– Ja jej dam – jęknął J.T. – Księżniczka, która lubi gumę balonową!
Gdy znaleźli się w powietrzu, drugi pilot przyniósł J.T. pękaty pakiet.
– Nasze rozkazy – powiedział J.T. – Zanim dotrzemy do Lankonii, musisz nauczyć się na pamięć swojego życiorysu i przybrać nową tożsamość. Popatrz na to! – powiedział, przebiegając wzrokiem list. – Generał Brooks wybrał ci na miejsce pochodzenia Warbrooke w stanie Maine, dlatego znamy się od małego. W ten sposób mogę ci opowiedzieć o moim rodzinnym mieście. Nazywasz się teraz Kathleen Farnsworth Montgomery. Okay, Kathy, bierzemy się do roboty.
Aria porównywała ten lot z ich wcześniejszą podróżą z Waszyngtonu na Key West. J.T. tym razem nie drzemał, zostawiwszy ją sam na sam z książkami. Zamiast tego opowiedział jej o Warbrooke i ludziach, którzy tam mieszkali. Opowiedział jej o swym ojcu, który teraz jednoosobowo prowadził stocznię, nazwaną przez J.T. skromnym rodzinnym interesem. Opowiedział jej też, że ma trzech starszych braci, z którymi urządzał wyścigi wioślarskie.
– Zawsze wygrywałem – powiedział zadowolony z siebie. – Byłem najmniejszy, ale bardzo silny jak na taki wzrost.
Bacznie mu się przyjrzała.
– Chyba już nie jesteś najmniejszy, co? – spytała. W jej głosie pobrzmiewał lęk przed rodziną gigantów.
– Oczywiście, że nie – odparł z błyskiem w oku. Pocałował ją, potem odsunął jej papiery z kolan i skupił całą uwagę na pocałunkach.
– Nie teraz! – syknęła do niego, więc J.T. cofnął się i z upodobaniem obejrzał jej zarumienioną twarz.
– Przy czym byliśmy? – spytał. – Aha, Warbrooke. – Dalej opowiadał jej o rodzinnym mieście, aż w końcu Aria zaczęta odnosić wrażenie, że zna to miasteczko.
Samolot wylądował zatankować paliwo w Londynie. Dwoje pasażerów mogło tymczasem urządzić błyskawiczny wypad do toalety. Gdy z powrotem znaleźli się na pokładzie, wrócili do nauki. J.T. wypytywał Arię o jej dzieciństwo w Stanach Zjednoczonych i o dane personalne.
Zasnęli przytuleni do siebie gdzieś nad Rosją i zbudzili się dopiero, gdy samolot dotknął ziemi w Escalonie, stolicy Lankonii.
J.T. wyjrzał przez okno i zobaczył w oddali niebieskawo – zielone, przykryte śniegiem szczyty.
– Większa część Lankonii leży na dużej wysokości. Jesteśmy teraz dwa tysiące trzysta metrów nad poziomem morza, więc powietrze jest bardzo rozrzedzone.
Pocałował ją.
– Niczego nie wiesz o tym miejscu, pamiętasz? Żadne z nas nigdy tutaj nie było.
– Jasne, koleś – odparła, strzelając balonem z gumy do żucia.
– Tak jest lepiej. Tylko czy musisz żuć to świństwo?
– To jest bardzo amerykańskie, a poza tym będę musiała wkrótce z tego zrezygnować. Korona i guma do żucia nie idą w parze. Pośpiesz się z wysiadaniem, bo chcę sprawdzić, czy nikt nie uszkodził pudła z płytami, które przywiozłam siostrze.
– Kathy nie ma siostry, pamiętasz?
Patrzył na nią bardzo surowo, więc zrobiła zeza i strzeliła mu w nos balonem.
– No, to naprzód! – powiedział ze śmiechem.
Powietrze było chłodne, rześkie i ostre, jak to w górach. Nawet spaliny z samolotu nie skaziły jego czystości.
Mały port lotniczy nigdy nie pulsował życiem, a w okresie wojny ruch prawie tam zamarł. Na Arię i J.T. czekał samochód.
