– No tak, wiesz… – zająknął się.

– Dolly zapowiedziała, że o jedenastej zabierze mnie do lodziarni.

– To dobrze, wobec tego nie będziesz sama. – Wypuścił wodę ze zlewu i wytarł ręce. – Powinienem już iść. – Wszedł na górę i wrócił po chwili z plikiem papierów w dłoni. – Nie widziałaś mojej teczki?

– Tu jest, króliczku – powiedziała, przedrzeźniając Bonnie odpowiadającą Larry’emu.

J.T. roześmiał się i wziął od niej teczkę.

– Do zobaczenia wieczorem, dziecino. – Poniewczasie uprzytomnił sobie, co powiedział. Uśmiechnął się. – Chciałem powiedzieć: „wasza wysokość”. – Wyszedł z domu.

Dolly przyszła dokładnie o jedenastej.

– Chcesz iść w czymś takim do łodziami? Wyglądasz jak Merle Oberon.

– Nie mam nic innego. Czy to się nie nadaje?

– Na spotkanie z wielkim księciem byłoby doskonale. – Dolly spojrzała Arii w oczy. – Chodź, pójdziemy najpierw do Gail i wygrzebiemy ci coś do włożenia. J.T. wyszedł już do stoczni?

– Tak.

– No, dobrze, może nam się uda. Mam dla ciebie niespodziankę. Z resztą towarzystwa spotkamy się dopiero o trzeciej.

Aria nie miała pojęcia, co zaplanowała Dolly, ale posłusznie poszła za nią do drzwi.


J.T. popatrzył na stos papierów zakrywających biurko. Były tu plany montażu destylarni wody na okręcie, plany instalacji angielskiego radaru na amerykańskim okręcie, a pod spodem jeszcze parę innych. Przetarł oczy. Ubiegłej nocy nie spał dobrze. Po tym, jak jej królewska wysokość usiadła u niego na krawędzi łóżka w dwóch warstwach jedwabiu, roztaczając jakiś egzotyczny zapach, długo nie był w stanie zmrużyć oka. Rano przyglądał się jej przez chwilę, zanim ją zbudził.

Wmówił sobie, że ma zadanie do wykonania. Musi nauczyć ją zachowywać się tak, jakby była Amerykanką, a potem się jej pozbyć. Oznaczało to, że nie wolno mu się angażować osobiście i na pewno nie wolno nawiązywać fizycznego związku. Niekiedy jednak przypominała mu się scena z wyspy, gdy nadszedł ścieżką i zobaczył ją stojącą nago w rozlewisku strumienia. Cholera! Wcale nieźle się prezentowała jak na księżniczkę. Nie ma co się oszukiwać – mogłaby być miss Stanów Zjednoczonych.

Ale trzymanie się z dala od niej wydawało mu się do tej pory łatwe. Była nieznośnie wyniosła, zimna i nieludzka. Tylko że tego ranka trochę odtajała. Uśmiechnął się na wspomnienie jej parodii chodu Patty.

Dziwna z niej osoba, pomyślał. Bezradna, lecz jednocześnie nieustraszona. Czemu nie powiedziała ani słowa, gdy się oparzyła? I te jajka, które jej przyrządził! Najpierw zdawało mu się, że smażył je krócej niż bekon, ale w rzeczywistości najpierw wbił na patelnię jajka, potem dodał bekon, a zdjął jedno i drugie w tej samej chwili. Śniadanie było okropne, ale ona zjadła je bez słowa.

– J.T., jeszcze tam jesteś?

Zerwał się na równe nogi i zasalutował energicznie komandorowi Davisowi.

– Tak jest, panie komandorze. Jeszcze jestem.

– Słyszałem, że się niedawno ożeniłeś.

– Tak jest. Trzy dni temu.

– To co to jeszcze robisz? Czemu nie siedzisz w domu z żoną?

– Chciałem się przyjrzeć planom instalacji radaru i…

Komandor lekceważąco machnął ręką.

– Cieszę się, że jesteś taki sumienny, ale nawet w czasie wojny życie składa się nie tylko z pracy. Posłuchaj, bo to rozkaz: Idź do domu spędzić resztę dnia z żoną.

J.T. uśmiechnął się.

