Nat spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

Podróż do domu Ashcroftów okazała się prawdziwym koszmarem. Purdy zdążyła już zapomnieć, jak męczący i hałaśliwy jest Londyn. Mogła sobie jedynie wyobrazić, co czuje Nat, spoglądając na jej rodzinne miasto. Rodzinne, a jednak kompletnie obce, wręcz wrogie.

Ogromne australijskie przestrzenie, poczucie wolności, cudowne niebo, palące słońce, cisza, to był jej świat, choć inni sądzili inaczej. Dla Nata, Rossa i pozostałych Australijczyków, których poznała, na zawsze pozostanie Angielką, mieszkanką brudnego, hałaśliwego Londynu.

Purdy zerknęła na Nata. Nawet w zwykłych dżinsowych spodniach i bawełnianej koszulce wyglądał jak człowiek z innego świata, jak ktoś, kto przynależy do rozległych przestrzeni, otwartego nieba i tysiąca barw.

Kiedy oprowadzał ją po Mack River, pewnie widział w niej wielkomiejską dziewczynę, która wprawdzie pragnie wtopić się w australijską rzeczywistość, ale nigdy jej się to nie uda i zawsze będzie tu obca. Pewnie wydała mu się śmieszna, kiedy opowiadała o swej fascynacji tą ziemią…

– Cieszę się, że jesteś ze mną – powiedział, przerywając jej niezbyt miłe rozmyślania. – Nie wiem, czy sam dałbym sobie radę.

– Och, na pewno – odparła. Był uprzejmy, podkreślał, że jest mu potrzebna… no cóż, odebrał dobre wychowanie i tyle. Nie łudziła się, by mogło chodzić o coś więcej.

Dom Ashcroftów znajdował się blisko stacji metra, na której wysiedli. W okolicy przeważały niskie, jednorodzinne domy, zupełnie różne od luksusowych apartamentowców, w jakich mieszkała rodzina Purdy. Było tu ciszej, przytulniej i dużo sympatyczniej, prawie swojsko.

Purdy spojrzała na Nata. Szedł pochylony i niepewny, jak skazaniec prowadzony na ścięcie.

– Wspominasz chwile, kiedy byłeś tu poprzednio? – zapytała cicho.

– Tak… Skąd wiesz? – Wyraźnie był zaskoczony.

– Bo sama bym tak to przeżywała. Wiem, że jest ci trudno, Nat.

– Poradzę sobie – mruknął zdawkowo, choć jej serdeczny ton bardzo go poruszył.

– Oczywiście, że sobie poradzisz.

Był silnym mężczyzną, lecz życie postawiło go przed wielkim wyzwaniem. Nie mając żadnego doświadczenia, niedługo miał stać się ojcem dla dwojga maleńkich dzieci i będzie się z tym borykać w samotności. Żadna, choćby najwspanialsza niania nie wyręczy go w najtrudniejszych i najważniejszych sprawach związanych z wychowaniem Daisy i Williama. Cała odpowiedzialność za ich losy spadnie na niego.

A teraz zbliżał się do drzwi Ashcroftów, za którymi czekały na niego dwie bezbronne istoty. Purdy poczuła w sercu bolesne ukłucie.

– Ten tydzień będzie dla ciebie koszmarem – powiedziała w zamyśleniu. – Wszystkie te uroczyste przyjęcia Cleo, toasty, roześmiani goście, podczas gdy ty będziesz myślał o bracie, Laurze i ich… teraz twoich… dzieciach.

Nat zmieszał się. Serdeczne słowa były mu potrzebne, lecz zarazem go żenowały. Dotychczas sam sobie ze wszystkim radził i nie był przyzwyczajony, by ktokolwiek wnikał w jego uczucia i problemy. I to spojrzenie Purdy, ciepłe, lecz zarazem niezwykle przenikliwe… jakby dotarła do najgłębszych zakamarków jego myśli i serca.

– To prawda – przytaknął. – Myślę o Edzie i Laurze, o wszystkim, co razem przeszliśmy. Bardzo mi ich brakuje, ale życie idzie do przodu. Czas robi swoje i dzisiaj nie jest już tak źle.

