– Dotyka czołem wierzchu mojej wyciągniętej dłoni. – Powiedziała Aria.

– To dopiero chciałabym zobaczyć.

– Jeśli kiedykolwiek wrócę do domu, masz ode mnie zaproszenie.

– Umowa stoi. Ej! Może poszłabyś ze mną do kina? Jest dzisiaj popołudniówka.

– Chętnie.

Zjadły na lunch mnóstwo sałatki z krewetek i wypiły większą część butelki wina. W drodze do kina obie się zaśmiewały.

Nagle Aria usłyszała, że Dolly głośno złapała powietrze. Kiedy chciała się odwrócić, Dolly zasłoniła jej widok.

– Chodźmy tędy – powiedziała Dolly. – Pokażę ci fenomenalne drzewo. Akurat kwitnie, a podobno jest tylko jedno na całej wyspie. Mówię ci, coś wspaniałego…

Aria obeszła Dolly i zerknęła na drugą stronę ulicy. Przy małym stoliku w kawiarni siedział J.T. z urodziwą rudowłosą kobietą. Nagle uniósł dłoń swojej towarzyszki i złożył na niej pocałunek.

– Dobrze, chodźmy zobaczyć to drzewo – zgodziła się Aria i energicznie ruszyła we wskazanym kierunku.

Dolly pobiegła za nią.

– Co zamierzasz zrobić?

– Żona ignoruje niewierności męża.

– Co?! – Dolly chwyciła Arię za ramię i zatrzymała ją. – Może tak jest w twoim kraju, ale po amerykańsku robi się inaczej. Powinnaś tam iść i zedrzeć tej babie skalp z głowy.

– Kobiecie? A co ona zrobiła? Tylko przyjęła jego zaproszenie. Może nawet nie wie, że jest żonaty. To porucznik Montgomery zachował się niewłaściwie.

– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale chyba masz rację. Tak czy owak, co zamierzasz zrobić, żeby go odzyskać?

– Następczyni tronu jest wyższa ponad zemstę – powiedziała wyniośle.

– Tu się różnimy. Ja coś bym z tym zrobiła.

Przez resztę drogi do kina milczały. Film nazywał się Wiosna, w Górach Skalistych, a jedną z odtwórczyń głównych ról była śmiało ubrana aktorka, Carmen Miranda. Arii wydała się karykaturą wyobrażeń Amerykanów o cudzoziemcach. Dolly bardzo się śmiała z przewracania oczami Carmen i jej błędów w wymowie, ale Arii wcale to nie bawiło.

Tak Jarl wyobraża sobie ludzi z mojego kraju, pomyślała. Nawet nie jest pewien, czy nie pojawię się na tym jego balu z wiązką bananów na głowie. Martwi się, że wprawię w zakłopotanie jego rodowodową matkę, chociaż w istocie lepsze drzewa genealogiczne mają nawet moje damy dworu. Niepokoi się o moje zachowanie, a sam publicznie pokazuje się z jakąś rudą kokotą, w dodatku farbowaną. W głowie dźwięczały jej słowa Dolly: „Co zamierzasz zrobić, żeby go odzyskać?”

Może stawała się Amerykanką, może czyniły z niej Amerykankę krótkie włosy i bawełniana sukienka w kwiaty, bo wcale nie miała ochoty ignorować niewierności Jarla. Tylko matka nazywa mnie Jarl, przypomniała sobie z niesmakiem. Za to inicjały haftuje się na eleganckiej bieliźnie, pomyślała.

Zapatrzyła się na film. Carmen Miranda nosiła zwiewną szatę w kolorach purpurowym i białym.

Aria oddała się fantazjowaniu o tym, jak milo byłoby poznać wzorową teściową, mając goły brzuch, rozciętą spódnicę i trzydziestocentymetrową piramidę fioków na głowie.

– Coś, co błyszczy – szepnęła.

– Co takiego? – spytała Dolly.

– Czy ta kobieta nagrała jakąś piosenkę?

– Carmen Miranda? Oczywiście. Ma mnóstwo płyt.