– Wszystko dla pana przygotowane, poruczniku – powiedział mężczyzna w garniturze z aktówką w dłoni. – Dzień dobry, waszej wyso…
– Fajnie cię poznać, chłopie! – przerwała mu Aria i energicznie potrząsnęła jego dłonią. – Czy tu zawsze jest tak zimno? Istny koniec świata. Co tu jest do roboty?
Mężczyźnie zabłysły oczy.
– Dzień dobry, pani Montgomery.
– Mów mi Kathy, wszyscy tak mówią. Tylko ten tu nie zawsze. Czasem nazywa mnie całkiem inaczej. – Pomlaskując gumą do żucia, uścisnęła ramię J.T. i spojrzała na niego z zachwytem.
– No, tak. – Mężczyzna sprawiał wrażenie zakłopotanego. – Czy pojedziemy teraz do państwa hotelu?
– Kogo ty grasz? – spytał J.T. Arię, otwierając przed nią drzwi samochodu.
– Taką Amerykankę, jaką wyobraża sobie każdy Lankończyk.
Ich kierowca nazywał się James Sanderson i był sekretarzem ambasady Stanów Zjednoczonych w Lankonii. Tylko jego i ambasadora wtajemniczono w historię z podstawioną księżniczką.
– Macie solidne alibi – powiedział pan Sanderson. – Jutro, panie poruczniku, ktoś pokaże panu miejscowe filtry. Pan jest, jak rozumiem, specjalistą od uzdatniania wody.
– Czy to znaczy, że ktoś zaczyna się troszczyć o winogrona? – spytała Aria.
– Pracujemy nad tym codziennie z królem – odrzekł pan Sanderson.
– Jak on się czuje?
– Starzeje się – powiedział pan Sanderson, ale na tym poprzestał.
Aria wyjrzała przez szybę. Krajobraz wyglądał tak samo jak zawsze, zaczynała więc czuć się jak w domu. Ulice zrobiono dla pieszych i pasterzy pędzących trzody, więc były o wiele za wąskie dla efektownej amerykańskiej limuzyny. Bruk wystawiał resory na ciężką próbę i czynił jazdę mało komfortową.
Domy tynkowano albo bielono, wszędzie było widać charakterystyczne szaroniebieskie dachówki miejscowego wyrobu. W latach dwudziestych Lankonia była przejściowo modnym celem wypraw turystycznych; wtedy właśnie ludzie, którzy lubili być na bieżąco, wywozili pełne samoloty tych dachówek i budowali w swoich krajach domki w stylu lankońskim. Ale moda nie trwała długo, więc fabryce zostamy tysiące niepotrzebnych płytek.
Ludzie poruszali się po ulicach pieszo albo na rowerach, czasem konnymi powozami, ale w ogóle nie widziało się samochodów. Ubrania były proste, w stylu, który nie zmienił się od stuleci. Kobiety nosiły długie, ciemne spodlę, białe bluzki i ładne, haftowane pasy. Również na te Pasy panowała krótkotrwała moda. Mężczyźni nosili buty z cholewami, grube wełniane podkolanówki i wełniane pumpy. Na białych koszulach mieli wyszywane kamizele bez rękawów. Kobiety były dumne ze swych krawieckich umiejętności, o których świadczyły damski pas i męska kamizela. Dzieci nosiły podobne ubrania jak rodzice, tyle że mniejsze, bez pasów i kamizelek, za to z charakterystycznym haftem.
J.T. i pan Sanderson przerwali rozmowę.
– Zupełnie jakbym cofnął się w czasie – powiedział cicho J.T.
– Bardziej, niż sądzisz – dodała Aria.
– No, to jesteśmy – oznajmił ich kierowca, zatrzymując samochód na półokrągłym podjeździe przed białym, dwupiętrowym hotelem. Pochylił się i przyjrzał Arii. – Nie sądzę, żeby ktokolwiek panią rozpoznał, ale powinna pani być przygotowana również na taką okoliczność. Musi pani pokazywać się jak najwięcej, żeby tamci wiedzieli, gdzie pani szukać, gdy usuniemy fałszywą księżniczkę, co, nawiasem mówiąc, jest przewidziane na jutro.
– Nie wiadomo jeszcze, kim są „tamci”? – spytał J.T. – Nie wiadomo, kto dokonał zamachu na księżniczkę?
