Nat wstał z miejsca. Już nie był w podłym nastroju, o nie. Był oszołomiony, zachwycony, wniebowzięty, bo oto ujrzał najpiękniejszą kobietę świata!

Miękkie, ułożone w łagodne fale włosy okalały delikatnie owal twarzy. Oczy, podkreślone tuszem i cieniem do powiek, zdawały się wprost promienieć swym cudownym, srebrzystoszarym blaskiem.

A do tego owo urocze zawstydzenie, niepewność, onieśmielenie…

Miała na sobie krótką sukienkę, odsłaniającą zgrabne kolana. Srebrzysty materiał połyskiwał przy każdym ruchu, idealnie dopasowując się do wypukłości jej ciała i podkreślając niezwykłą barwę oczu.

Zachwycony Nat podążył niespiesznym spojrzeniem w dół, ślizgając się wzrokiem po łydkach i niżej, w kierunku stóp, odzianych w eleganckie, srebrne pantofelki na wysokich obcasach.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie widział nóg Purdy.

Nie miał nawet pojęcia, że ta dziewczyna może wyglądać tak… tak…

– No i jak? – przerwała jego kontemplację Cleo. – Co o tym sądzisz?

– Wyglądasz bardzo ładnie, Purdy – powiedział konwencjonalnie, bo nic innego nie zdołał wymyślić.

– Bardzo ładnie? To wszystko, co masz do powiedzenia? – Cleo nie kryła rozczarowania. – Co z ciebie za narzeczony? – Odwróciła się do siostry. – Nie słuchaj go, Purdy. Wyglądasz po prostu fantastycznie. – Zmusiła ją do piruetu. – Problem w tym, że w ogóle się nie starasz. Gdybyś choć trochę popracowała nad swoim wyglądem, miałabyś cały świat u stóp. Dostałaś od Bozi niesamowitą urodę! Ale ty nic tylko te nieszczęsne dżinsy i podkoszulki… Marnować taki skarb to grzech. Jednak ty robisz wszystko, by nikt cię nie zauważył.

– Ja zauważyłem – wtrącił Nat i podszedł do Purdy, delikatnie położył dłoń na jej policzku, skłaniając, by odwróciła ku niemu twarz. – Ja cię zauważyłem. Zauważam wszystko, cokolwiek ciebie dotyczy.

Zaskoczona i onieśmielona Purdy opuściła wzrok.

– Zauważam najmniejszy promień światła, odbijający się w twoich włosach – mówił dalej Nat. – Twój śliczny uśmiech i niezwykłe, fascynujące spojrzenie. Nie potrzebujesz żadnych wyszukanych strojów, by być piękną. Bo ty zawsze jesteś piękna.

Purdy zadrżała. Krew pulsowała jej w skroniach jak oszalała. Przymknęła oczy, wtuliła policzek w dłoń Nata… i poczuła jego usta, które zagarnęły łapczywie jej wargi.

Pokój, Cleo i Alex zniknęli. Jedyne, co istniało, to nieprawdopodobna miękkość ust Nata i głód, jaki poczuła w sobie, z rozkoszą poddając się pocałunkowi.

Przywarli do siebie z namiętną, dziką siłą.

Pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie.

Dosyć, upomniał siebie Nat. Dość!

Jednak smak jej ust był tak słodki, a ona tak wspaniale pasowała do jego ramion…

Wreszcie powoli odsunął swe usta od jej warg, lecz nie zdobył się na to, by wypuścić ją z objęć.

– Uff, to było coś! – otrząsnęła się ze zdumienia Cleo. – Zastanawialiśmy się z Aleksem, czy naprawdę jesteście w sobie zakochani, ale teraz wszystko jest jasne. Jak na was patrzyłam, aż mi się zrobiło gorąco.

I dobrze, pomyślała Purdy. Niech nikt nigdy nie dowie się, że to wszystko tylko gra.

– Późno już, musimy się zbierać – powiedziała nieswoim głosem, unikając spojrzenia Nata.

Niesamowite, ale konieczność udania się na przyjęcie do Sabriny traktowała jako wybawienie. Dotąd unikała tych imprez jak diabeł święconej wody.