Aria uśmiechnęła się i zaczęła obserwować ruchy aktorski. Były bardzo przerysowane, więc łatwe do naśladowania. Po zakończeniu filmu Dolly stwierdziła, że Aria ma nieco bardziej radosną minę.

– Poweselałaś?

– Będę taka, jak sobie mnie mąż wyobraża. Ubiorę się na bal komandorski jak Carmen Miranda. Podejdę do matki Porucznika Montogomery’ego, uszczypnę ją w policzek i powiem: „Chica, chica”.

– Chyba… chyba nie powinnaś tego robić. Bal komandorski jest największym wydarzeniem roku i jest bardzo uroczysty, przychodzą same grube ryby. Bill i ja nie dostaliśmy zaproszenia. J.T. dostał ze względu na matkę. Musisz być aula dla teściowej, Ario. Ona może cię traktować jak śmieć, ale ty musisz być dla niej sympatyczna. Wierz mi, że rozwścieczona teściowa potrafi zatruć człowiekowi życie.

– Myślałam, że już bardziej nie można. Żyję z dala od raju, mój mąż spędza czas z inną kobietą i traktuje mnie lak powietrze. Twierdzi, że jestem zimna i odczłowieczona. Pokażę mu, że to nieprawda.

– J.T. powiedział coś takiego? Stanowczo powinnaś go odzyskać, ale musi być jakiś lepszy sposób. Wolałabym stanąć przed plutonem egzekucyjnym niż przez rozwścieczoną teściową.

– Kogo możemy zatrudnić do zrobienia kostiumu? Chyba powinien być czerwono – biały, z najtańszych materiałów. Jak się nazywa taki błyszczący proszek?

– Brokat. Ale naprawdę, Ario, nie wydaje mi się, żeby bal komandorski był najlepszym miejscem…

Aria przystanęła.

– Jeśli mi w tym pomożesz, to gdy wrócę do kraju, będziesz mogła przyjechać z miesięczną wizytą i pozwolę ci przymierzyć wszystkie moje korony. Mam ponad dwadzieścia.

Dolly przełknęła ślinę. Oczy zrobiły jej się jak spodki.

– Mogłybyśmy wpleść ci we włosy czerwone bombki choinkowe, a gospodyni Bonnie ma najokropniejszą parę kolczyków z muszli, jakie kiedykolwiek widziałaś. Kubańskie, w czerwono – białe kropki.

– Znakomicie – powiedziała Aria z uśmiechem. – Teraz idziemy kupić parę płyt. Zamierzam też zaśpiewać i zatańczyć. Oj, zwrócę uwagę porucznika Montgomery’ego, to pewne.

– Mam nadzieję, że udźwigniesz rolę. Bo jego matka cię znienawidzi. – Dolly rozchmurzyła się. – Ale mężczyźni lubią kobiety z ikrą. Nie lubią tchórzy. Wiesz, to nawet może podziałać.

– Będzie patrzył na mnie, a nie na tę rudą.

– To pewne. Martwi mnie tylko, w jaki sposób będzie na ciebie patrzył.

12

Udało się – powiedziała Dolly, opierając się o drzwi toalety. – Czy J.T. uwierzył w twoją wymówkę?

– Dałam mu do myślenia. Powiedziałam, że dokuczają mi poranne mdłości.

– Niemożliwe. – Dolly zachichotała. – Prawie mi go żal. No dobra, ubieraj się. Dałam babce piątkę w łapę, żeby przez kwadrans nikt nam nie przeszkadzał, więc do roboty.

Aria zdjęła długi płaszcz od deszczu i uwolniła podwiązaną spódnicę, która opadła aż do ziemi. Spódnica z taniej białej satyny, wąska w biodrach, z rozcięciem na prawie całej długości, miała rozcięcie i rąbek ozdobione trzema warstwami marszczonego nylonu, obsypanego czerwonym i białym brokatem. Biała satynowa góra odsłaniała nagi brzuch Arii. Lśniąca czerwona wstążka zdobiła talię i stanik. Rękawy były zrobione z trzech warstw nylonu i również obficie obsypane brokatem.

Na ramionach Aria miała tandetne czerwone bransoletki, piętrzące się od nadgarstków do pół łokcia. Szyję otoczyła czternastoma sznureczkami koralików, zwisających prawie do talii.

