Mężczyzna nie wracał kilka godzin, w końcu poszła więc na brzeg. Leżał pod samotną palmą. Oczy miał zamknięte, koszulę rozpiętą, karabin oparł o drzewo.

– Chcesz ustrzelić jeszcze jedną rybę? – spytał, nie otwierając oczu.

Nie odpowiedziała. W tej chwili oboje usłyszeli odgłos silnika łodzi. J.T. zerwał się w ułamku sekundy.

– Padnij! – zakomenderował. – I czekaj tutaj. Nie zbliżaj się, póki nie powiem, że wszystko w porządku. – Chwycił za karabin i puścił się biegiem wzdłuż brzegu.

Aria przycupnęła za drzewem, ale po chwili zobaczyła jakiegoś człowieka – stał i machał w stronę brzegu w powitalnym geście. Poczuła się dość głupio; mimo to wstała, wygładzając suknię i poprawiając dłonią włosy. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby wyglądać jak najlepiej w sukni bez rękawów, skróconej ponad miarę, i z włosami, które od tygodnia nie widziały fryzjera.

Ćwiczonym przez wiele lat krokiem pełnym wdzięku poszła na sam brzeg, do porucznika Montgomery’ego i mężczyzny, który nie wysiadł z łodzi.

– Nigdy w życiu tak się nie cieszyłem z widoku znajomej twarzy – mówił J.T. do drugiego mężczyzny, znacznie niższego od niego.

– Dolly kazała mi przypłynąć wcześniej. Wyobrażała sobie same najgorsze rzeczy, które mogą ci się przydarzyć. Poza tym pomyślałem, że mógłbym tu chwilkę posiedzieć i przed odjazdem złowić jakąś rybę.

– Nic z tego. Chcę wrócić w jakieś bardziej przytulne miejsce.

– Czyli jednak poczułeś się osamotniony. Mówiłem ci… – Urwał widząc Arię. – Ech, ty diable – zachichotał i spojrzał na nią z nie ukrywanym podziwem. Dziewucha z dużą klasą, pomyślał. Było to natychmiast widać po jej chodzie i postawie. Bill wiedział, że rodzina J.T. jest bogata, wyobrażał więc sobie, że tak mniej więcej będzie wyglądać dziewczyna porucznika. Bardzo chciał, żeby J.T. się ożenił. Może wtedy przyjaźń J.T. z Dolly nie budziłaby w nim takiej zazdrości. – Aleś mnie nabrał.

– Wcale nie jest tak, jak ci się zdaje – burknął w odpowiedzi J.T. i odwrócił się do Arii. – Powiedziałem ci, że masz się nie pokazywać.

Bill uśmiechnął się znacząco. Sprzeczka kochanków, pomyślał. Potem dokładniej przyjrzał się Arii.

– Czy ja pani gdzieś nie widziałem? – spytał. – Ej, J.T., może nas przedstawisz?

J.T. westchnął.

– To jest Bill Frazier, a to jest jej wysokość… – Obrócił się do Arii. – Nie wiem, jak masz na imię.

– Księżniczka! – sapnął Bill. – Właśnie tak pani wygląda. Jak księżniczka, która przedwczoraj odwiedziła naszą stocznię.

– Ale ja byłam tutaj, na wyspie – powiedziała Aria, w zdumieniu wytrzeszczając oczy. – Jestem tu od wielu dni. – Raczej od lat, pomyślała.

J.T. gniewnie zmarszczył brwi i pociągnął Arię ku palmie.

– Hej – powiedział nerwowo Bill – czy jesteś pewien, że powinieneś traktować księżniczkę w ten sposób? Jej kraj ma chyba jakieś znaczenie.

– Trudno powiedzieć. – J.T. przystanął pod palmą. – Powiedz mi – zwrócił się do Arii – dlaczego ci mężczyźni do ciebie strzelali.

– Strzelali? – spytał Bill, biegnąc za nimi. – Kiedy ją widziałem, kręciło się dookoła niej z pięćdziesiąt osób służby. Nic nie słyszałem o żadnym strzelaniu.

– Widzisz, Bill – powiedział J.T. – Kiedy twoja księżniczka zwiedzała stocznię, moja była tu ze mną na wyspie.

Bill wydawał się zmieszany.