– Tak jest, panie komandorze. Już mnie tu nie ma.


Aria patrzyła na swe odbicie w lustrze jak zahipnotyzowana. Zupełnie nie znała tej młodej kobiety, która odwzajemniała jej spojrzenie. Sprawdziła dłonią fryzurę. Rzeczywiście, miała teraz proste włosy do ramion i czuła się z nimi niesamowicie lekko, wręcz fantastycznie. Zamiast ponurego jedwabnego kostiumu wdziała biało – żółtą bawełnianą sukienkę, która eksponowała jej szyję i ramiona.

– No i co? – spytała Dolly. – Podoba ci się?

– Bardzo – odpowiedziała Aria bez tchu, potem rozpostarła spódnicę sukienki i wykonała obrót. – Czuję się tak swobodnie, tak, tak…

– Po amerykańsku? – podsunęła jej Dolly.

– O, właśnie. Czy wyglądam jak Amerykanka? Jak Dolley Madison?

– Dolley Madison? – Gail parsknęła śmiechem. – Jesteś amerykańska jak Coca – Cola. Sto procent czerwonego, białego i niebieskiego.

– Czy Mitch też będzie podobnego zdania? – spytała Aria, nadal przeglądając się w lustrze.

– Mitch? – Bonnie głośno wciągnęła powietrze. – Ale…

Aria zorientowała się, że palnęła gafę.

– Myślałam naturalnie o mężu. Tylko że Mitch często się śmieje. To znaczy, porucznik Montgomery też na pewno często się śmieje. Nawet to widziałam. Ale w zasadzie… – Urwała, uświadomiwszy sobie, że skupiła na sobie niepodzielną uwagę czterech kobiet.

Milczenie przerwała Dolly.

– J.T. śmieje się prawie bez przerwy. To istna beczka śmiechu. Po prostu ostatnio ma dużo pracy z tym radarem i w ogóle. Dojdzie do siebie, jak tylko zobaczy, że wszystko będzie działać. Przekonasz się. Ojej! Już kwadrans po trzeciej. Powinnyśmy jechać. Nasi chłopcy czekają.

Bonnie, Gail i Patty wyszły frontowymi drzwiami domku Gail. Dolly przytrzymała Arię za ramię.

– J.T. to naprawdę równy facet. Kiedy przyjechał na Key West, podbił serca wszystkich niezamężnych kobiet i połowy mężatek na wyspie.

Aria nie wierzyła własnym uszom.

– Naprawdę? Może po prostu brakuje kawalerów.

– Podczas wojny w mieście z bazą marynarki? – Dolly obdarzyła Arię przeciągłym spojrzeniem. – On nie traktuje cię najlepiej, prawda?

– To mój mąż. – Aria uświadomiła sobie, że ta Amerykanka potrafi uśpić jej czujność. – Jest dla mnie bardzo uprzejmy.

– Jak Bill zaczyna być dla mnie uprzejmy, to myślę sobie, że ma inną kobietę. Dobra, chodźmy na lody.

W łodziami czekali wszyscy mężowie z wyjątkiem J.T, był też Mitch. Na widok jego spojrzenia Aria spuściła oczy i spłonęła rumieńcem. Mimo woli pomyślała, że admiralicja mogła była wybrać jej na męża raczej tego człowieka.

– Wyglądasz wspaniale – powiedział, wziąwszy ją za ramię. Zaprowadził ją na miejsce.

Arii nigdy nie przyszło do głowy, by zabronić temu mężczyźnie, dotykania jej. Inne pary młodych małżonków przytulały się do siebie, jakby nie widziały się od miesięcy. Aria w nowej fryzurze i pożyczonej bawełnianej sukience czuła się prawię tak, jakby należała do tego świata, a nie była cudzoziemską księżniczką. Wydało jej się więc całkiem naturalne, że Mitch przysunął się do jej krzesła i położył ramię na oparciu.

– Wciąż nie mogę spokojnie patrzeć na to, jak się zmieniłaś – powiedział cicho. – Przedtem byłaś piękna, teraz Mogłabyś zatrzymać cały ruch uliczny. Może wybierzemy się dziś razem na przejażdżkę przy księżycu.