No cóż, nie było już tak źle, bo miał przy sobie Purdy, jednak nie zamierzał tego mówić. Nie mógł. Inaczej gotowa pomyśleć, że próbuje ją ze sobą związać, uzależnić od siebie. Była serdeczna i dobra, a jednak podkreśliła kilka razy, że na pewno poradziłby sobie sam… To brzmiało jak ostrzeżenie.

– Jeśli chcesz, wytłumaczę cię przed Cleo – powiedziała. – Wystarczy, jeśli pojawisz się na jednej imprezie i na dwóch rodzinnych obiadach. Co ty na to?

– Nie ma takiej potrzeby. Ed i Laura uwielbiali przyjęcia. Jeśli patrzą na mnie z góry, to jestem pewien, że nie oczekują ode mnie umartwiania i smutnych refleksji, tylko wręcz przeciwnie. Poza tym im mniej czasu na myślenie, tym lepiej.

Purdy spojrzała na niego z podziwem. Taka postawa bardzo jej imponowała. Nat w trudnych chwilach brał się z życiem za bary, nie poddawał się.

Wreszcie dotarli pod dom Ashcroftów. Nat zebrał się w sobie, sprężył. Za chwilę cała jego egzystencja ulegnie kompletnej zmianie.

Purdy nagle uświadomiła sobie z całą ostrością, w jak bardzo różnej są sytuacji. Otóż Nat nie miał wyboru. Musiał podążać jedną drogą, jaką wskazał mu los. Natomiast ona miała wybór. Mogła odstąpić od umowy, powiedzieć, że się rozmyśliła. Nat musiałby zaakceptować jej decyzję, do niczego nie mógł jej zmusić. Po jakimś czasie zwróciłaby mu pieniądze za bilet i w ten sposób urwałaby się ostatnia łącząca ich nić.

Tak, Purdy miała wybór. Mogła zostać w Londynie, mogła wrócić do Australii i poszukać sobie pracy na jakimś ranczu, mogła pojechać do Stanów, Azji, Europy… Tak wiele widziała przed sobą dróg, zaś Natowi została tylko jedna.

Nacisnął dzwonek.

– Wszystko będzie w porządku – wyszeptała, wkładając rękę w jego dłoń. Przynajmniej tyle mogła dla niego uczynić.

Jego palce zacisnęły się z wdzięcznością.

– Tak – odpowiedział, spoglądając z czułością w jej szare oczy. – Wierzę, że tak właśnie będzie.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

William i Daisy nie spali. Purdy i Nat usłyszeli ich płacz, gdy tylko przekroczyli próg.

Harry Ashcroft wyglądał na wyczerpanego, lecz na widok gości wyraźnie się ucieszył.

– Witajcie, kochani. Przepraszam za te hałasy. Próbowaliśmy przed waszym przyjściem uśpić dzieci, ale jak widać miały inne plany. Trudno będzie nam spokojnie porozmawiać. – Gestem zaprosił ich do salonu. – Moja żona, Ruth, pomaga na górze Eve przewijać dzieci. Musimy na nią poczekać.

– Chętnie zastąpię pańską małżonkę – zaproponowała Purdy. Przypuszczała, że Ashcroftowie chcieliby przez chwilę porozmawiać z Natem bez świadków. – Przyniesiemy niemowlaki na dół, jak tylko będą gotowe.

Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, a po chwili jego żona z ulgą przywitała Purdy w pokoju dziecięcym.

William i Daisy okazali się ślicznymi, nieporadnymi maleństwami, które, nie potrafiąc powiedzieć jeszcze ani słowa, krzykiem i płaczem informowały otoczenie o wszystkim, co właśnie przeżywały. Purdy spojrzała na nie z czułością. Sprawnie przewinęła Daisy, w tym samym czasie Eve uporała się z Williamem.

– Są naprawdę cudowne! – zawołała Purdy, schodząc ze schodów z Daisy, która uczepiła się jej włosów. Tuż za nią podążała Eve, trzymając w objęciach Williama.

– Chyba to samo myślą o tobie – zażartował Nat. – Jak tylko pojawiłaś się przy nich, zapanowała błoga cisza.