– Mamy pewne podejrzenia, ale jak dotąd nic konkretnego. O, jest chłopiec hotelowy, idziemy.
– Chwileczkę – powiedziała Aria kładąc rękę na ramieniu J.T. – Znam tego człowieka. – Chłopiec hotelowy miał w istocie blisko siedemdziesiąt lat. – Był u nas trzecim ogrodnikiem. Jego żona piekła mi ciasteczka. Nie będzie łatwo.
– Za daleko już się posunęliśmy, żeby teraz wszystko zepsuć. Nigdy przedtem pani tu nie była i nie widziała pani tego człowieka na oczy.
– Okay – powiedziała, biorąc głęboki wdech.
Stanęła na ceglanym chodniku, prowadzącym do wejścia, podczas gdy pan Sanderson pomagał J.T. ułożyć bagaż na wózku.
Podstarzały chłopiec hotelowy omal nie upuścił dwóch toreb, gdy zobaczył Arię, która ostentacyjnie mlasnęła gumą do żucia.
– Ducha zobaczyłeś, człowieku? – spytała. Chłopiec hotelowy nadal stał jak wryty i wytrzeszczał na nią oczy, więc Aria pochyliła się, poddarła do pół uda spódnicę i poprawiła sobie nylonową pończochę. – Widziały gały, co chciały? – spytała dość agresywnie.
J.T. chwycił ją za ramię i wciągnął do hotelu.
– Amerykanie będą mieli przez ciebie rynsztokową reputację. Trochę subtelności!
– Jasne, kaczorku – odrzekła. – Jak zawsze masz rację, misiaczku.
J.T. spojrzał na nią ostrzegawczo.
Wnętrze hotelu wyglądało jak domek myśliwski cara: strop z belek, tynkowane ściany, masywne sosnowe meble porozstawiane dookoła. Nad biurkiem wisiała flaga Lankonii: jeleń, kozioł i kiść winogron na czerwonym tle.
– Niesamowite – mruknął J.T. pod nosem. – Czy w tym lokalu są łazienki?
– Pamiętaj o amerykańskiej reputacji – szepnęła mu Aria.
W czasie gdy J.T. wpisywał ich do księgi hotelowej, recepcjonista podniósł głowę i natychmiast wlepił wzrok w Arię. Gapił się tak, póki do niego nie mrugnęła. Wtedy wsadził nos w księgę hotelową.
– Przepraszam, panie poruczniku, muszę coś przynieść – powiedział po chwili i znikł w drzwiach prowadzących na zaplecze.
J.T. spojrzał pytająco na pana Sandersona, który wzruszył ramionami. Tymczasem recepcjonista pojawił się ponownie chyba z całą swoją rodziną: otyłą żoną i dwiema pulchnymi nastolatkami. Wszyscy stanęli jak zamurowani i wytrzeszczyli oczy. Aria podeszła do biurka.
– Macie jakieś widokówki w tym zamczysku? Nikt u mnie w domu nie uwierzy, że takie miejsce naprawdę istnieje.
Przechyliła się przez kontuar, zbliżając twarz do twarzy recepcjonisty.
– Co z wami, ludzie? – spytała zaczepnie. – Czemu wszyscy tak się na mnie gapią? Nie lubicie Amerykanów? Nie Jesteśmy dla was dość dobrzy? Myślicie…
J.T. chwycił ją za ramię i odciągnął.
– Siedź cicho, Kathy.
Recepcjonista zaczął powoli dochodzić do siebie.
– Proszę wybaczyć nasze niestosowne zachowanie. Wcale nie chcieliśmy się na panią gapić. Tylko że pani jest podobna jak dwie krople wody do naszej następczyni tronu.
Aria otworzyła usta ze zdumienia.
– Słyszałeś, słoneczko? – powiedziała, wymierzając J.T. solidną sójkę w żebra. – Dla nich wyglądam jak księżniczka.
Otyła żona recepcjonisty sięgnęła pod biurko i wyciągnęła przed siebie kartkę pocztową.
"Słoneczko" отзывы
Отзывы читателей о книге "Słoneczko". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Słoneczko" друзьям в соцсетях.