieję, że mi to pani wybaczy. Bardzo staraliśmy się stworzyć tu jak najlepsze warunki, ale mieliśmy tak mało czasu, że…

– Co pani mąż powiedział porucznikowi Montgomery’emu? – spytała Aria.

– Wyjaśnił, że umowa, jaką zawarła pani z armią Stanów Zjednoczonych, raczej nie miała szans na wprowadzenie w życie, więc bez względu na to, jak by się starał, nie zostałby królem.

Aria odwróciła wzrok od kobiety.

– Więc mu powiedziano – mruknęła.

– Mój mąż powiedział mu bardzo wyraźnie. Wybił mu z głowy samo pojęcie króla. Niby to mój rodak, ale żeby Amerykanin miał zostać królem, i to jeszcze taki jak on! Co za pomysł! Ten młody człowiek jest bardzo źle wychowany. Bójka na pięści w holu, widział to kto?!

– Chcę teraz zostać sama – powiedziała Aria.

Zaskoczona kobieta nagle zamilkła.

– Dobrze, wasza wysokość. Czy jest potrzebna pomoc przy rozbieraniu?

– Nie, tylko zostaw mnie samą – powiedziała podkreślając to życzenie wymownym gestem.

Gdy kobieta wyszła, Aria powoli się rozebrała i włożyła długą koszulę nocną pod szyję. Rzeczywiście, było to odzienie podobne do tych, które nosiła przez całe życie, nie miało nic wspólnego z Ritą Hayworth. Pomyślała o tym z żalem. Wyglądało na to, że z każdą minutą coraz bardziej zrywa ze Stanami Zjednoczonymi i wraca do Lankonii. Już zaczęła po królewsku oddalać ludzi.

Weszła do wielkiego, pustego łoża i pomyślała o swym mężu. Musiał być bardzo zły po nowinach usłyszanych tego wieczora. Zasypiając, usiłowała jeszcze odgadnąć, czemu tak naprawdę porucznik Montgomery przyszedł do ambasady.


J.T. w milczeniu wyglądał przez samochodową szybę. dowiedziano mu, że ma zjeść lunch z żoną, potem odbędzie wycieczkę po Escalonie, a potem odleci samolotem do Stanów. Początkowo go to rozeźliło, ale z upływem czasu złość nieco osłabła i nawet cieszył się, że plan uległ zmianie i wkrótce będzie po wszystkim. Wreszcie wróci do kraju i zajmie się czymś ważnym.

Wieczorem miał wyrzuty sumienia z powodu kłótni, w jaką się wdali. Wprawdzie podpisałby się pod każdym słowem, które wypowiedział, ale jednak chodziło o Lankonię, a nikt nie lubi słuchać niekorzystnych opinii o swym kraju. Poszedł więc do ambasady, żeby porozmawiać z Arią, lecz gdy tylko otwarły się drzwi, rzucili się na niego strażnicy.

Ledwie udało mu się wydostać z tego zamieszania, gdy powiedzieli mu, że za nic nie zostałby królem, nawet gdyby próbował uciec się do szantażu. Słuchał tego nabzdyczonego ambasadorka przez dobre dwadzieścia minut, chociaż wszystko się w nim gotowało.

W czasie gdy ten bufon przybierał nienaturalne pozy i tłumaczył wszystko jak debilowi, J.T. zdołał zrekonstruować wydarzenia. Początkowo Aria obiecała armii Stanów Zjednoczonych, że osadzi na tronie Amerykanina, jeśli Stany Zjednoczone udzielanej pomocy. Teraz jednak wycofała swe przyrzeczenie.

J.T. przeżywał swój gniew w milczeniu, czuł, jak zatruwa go jad. Pozwolił się wystrychnąć na dudka, uwierzył w historyjkę dla naiwnych. Miał ożenić się z nią niby po to, żeby na pewien czas zrobić z niej Amerykankę. Ha! To samo mogło zrobić stadko gęgliwych kobiet.

Podczas oracji ambasadora zrozumiał prawdziwy powód, dla którego „wydano go” za jej wysokość. Bez wątpienia miało to coś wspólnego z Warbrooke Shipping. W grę wchodziły też tartaki i stalownie rodziny Montgomerych. Taki majątek byłby bardzo użyteczny dla biednego, izolowanego kraju.

Ciekawe, czego ona zażądała, zastanawiał się. Najbogatszego dostępnego Amerykanina? Ależ z niego był głupiec. Myślał, że wybrano go, bo uratował jej królewską głowę. Był na nią wściekły, to prawda, lecz jednocześnie schlebiało mu, że wybór padł na niego. A tymczasem ona chciała po prostu jego pieniędzy. Nic dziwnego, że zgodziła się osadzić go na tronie u swego boku. Jej biedny kraj potrzebował fortuny Montgomerych.

Wstał.

– Idę i nie będę pana więcej niepokoił – powiedział ambasadorowi. – Transport do Stanów Zjednoczonych znajdę sobie na własną rękę. Niech pan pożegna ode mnie księżniczkę. Załatwię rozwód albo unieważnienie małżeństwa, co tam będzie potrzebne. – Odwrócił się do drzwi.

Ambasador zaczął się pienić i powiedział, że J.T. musi im pomóc. Nie wolno mu wyjść z roli męża, dopóki nie zostanie zdjęta fałszywa księżniczka, a Aria nie zajmie swego miejsca. J.T. odparł na to, że ma dość gierek i kłamstw i że chce tylko wydostać się z tego kraju. Wtedy ambasador zmienił śpiewkę. Zaczął prosić całkiem uprzejmie, żeby J.T. pozostał na miejscu tak długo, jak Lankonia i Stany Zjednoczone go potrzebują.