Lecz po przyjęciu wrócą do domu i z Natem znajdą się w jednym łóżku. Biedna, słodka, niewinna Purdy była naprawdę przerażona.

Jak to się stało, że ten filmowy pocałunek, wymyślony na użytek Cleo i Aleksa, wcale nie był filmowy, tylko jak najbardziej prawdziwy? Pełen obopólnego ognia i pożądania?

Nat był taki przekonujący. Kiedy spojrzała w jego oczy na chwilę przed tym, nim ją pocałował, mogłaby przysiąc, że widzi w nich prawdziwe uczucie. I prawdziwą namiętność. Nic dziwnego, że Cleo tak łatwo dała się przekonać. Gdyby Purdy nie znała prawdy, sama by uwierzyła.

Och, ona również świetnie zagrała swoją rolę. Zbyt świetnie. Poddała się dzikiej pieszczocie Nata, uległa i chętna, a po sekundzie jakżesz pełna namiętności! Jak na zakochaną narzeczoną przystało.

Zakochana? Bzdura. Toż znają się zaledwie tydzień!

I co z tego. Przecież w Rossie zakochała się, ledwie go ujrzała. Tak, ale to było coś wyjątkowego. Romantyczna miłość, dzikie uczucie, kosmiczne pragnienia… Miłość jakby nie z tego świata.

Do Nata nigdy nie mogłaby poczuć czegoś podobnego. Był zbyt… swojski, zbyt bliski.

Sabrina, młoda kobieta obdarzona niezwykłymi talentami i olśniewającą urodą, zawsze sprawiała, że Purdy czuła się przy niej jak strach na wróble. Jednak nie tym razem. I nie tylko za sprawą srebrzystej mini.

Gospodyni przywitała ich w progu. W głębi mieszkania, jak zwykle, aż roiło się od gości.

– Ach, więc to ty jesteś tym słynnym kowbojem Purdy! – zawołała na widok Nata i władczo zagarnęła go ramieniem. – Chodź, przedstawię cię reszcie. Wszyscy umierają z ciekawości.

Ku najwyższemu zdumieniu Purdy, Nat wcale nie był onieśmielony, ale szczerze ubawiony. Pochwycony przez Sabrinę za ramię, ruszył w głąb salonu, rzucając błyskotliwe i dowcipne uwagi.

I tyle jeśli chodzi o miłe strony tego przyjęcia. Bo jak zwykle było tu nudno i hałaśliwie.

Purdy raz po raz natrafiała na znajome twarze, jednak nikt specjalnie się nią nie interesował, tylko wszyscy wypytywali o Nata. Namolnie drążono, czy naprawdę zamierzają się pobrać, wszyscy też nieodmiennie dowcipkowali o kangurach, dziobakach, misiach koala, bumerangach i Krokodylu Dundee.

Było to wyjątkowo nużące, do tego Sabrina całkowicie zawłaszczyła Nata, prezentując go kolejnym gościom niczym łup wojenny. Skoro mu to odpowiada, jego sprawa. Purdy wzruszyła z rezygnacją ramionami.

Cóż, w postępowaniu Sabriny pod powłoczką dobrych manier kryła się złośliwa arogancja. Choć z jej ust płynęły słodkie słówka, jej wzrok zdawał się mówić: „Ale sensacja. Mała Purdy złowiła w Australii faceta. Patrzcie tylko, jaki okaz!".

Mimo protekcjonalnego zachowania Sabriny, Nat zrobił na wszystkich duże wrażenie, a dziewczyny wprost oszalały na jego punkcie. Kokietowały, prezentowały swe wdzięki, wabiły… Małomówny, nieco schowany w sobie mężczyzna o surowej urodzie i mądrym spojrzeniu, od czasu do czasu rzucający błyskotliwe, zdystansowane uwagi, zdecydowanie wyróżniał się wśród hałaśliwych, puszących się londyńczyków. Biła z niego naturalna pewność siebie i siła, stabilność i uczciwość.

