Tłum zaczynał jej się przyglądać.

Aria usiadła na kolanach jakiemuś komandorowi i zaczęła rytmicznie unosić biodra.

– Chcesz ty ze mną chica – chica – boom – boom?

– Ależ proszę pani! – zdumiał się mężczyzna. – Czy pani jest tu zaproszona?

– O, tak – pisnęła. – Jestem żona bardzo mocnego człowieka.

– Kogo? – ryknął komandor. Usiłował zepchnąć ją z kolan.

– O, tam jest.

J.T. przyglądał się zamieszaniu z dużym rozbawieniem, Ole miał bowiem pojęcia, kim jest ta kobieta.

– O Boże – jęknął, gdy uświadomił sobie, że to Aria. Szybko przemierzył salę i ściągnął ją z kolan komandora.

– Bardzo przepraszam za ten incydent, panie komandorze. Nie miałem pojęcia… To znaczy, nie…

– Zdaje się, że lubisz czerwień u kobiet, więc włożyłam coś czerwonego – powiedziała Aria tak, że tylko J.T. usłyszał. – Może tym samym odcieniem farbuje włosy ta twoja ruda. – Zwróciła się do tłumu. – Mocny jest, no nie? Taki… – Przewróciła oczami, wysunęła pośladki do tylu, potem obnażyła nogę aż po udo i przesunęła pośladkami po nodze J.T. – Ooooch! – zapiszczała.

– Poruczniku Montgomery! – ryknął admirał.

– Tak jest, panie admirale – odpowiedział słabo J.T.

– Cholernie chciałabym spotkać jego matkę – powiedziała filuternie Aria. Oderwała się od J.T. i falistym ruchem popłynęła ku kapitanowi. – Mężczyźni potrafią być tacy okrutni, nie?

– Ja jestem matką Jarla – powiedział ktoś za jej plecami.

Aria odwróciła się i poczuła, że rozstępuje się pod nią ziemia. To była kobieta, która robiła jej makijaż w toalecie.

– O Boże – jęknęła, pierwszy raz nadaremno używając imienia pana Boga. – Ja… ja… – zająknęła się. Chcę umrzeć, pomyślała. Boże spuść piorun na mą głowę.

Pani Montgomery pochyliła się i pocałowała Arię w policzek.

– Nie poddawaj się teraz – szepnęła. Zwróciła się do obecnych. – Moja synowa i ja zaśpiewamy państwu piosenkę. Jarl, pożycz mi nóż.

– Mamo, zabiorę was do domu.

– Słusznie, poruczniku. To byłoby rozsądne. A jutro z rana niech się pan zamelduje u mnie w gabinecie – polecił admirał.

– Tak jest. – J.T. sprężyście zasalutował i stanowczym ruchem wziął Arię za ramię.

– Tchórzysz! – syknęła pani Montgomery do Arii, gdy J.T. przeciągał ją obok.

Aria wyrwała się z uścisku J.T.

– Ale z niego tyran, wiecie? – powiedziała głośno. – Każe mi zmywać naczynia, szorować podłogi, myć mu plecy, a śpiewać mi nie pozwala.

Kilka osób się roześmiało.

– Dajcie jej zaśpiewać – zawołał ktoś z tylu.

– Właśnie. Dajcie jej zaśpiewać – włączyła się żona admirała.

– Jarl, nóż – powiedziała pani Montgomery. Ująwszy narzędzie rozcięła spódnicę przepięknej i niezwykle drogiej sukni aż nad kolano, prezentując zgrabną nogę. Wzięła ze stołu trzy wielkie, czerwone kwiaty hibiskusu i wetknęła je sobie we włosy.

– Powiedz zespołowi, żeby zagrał Tico Tico – poleciła synowi.

Aria z teściową wykonały znakomity duet, jeśli wziąć pod uwagę, że nie miały okazji do próby. Znakomicie się uzupełniały, nie bały się bowiem widowni. Aria miała opanowany repertuar seksownych ruchów, które zapożyczyła od Carmen Mirandy, natomiast pani Montgomery po prostu była przez całe życie bardzo seksowną kobietą. Zaczęły się bawić w „kto lepiej?”. Gdy Aria zaczynała się poruszać w jeden sposób, pani Montgomery zaczynała w inny. Przez dwie długości piosenki zgrabnie poruszały się w rytm muzyki. Zespół podjął grę, podkreślając drobne podziały rytmiczne odgłosem bębenków i włączając długie wstawki instrumentalne. Arii przydały się wreszcie lata nauki tańca.