Rozmowa z Ruth i Harrym była trudna. Starsi państwo nie otrząsnęli się jeszcze z niedawnej tragedii i z pesymizmem patrzyli w przyszłość.

Nat po raz kolejny z wdzięcznością spojrzał na Purdy. Gdyby nie ona byłoby mu bardzo trudno przebrnąć przez to spotkanie. Z kobiecą intuicją wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć i kiedy milczeć, a także z wielkim taktem i tkliwością pozwoliła się wypłakać Ruth.

– Tak bardzo się cieszymy, że mogliśmy cię poznać – powiedziała wreszcie starsza pani. – To ogromna ulga wiedzieć, że będziesz przy Williamie i Daisy.

Nat odczuwał dokładnie to samo. No cóż, gdyby na miejscu Purdy była Kathryn, takie słowa na pewno nie padłyby z ust Ashcroftów. Była narzeczona potrafiła każdego oczarować urodą i wdziękiem, jednak nie miałaby pojęcia, co zrobić z płaczącym niemowlakiem i jak użyć jednorazowej pieluszki.

– Jestem ci naprawdę wdzięczny – powiedział Nat, gdy tylko pożegnali się z Ashcroftami. – Nie wiem, jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie było cię ze mną.

Purdy uśmiechnęła się. Jej również było dobrze z Natem. Aż za dobrze jak na kogoś, kto serce zostawił gdzie indziej. Ale cóż, gdy Nat spojrzał na nią, kiedy wchodziła do salonu z Daisy na rękach, w jego wzroku odnalazła coś, za czym mogłaby pójść na koniec świata. Co, nawiasem mówiąc, było równie wspaniałe, jak niepokojące.

Mogła mieć tylko nadzieję, że uśmiech, który posłała mu w odpowiedzi, nie powiedział zbyt wiele.

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował Nat, było zamartwianie się, że wkroczył pomiędzy nią a Rossa.

Że zamiast o Rossie, Purdy myśli tylko o nim.

Tak, był przyjazny, ciepły, głęboko kulturalny w ten najważniejszy, wewnętrzny sposób, ale nie o to chodziło. Takich ludzi lubi się i szanuje, natomiast ona…

Czyżby naprawdę zaczynała wariować na jego punkcie? Ujmował ją czymś, czego nie potrafiła określić, lecz przed czym coraz trudniej przychodziło jej się bronić.

Jego spojrzenie, jego tak rzadki, ale jakże wspaniały uśmiech… jego dotyk…

– Nie przesadzaj, Nat. Po prostu zrobiłam to, co do mnie należało.

Już się nie uśmiechał.

– Oczywiście – przytaknął zgaszonym głosem. – Wykonywałaś tylko swoją pracę.

– Jutro powinno nam pójść o wiele łatwiej. Zawsze najtrudniejsze są początki, a dzisiejsze spotkanie mamy już za sobą. Teraz powinniśmy skoncentrować się na Williamie i Daisy.

Mimo że nie mieli na to ochoty, musieli już wracać, bowiem Cleo zaplanowała na wieczór rodzinną kolację. Będą musieli odpowiedzieć na setki dociekliwych pytań dotyczących historii ich miłości, przyszłego ślubu, życiowych planów. Ta rozmowa mogła się okazać jeszcze trudniejsza od spotkania z Ashcroftami, obawiała się Purdy. Nie zamierzała jednak niepokoić tym Nata. I bez tego miał dość swoich kłopotów.

Jednak szczęśliwie kolacja okazała się bardzo udana. Wprawdzie matka i Cleo usiłowały zasypać Nata tysiącem szczegółowych pytań, jednak ojciec Purdy wyraźnie trzymał jego stronę. Obaj panowie chyba przypadli sobie do gustu.

Tłumacząc się zmęczeniem, Purdy i Nat dość wcześnie opuścili towarzystwo i stanęli wobec następnego problemu, czyli wspólnego łóżka.

Nat rozegrał to dyplomatycznie. Poczekał, aż Purdy pierwsza się położy, zamarudził w łazience z dobre pół godziny i kiedy wrócił do sypialni, jego „narzeczona" słodko spała.