– Czy pani ma siostrę?

– Mam, ale wcale nie jest do mnie podobna – powiedziała Aria, równie zmieszana.

– Dlaczego do ciebie strzelali? – powtórzył J.T.

Aria zwięźle opowiedziała o porwaniu i swojej ucieczce.

– Umiesz wyswobodzić się z więzów, a nie potrafisz rozpiąć guzika? – zdziwił się J.T.

– Człowiek robi to, co musi. – Spojrzała na niego gniewnie.

Bill próbował chrząknięciem zwrócić na siebie ich uwagę.

– Czy to możliwe, że ludzie, którzy panią porwali, podstawili sobowtóra?

– Sobowtóra? – Aria nie zrozumiała.

– Kogoś, kto gra twoją rolę – wyjaśnił J.T.

Zaszokowana Aria zamilkła.

Bill spojrzał dociekliwie na J.T.

– A skąd możemy wiedzieć, która jest fałszywa?

J.T. zmierzył Arię spojrzeniem od stóp do głów.

– Ta jest prawdziwa. Postawiłbym na to własne życie i życie całej mojej rodziny. Nikt nie potrafiłby tak udawać.

Bill spojrzał na Arię tak, jakby dotąd jej nie widział.

– Moja żona bardzo chciałaby panią poznać. Kiedy przedwczoraj wróciłem do domu, zadawała mi setki pytań na pani temat, to znaczy na temat tamtej kobiety. Chciała wiedzieć, jak pani wygląda, w co się pani ubiera, czy nosi pani koronę. – Urwał. – Ale to przecież nie była pani.

Aria uśmiechnęła się blado.

– Może któregoś dnia będę miała okazję udzielić pana żonie audiencji.

Bill przeniósł wzrok na J.T. Oczy miał jak spodki.

– Ona naprawdę jest księżniczką?

– Mniej więcej. Trzeba wykombinować, co z tym fantem zrobić.

Arii wydawało się, że rozwiązanie jest oczywiste.

– Musicie przekazać mnie z powrotem waszemu rządowi. Wyjaśnię, co się stało, i ludzie z waszego rządu usuną tę oszustkę.

– A skąd będą wiedzieli, która księżniczka jest prawdziwa? – spytał J.T. tonem ojca tłumaczącego coś niegrzecznemu dziecku.

– Ty im powiesz. Jesteś Amerykaninem.

– Jestem człowiekiem z ludu, już zapomniałaś? – irytował się J.T.

– Myślałam, że wszyscy Amerykanie są równi – odpaliła. – Z tego, co czytałam, każdy Amerykanin jest tak samo ważny. Każdy jest sobie królem.

– Ty… – zaczął J.T.

– Chwileczkę – przerwał im Bill. – Czy moglibyście na chwilę przestać się sprzeczać?

J.T. popatrzył na Arię.

– Czy znasz kogoś wysoko postawionego w Waszyngtonie? Generała? Senatora?

– Tak. Generał Brooks spędził tydzień w Lankonii, namawiając mojego dziadka, żeby pozwolił mi na tę podróż. Mojemu dziadkowi nie spodoba się…

– Jej dziadek jest królem – wyjaśnił J.T. Billowi. – To znaczy, że musimy odstawić cię do Waszyngtonu, do generała Brooksa.

Aria wyprostowała się.

– Jestem gotowa. Gdy tylko dostanę z powrotem moją garderobę, będę mogła udać się z wami do Waszyngtonu. Ojej… – Nagle uświadomiła sobie powagę sytuacji. Nie miała szansy odzyskać garderoby ani garderobianych, ani pokojowych. Nie miała nawet sposobu na powrót do Lankonii. – Czy ta kobieta rzeczywiście jest do mnie podobna? – spytała szeptem.

– Jak pomyślę, to widzę, że nie jest nawet w połowie tak ładna – oświadczył Bill i uśmiechnął się szeroko.

J.T. spojrzał na Billa z niechęcią.

– Słuchajcie, chodzi o zdobycie wanadu dla Stanów Zjednoczonych. Moim zdaniem podstawiono kogoś na twoje miejsce – zwrócił się do Arii – żeby fałszywa księżniczka mogła sprzedać wanad przeciwnej stronie.