Gdy piosenka dobiegła końca, a kobiety zakończyły układ efektownym uściskiem, aplauz był oszałamiający. Błyskały flesze. Po wielu ukłonach Aria i pani Montgomery skryły się w toalecie.

– Czy pani mi to wybaczy? – odezwała się Aria natychmiast, gdy zamknęły za sobą drzwi. Czekała na nie Dolly. – Nie miałam pojęcia, że pani… Porucznik Montgomery powiedział, że pani jest… Och, tak bardzo przepraszam.

– Od łat się tak wspaniale nie bawiłam.

– Pojedzie pani z nami teraz do domu?

Pani Montgomery wybuchnęła śmiechem.

– Moja droga, nowa córko. Musisz sama stawić czoło swojemu mężowi. Pamiętaj, że Montgomery groźniej szczeka, niż gryzie. Postaw mu się. Wykłóć się z nim ostro, potem solidnie zmęcz go w łóżku i wszystko będzie dobrze.

Aria spiekła raka.

– Muszę jechać. Mąż czeka na mnie w Maine. Mam nadzieję, że niedługo oboje nas odwiedzicie. Ach, tak na marginesie, czy naprawdę dokuczają ci poranne nudności?

– Nie – odparła Aria z uśmiechem. – Ale pewnie niedługo będą.

– Jeśli dobrze znam syna, to pierworodne przyjdzie na świat w ciągu roku. On zawsze lubił dziewczyny. – Pocałowała Arię w policzek. – Teraz naprawdę muszę już iść. Odwiedźcie mnie jak najszybciej. – Opuściła toaletę.

– Ona zupełnie nie przypomina mojej teściowej – szepnęła Dolly. – Ta kobieta nigdy nie polałaby spaghetti zupą pomidorową.

Aria spojrzała ku drzwiom.

– Amerykanie nie zasługują na swoje kobiety.

– Mhm – powiedziała Dolly i biegiem dopadła drzwi. Podparła je akurat w chwili, gdy pierwsi ludzie próbowali je sforsować.

– Łap za płaszcz i pryskaj przez okno. Zatrzymam tych ludzi. A co do kobiet, masz rację – zawołała za Arią, której stopa właśnie nikła w otworze okiennym.

Po drugiej stronie czekał na nią J.T.

– No, tak – powiedział, gdy połowa Arii znalazła się na zewnątrz. – Gdzież mógłbym znaleźć moją królewską żonę, jak nie pod toaletą. To jasne, że salwuje się ucieczką przez okno. – Schwycił ją w talii i pomógł jej zeskoczyć na ziemię. – Idziesz po zakupy i aresztują cię za kradzież. Naturalnie świetnie radzisz sobie z tym kłopotem. Teraz wszyscy właściciele sklepów w mieście prawie przed tobą klękają. Idziesz na bal i mnie upokarzasz. Przez ciebie moja własna matka wyczynia dzikie podskoki, na wpół rozebrana.

Zaprowadził ją do samochodu i otworzył przed nią drzwi. Aria wsiadła. Czekając, aż Jarl obejdzie maskę i zajmie miejsce za kierownicą, wetknęła ręce do kieszeni płaszcza od deszczu i znalazła tam nóż Jarla. Widocznie wsadziła go tam pani Montgomery.

– Amerykańska żona nie postępuje w ten sposób – powiedział J.T. – Następczyni tronu też nie. Nikt nie postępuje w taki sposób, jak ty dzisiaj wieczorem.

– Masz rację – powiedziała przez zęby. – To absolutnie koszmarna sukienka. – Uroczystym gestem otworzyła nóż i rozdawszy kawałek wstążki, łączący miseczki stanika, błysnęła gołymi piersiami. – Spódnica też jest do niczego. – Wsadziła nóż w rozcięcie i zaczęła go przesuwać, eksponując przy tym nagą nogę.