Aria wbiła wzrok w dłonie. Ten człowiek wyzwalał w niej cudowne poczucie. Zdawało jej się, że jest bardzo atrakcyjna. Nie miała takiego poczucia, odkąd przyjechała do Ameryki.

– Mój mąż – wyszeptała.

Mitch przysunął się do niej nieco bliżej.

– To oczywiste, że J.T. cię nie docenia, księżniczko. Ja mam poważne zamiary. Podoba mi się twój wygląd i sposób, w jaki się poruszasz. Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty, a nie wydaje mi się, żebyście z J.T. byli w sobie zakochani. Musi być jakiś inny powód, dla którego się pobraliście. Dziecko w drodze?

– Na pewno nie – powiedziała Aria wyjątkowo spokojnie.

Mitch przesunął dłoń na jej ramię i pogładził ją. Jego dotyk był bardzo miły. Dotąd żaden mężczyzna tak jej nie dotykał. Spojrzała mu w oczy; dzieliły ich zaledwie centymetry.

– Chodźmy stąd – szepnął Mitch.

Już miała się zgodzić, gdy nagle rozpętało się piekło. Jego wysłannikiem okazał się porucznik J.T. Montgomery.

– Boże! – ryknął. – Coś ty, do cholery, zrobiła z włosami?

W jednej chwili Aria przeistoczyła się z amerykańskiej żony w następczynię tronu. Stanęła wyprostowana.

– Jak śmiesz używać takiego języka w mojej obecności?! – zagrzmiała w odpowiedzi. – Jesteś wolny! Masz opuścić moją komnatę!

Gwar w lodziarni ucichł po pierwszym krzyku J.T. Niektórzy ludzie uśmiechnęli się, słysząc jego słowa. Ale reakcja Arii wprawiła obecnych w oszołomienie.

Dolly oprzytomniała pierwsza. W tej chwili mniej bała się J.T. niż władczej Arii.

– J.T, słoneczko, usiądź i przestań patrzeć bykiem. Coś zimnego do picia dla tego pana! – Zwróciła się do Arii, machinalnie zniżając głos. – Wasza królewska… to znaczy, księżniczko, ty też usiądź, proszę.

Aria odzyskiwała panowanie nad sobą. Uświadomiła sobie, że skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych, całkowicie bowiem wyszła z roli. Znów była obca. Czuła, jak Mitch ujmuje ją za rękę i delikatnie ściska. Usiadła. J.T. wciąż stał nad nią z grobową miną.

– Siadaj, J.T. – nakazała Dolly głosem pełnym niesmaku. – Nowożeńcy – wyjaśniła głośno zgromadzonym, którzy stopniowo zaczęli się odwracać i zajmować swoimi sprawami, chociaż jakiś chorąży mruknął:

– Kto tu z kim się żenił? – wskazując po kolei J.T., Arię i Mitcha.

J.T. wreszcie usiadł i skupił spojrzenie na napoju. Gail poklepała Arię po dłoni.

– Miałaś rację, księżniczko. Nie należy pozwalać mężczyźnie, by nadaremno wzywał imienia pana Boga. Jak zacznie, to już nigdy nie przestanie.

Aria spojrzała na deser truskawkowy, który ktoś dla niej zamówił. Pragnęła w tej chwili, żeby pochłonęła ją rozstępująca się ziemia. Mitch nadal trzymał ramię na oparciu jej krzesła, ale teraz miało to inne znaczenie. Nie pochylał się już ku niej, lecz przeciwnie, był nieco odchylony do tyłu.

Znowu stała się odmieńcem. Tkwiła w szklanej klatce, ludzie się na nią gapili i śmiali się z niej. Wszystko, co robiła, zdawało się ich śmieszyć. Do tego jedyny człowiek w Stanach Zjednoczonych, którego znała, porucznik Montgomery, traktował ją gorzej niż inni. A przecież tak bardzo starała się przypodobać tym nowym ludziom. Wychodziła z siebie, żeby się do nich dopasować.

– Chodźmy na plażę – zaproponowała wesoło Dolly. – Weźmiemy kostiumy i wykąpiemy się o zachodzie słońca. J.T. złapie nam parę homarów, upieczemy je na ruszcie.