Najważniejszą częścią ubioru było jednak nakrycie głowy – biały, satynowy turban, upiększony pięcioma wielkimi nylonowymi kwiatami, lśniącym od brokatu półksiężycem z kartonu i przyszytymi po bokach kolczykami.

– Teraz musimy to jakoś włożyć – powiedziała Dolly, trzymając turban wysoko w górze. Znieruchomiała, bo za ich plecami rozległ się odgłos spuszczanej wody. – Nie sprawdziłam – szepnęła zrozpaczona.

Z kabiny wyszła milo wyglądająca kobieta, wysoka, smukła, z ciemnokasztanowymi włosami, ubrana w cudownie układającą się na ciele czarną suknię Molyneux. Miała piękną cerę i wypielęgnowaną skórę, toteż trudno było określić jej wiek.

Dolly i Aria zamarły. Dolly wciąż trzymała turban nad głową Arii.

– Czy dziś wieczorem mają być występy? – spytała kobieta.

– Improwizowane – odparła Aria.

– Aha. Może pomóc? – zaproponowała, wskazując turban.

– Proszę bardzo.

Kobieta poprawiła uczesanie Arii z tyłu i zręcznie nasunęła jej całą tę piramidę na głowę.

– Ciężkie?

– Nie tak bardzo – powiedziała Aria. – No, to chyba jestem gotowa.

– Ależ nie, dziewczyno – wtrąciła się kobieta. – Masz stanowczo nie wystarczający makijaż. Twarz ginie wśród tych błyskotek. Może pomóc? Mam przy sobie parę kosmetyków.

Aria posłusznie usiadła przed lustrem i kobieta przystąpiła do pracy.

– Nie zamierzałam podsłuchiwać, ale rozumiem, że to ma coś wspólnego z mężczyzną.

Aria nie powiedziała ani słowa, ale Dolly rozpuściła Język.

– To jej mąż. Jest… ech, sukinsyn widuje się z inną kobietą, więc Aria postanowiła się zrewanżować jemu i jego matce.

– Matce? – zainteresowała się kobieta.

– To jakaś jankeska snobka, ma tu zjechać, żeby przeegzaminować synową. A J.T. zachowuje się tak, jakby Aria nie miała dość rozumu…

– Dolly – ostrzegawczo powiedziała Aria.

– Rozumiem. – Kobieta cofnęła się i przyjrzała twarzy Arii. – Tak jest dużo lepiej. Myślę, że dam tej kobiecie, co tu pilnuje, następną piątkę, a potem namówię zespół, żeby zagrał małe calypso. Będzie miała pani okazję do efektownego wejścia.

– Pani jest niesłychanie uprzejma – powiedziała Aria.

– Też miałam teściową i też mam męża. Pamiętaj, mężczyźnie nigdy nie puszczaj płazem niewierności. Mam nadzieję, że wprawisz go w solidne zakłopotanie i dasz mu porządną lekcję. Coś mi się zdaje, że w przyszłości nie będzie cię tak lekceważył. Aha, co ma ci zagrać zespół?

– Znam słowa do „Chica Chica Boom Chic”, „Tico Tico” i „I, Yi, Yi, Yi, Yi, I Like You Very Much”.

– Same moje ulubione przeboje – powiedziała kobieta i wszystkie wybuchnęły śmiechem. – Poczekaj na muzykę.

Aria odczekała kilka minut muzyki calypso, po czym energicznie wyłoniła się z toalety. Ćwiczyła bardzo sumiennie, a film z Carmen Mirandą widziała cztery razy, więc zanim dotarła do sali balowej z jej przyćmionym oświetleniem, konserwatywnie ubranymi matronami, dyskretną muzyką i cichymi rozmowami, po prostu była już Carmen Mirandą.

Przesuwała się przez zaskoczony tłum przesadnie akcentując poruszenia bioder; od czasu do czasu rzucała uwagi z wyraźnym hiszpańskim akcentem.

– Śliczny jesteś – powiedziała do admirała i uszczypnęła go w policzek. – To przez te gwiazdki na ramieniu, nie? – spytała jego żonę.