– Macie pokazać się jutro razem na lunchu, potem znowu się pokłócicie i każde pójdzie swoją drogą. Jej wysokość odbędzie samotny spacer na wzgórza. Tam prawdopodobnie ktoś spróbuje się z nią skontaktować. Podczas obiadu kelner obleje was zupą. Oboje tak się tym zirytujecie, że spakujecie się i opuścicie Lankonię. Jej wysokość wysiądzie z samolotu sto pięćdziesiąt kilometrów stąd na południe. Pan, poruczniku, wróci do Stanów.

– Wydaje się pan cholernie pewny, że ktoś nawiąże z nią kontakt – powiedział J.T.

– Władze Stanów Zjednoczonych zapowiedziały nam, że jeśli w ciągu ośmiu dni nie doczekają się podpisu na dokumentach w sprawie sprzedaży wanadu, nasz kraj zacznie uważać Lankonię za wroga. Dokumenty nie zostaną jednak przekazane do czasu zamiany księżniczek, jestem więc Pewien, że doradcy króla zrobią wszystko, by ich władca nie dowiedział się o porwaniu wnuczki. Inaczej król mógłby okazać przesadne niezadowolenie i nie podpisać dokumentów. Albo co gorsza mógłby dostać kolejnego zawału serca.

– Wtedy dokumenty musiałby podpisać lankoński rząd.

– Wanad znajduje się na terenach stanowiących bezpośrednią własność rodziny królewskiej.

J.T. czuł wewnętrzne rozdarcie. Chciał pomóc swemu krajowi i upewnić się, że wanad trafi we właściwe ręce, ale chciał też znaleźć się jak najdalej od tej całej intrygi. Przede wszystkim zaś chciał się znaleźć jak najdalej od Arii, kobiety, która zrobiła z niego kompletnego głupca. Wszystko, co było w Stanach: ich kochanie się na schodach, hamburgery z rusztu, przyjaźń z jego przyjaciółmi – wszystko to było po to, by zdobyć dla Lankonii jego pieniądze. Tyle fałszu!

– Zostanę w tym kraju jeszcze dwadzieścia cztery godziny i ani minuty dłużej.

Ambasador uśmiechnął się wątle i wyciągnął rękę, ale J.T. zlekceważył ten gest.

15

O ósmej rano do pokoju Arii podano herbatę w porcelanowym serwisie z Limoges. Przez cały ranek starano się jak najwierniej odtwarzać jej pałacowy rytm dnia. Aria czuła, że z powrotem przyzwyczaja się do dawnego życia. Zgodziła się na pomoc żony ambasadora w ubieraniu, odesłała do kuchni truskawki, narzekała, że nikt w nocy nie wyglansował jej pantofelków, zrugała pokojówkę za to, że nie wycisnęła jej pasty do zębów na szczoteczkę. Częścią ja czuła, że nie podoba jej się to dawne wcielenie, ale druga część zdawała się nie mieć nad tym władzy.

O dwunastej czterdzieści pięć prawie zbiegła ze schodów, niecierpliwie oczekując na spotkanie z porucznikiem Montgomerym. Gdy go zobaczyła, rozrywkowy nastrój ją opuścił; zaczęła przypominać sobie plażowe przyjęcia i muzykę orkiestry Tommy’ego Dorseya.

Ale na twarzy J.T. malował się ledwie hamowany gniew. Wciągnął Arię do sali konferencyjnej.

– Oszukałaś mnie – powiedział, piorunując ją wzrokiem. – To małżeństwo miało być na stałe.

Nie było potrzeby pytać, o czym porucznik mówi.

– Tylko pod takim warunkiem twój rząd był gotów mi Pomóc. Musiałam się zgodzić, że uczynię amerykańskiego węża księciem małżonkiem.

– Królem – burknął.

Popatrzyła na niego.

– Czyli okłamałaś i mnie, i ich. Ja zawsze sądziłem, że to małżeństwo niedługo się skończy.

Nie odpowiedziała.

– Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć, co? Pewnie którejś nocy w łóżku. „Aha, wiesz, będziesz musiał mieszkać w tym zapapranym kraju do końca życia. Zrezygnujesz z rodziny, morza, statków i tego wszystkiego, co miałeś w Stanach, za to będziesz mógł jeździć na dychawicznej szkapie, rozbijać się limuzyną sprzed trzydziestu lat i machać ręką do tłumów, które będą cię nienawidzić za to, że jesteś Amerykaninem”. Czy tego się po mnie spodziewałaś?

– W ogóle się nad tobą nie zastanawiałam. Myślałam tylko o swoim kraju.

– Myślałaś o tym, czego sama chcesz. No, więc dowiedz się, że jestem Amerykaninem i zamierzam nim pozostać. Nie chcę tu mieszkać i na pewno nie chcę być nakręcanym, marionetkowym królem. Nie zamienię wolności na życie w klatce. Wyjeżdżam dzisiaj do Stanów. Armia zawarła umowę z tobą, a nie ze mną. Zaraz po powrocie wystąpię o unieważnienie naszego małżeństwa. Będzie tak, jakby nigdy do niego nie doszło, a ty będziesz mogła nabrać innego durnia i zrobić z niego półkróla. – Chwycił ją za ramię. – Zróbmy, co do nas należy, i kończmy z tym.