J.T. chciał coś powiedzieć, ale zerknął za siebie przez tylną szybę samochodu. Natychmiast przykrył Arię swym ciałem.

– Niech się pan u mnie zamelduje z samego rana, poruczniku Montgomery – dobiegi z zewnątrz męski głos.

– Tak jest – odpowiedział J.T., nadal przykrywając Arię własnym ciałem.

Admirał, wyraźnie zakłopotany widokiem intymnej sceny, odszedł. J.T. i Aria spojrzeli po sobie i zgodnie wybuchnęli śmiechem. J.T. pocałował ją namiętnie i zaczął szukać pod płaszczem jej piersi.

– Byłaś fantastyczna, dziecino, absolutnie fantastyczna.

Odwzajemniła pocałunek, sięgając do guzików jego munduru.

– Naprawdę? Lepsza niż ta twoja ruda?

– Ta ruda jest moją sekretarką i nikim więcej.

Odepchnęła go.

– Całujesz sekretarkę w rękę? – Zaczynało jej brakować tchu. Jarl rozdzierał spódnicę jej sukni.

– Kiedy siedzi całą noc w pracy, przepisując moje dokumenty, to całuję. Czym tyś to zszyła? Nicią do sieci?

Zawadził łokciem o klakson. Oboje natychmiast oprzytomnieli. J.T. popatrzył na nią rozpalonym wzrokiem, potem zsunął się z niej i zapalił motor.

Tą samą techniką, którą posłużyła się do zrzucenia więzów porywaczy, Aria wyswobodziła się również z resztek sukni Carmen Mirandy. Została więc całkiem naga pod Płaszczem od deszczu.

Jadąc do domu, J.T. zdecydowanie przekroczył rozsądną Prędkość, więc dla ochłonięcia wyrąbał Arii następny wykład, gdy tylko znaleźli się na miejscu.

– Podobno nie chcesz zwracać na siebie uwagi, ale urządzasz takie popisy jak dzisiejszy. To nie było amerykańskie Echowanie. To nie było zachowanie mojej żony.

Zsunęła z ramion płaszcz od deszczu i stanęła przed nim naga.

– Czy to jest amerykańskie? Czy to jest zachowanie twojej żony? – spytała niewinnym głosikiem.

Osłupiał.

– Niezupełnie, ale może być. – W chwilę później znalazł się na niej i wciskał ją w podłogę. – Zmęczyły mnie kłótnie – szepnął. – Chcę nacieszyć się tym czasem, który jeszcze nam został.

Kochali się na podłodze w saloniku, potem J.T. zaniósł ją na schody i tam wziął ją w pozycji, która śniłaby się po nocach zawodowemu akrobacie. Aria wycofywała się do góry, J.T. podążał za nią, skończyli więc na górnym podeście, oboje spoceni, bez tchu i mocno wyczerpani.

– Co dostanę, jeśli ubiorę się jak Jean Harlow? – szepnęła Aria, czując, że ciało ma jak z gumy.

– Już nie to samo, bo mnie wykończyłaś.

– Naprawdę? – Zaczęła się pod nim poruszać, aczkolwiek bez przekonania.

– Oj, szybko się uczysz. Idź teraz wziąć prysznic.

– Umyjesz mi plecy?

– Może plecy, ale przód musisz umyć sama. Przodem wpędzasz mnie w kłopoty.

Roześmiała się.

Potem J.T. usiadł w łazience i przyglądał się kąpieli Arii, a ona wypytywała go o matkę. Wciąż jeszcze był mocno zszokowany występem matki na balu i twierdził, że kobieta, jaką znał, nieco się różni od tancerki z ostatniego wieczoru. Pamiętał raczej cieple mleko i ciasteczka.

– A twój ojciec pamięta poczęcie – powiedziała Aria i uśmiechnęła się szeroko, widząc rumieniec J.T.

– Chcesz, żebym ci umył plecy czy nie?

– Si, szanowny panie – powiedziała z akcentem Carmen Mirandy.

J.T. jęknął, ale umył jej plecy i pocałował ją w szyję. Potem sam wziął prysznic i z kolei Aria jemu umyła plecy. Włożyła fioletową koszulkę nocną na ramiączkach i spokojnie stanęła przed łazienką.