– Wanad? – spytał Bill.

– To taki metal, który dodaje się w małych ilościach do stali, żeby była bardziej wytrzymała – zniecierpliwionym tonem wyjaśnił J.T. i popatrzył badawczo na Arię. – Żaden generał nie przyjmie cię, jak będziesz w takim stroju. Bill, czy sądzisz, że uda nam się dotrzeć tą łodzią do Miami?

– Do Miami!? To zajmie całe godziny.

– Mamy właściwie tyle czasu. Kupimy jej nowe ciuchy, wsadzimy ją w pociąg do Waszyngtonu i to wszystko. Będziemy mogli uznać, że zrobiliśmy, co do nas należy.

– Ale ona jest cudzoziemką w obcym kraju – zaoponował Bill. – Czy ktoś nie powinien z nią jechać?

– Jest wojna. Jutro o dziewiątej rano obaj mamy stawić się w pracy. Podczas wojny za spóźnienia nie obcinają premii, tylko strzelają w łeb. A jej nic nie grozi. Chodzi jedynie o to, żeby dostała się do generała Brooksa. – Zawahał się. – Zresztą ja nie mogę z nią jechać. – Odwrócił się ku ścieżce. – Zbieramy się i płyniemy po zakupy.

Bill nerwowo uśmiechnął się do Arii i pobiegł za przyjacielem.

– J.T, oszalałeś. Do Miami dopłyniemy o północy, a poza tym jest niedziela. Wszystkie sklepy będą zamknięte. I czym chcesz zapłacić za te zakupy? Ona nie ma pieniędzy, a ty nie możesz kupić jej pierwszej lepszej kiecki w domu towarowym, dobrze o tym wiesz. Zresztą obowiązują kartki na ubrania. Moim zdaniem musisz przekazać ją w ręce rządu i niech oni dalej się martwią.

– Nie – zdecydował J.T.

– Rozumiem, że nie potrafisz tego rozsądnie uzasadnić, hm? Pamiętaj, że ja też mam w tym swoją działkę.

J.T. przystanął i odwrócił się.

– Ktoś na Key West próbował ją zabić. Jeśli ona teraz się ujawni i zdemaskuje fałszywą księżniczkę, to nie miną dwa dni, jak rozstanie się z tym światem. Generał Brooks ma podobno tęgi łeb. Będzie wiedział, co z nią zrobić.

– Masz stanowczo więcej zaufania do kadry niż ja. – Bill przeczołgał się za J.T. pod zwisającymi gałęziami.

W pół godziny później rzeczy J.T. znajdowały się na łodzi. Byli gotowi do odpłynięcia. Bill wyciągnął ramię i pomógł Arii wsiąść do lodzi.

– Poleci na buźkę, zanim dotknie twojej dłoni – burknął J.T.

Aria próbowała stanąć na rozchwianym pokładzie.

– Cholera jasna, nie mamy czasu – rozzłościł się J.T. Chwycił Arię wpół i prawie przerzucił ją przez burtę. – Teraz siedź i zachowuj się przyzwoicie.

Aria usiadła sztywno wyprostowana, nie patrząc na J.T. Nie potrafiła jednak powstrzymać fali krwi, która uderzyła jej do głowy. Lochy stanowczo byłyby za łagodną karą dla tego człowieka.

Wolałaby odpłynąć z nieco mniejszą szybkością, trzymała się jednak jedynego siedzenia na łodzi tak mocno, jak tylko umiała. Ten dziwny człowiek niewątpliwie przeżyłby głęboką satysfakcję, gdyby przeleciała przez burtę.

Po chwili J.T. przejął ster od Billa i w niewytłumaczalny sposób zdołał wycisnąć z silnika jeszcze więcej obrotów. Słony wiatr bił Arię po twarzy. Gdy pierwszy szok ustąpił, uznała, że jest to nawet przyjemne. Od czasu do czasu Bill pytał ją, czy dobrze się czuje, ale porucznik Montgomery przez cały czas wbijał wzrok w ocean przed sobą.

Późnym popołudniem zatankowali na Key Largo. Aria miała mięśnie zesztywniałe od kurczowego trzymania się oparcia, ale trwała na swoim miejscu. Była wyćwiczona w wielogodzinnym siedzeniu w bezruchu.