I był tu absolutnie nie u siebie. Przybysz z dalekich stron, który wpadł tu tylko na chwilę. Purdy znów zaczęła wspominać ich wspólne popołudnie w Mack River. Upał, cisza, cudowny spokój. I tętent końskich kopyt, odgłosy ptactwa, poszum wiatru…

Tak, zupełnie tu nie pasował, choć rozumiała to tylko Purdy. Londyńskie dziewczyny, które teraz robiły do niego maślane oczy, byłyby zdumione, gdyby dowiedziały się, co Nat sądzi o wielkomiejskim zgiełku i jakiego życia naprawdę pragnie.

Przymknęła powieki, usiłując jeszcze przez chwilę rozkoszować się wspomnieniem Mack River, i poczuła, że ktoś zatrzymał się przy niej. Otworzyła oczy. To był Nat.

– Czy coś się stało? – zapytał.

– Nic mi nie jest – zaprzeczyła, choć była bliska łez.

– Wyglądało, jakbyś…

– Wszystko w porządku! – przerwała mu.

– Jeśli chcesz, możemy stąd iść.

Wszystko, czego chciała, to znaleźć się w Mack River i zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim. Tego jednak nie mogła mu powiedzieć.

– Nie, skąd – zaprzeczyła już łagodniej. – Nie teraz, kiedy tak dobrze się bawisz. Zresztą Sabrina już cię szuka, zastanawiając się pewnie, dlaczego tracisz czas na rozmowę ze mną. W końcu jestem tylko twoją narzeczoną, prawda?

Przy ostatnich słowach próbowała się uśmiechnąć. Nagle usłyszeli głos gospodyni.

– Ach, więc tu się schowałaś, Purdy! Na twoim miejscu nie spuszczałabym Nata z oka. Wszyscy są pod wrażeniem. – Sabrina, co u niej rzadkie, była w tej chwili szczera i życzliwa. – Gratulacje. Za jego spokojnym, silnym spojrzeniem można by pójść na koniec świata! Ale bez obaw, nie masz najmniejszych powodów do zazdrości. Ten kowboj nie odrywa od ciebie wzroku ani na minutę. Szczęściara z ciebie!

– Sabrino – wtrącił Nat. – Naprawdę się cieszę, że cię poznałem, ale niestety musimy już iść.

– Och, nie róbcie mi tego – jęknęła. – Przyjęcie dopiero się zaczyna!

– Przykro mi i szczerze żałuję, ale Purdy i ja jesteśmy bardzo zmęczeni. Mamy mnóstwo zajęć przez cały dzień, no i zmiana klimatu też zrobiła swoje.

– Musimy wypocząć przed ślubem Cleo – przyszła mu z pomocą Purdy.

– Tak, rozumiem, chcecie pobyć trochę sami – pokiwała głową Sabrina, nie kryjąc rozczarowania. – Cleo i Alex obiecali zostać do końca, więc całe mieszkanie macie tylko dla siebie. Trudno. W takim razie do zobaczenia na ślubie.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Z prawdziwą ulgą wyszli na dwór. Purdy wciągnęła głęboki haust letniego, wieczornego powietrza. W tym samym momencie Nat wypuścił jej dłoń.

Purdy poczuła się nieswojo. No cóż, nikt ich nie obserwował, po co więc udawać zakochaną parę…

– Poszukamy taksówki czy się przejdziemy? – zapytała chłodno. – To nie jest zbyt daleko.

Szli jakiś czas w milczeniu, niby razem, lecz tak naprawdę osobno.

Nat uznał, że ci zwariowani londyńczycy nie odróżniają dnia od nocy. Słońce już dawno zaszło, a życie na ulicach kwitło w najlepsze. Przechodnie, samochody, oświetlone witryny, hałaśliwe bary i restauracje…

Londyn i Mathison należą do dwóch kompletnie różnych światów, pomyślał.

Natomiast Purdy nie zajmowała się Londynem, tylko nadal kontemplowała ten niezwykły pocałunek sprzed kilku godzin. Wciąż nie pojmowała, jak mogło dojść do takiego wybuchu namiętności. Gdyby byli romantycznymi kochankami, to proszę bardzo, ale łączyła ich tylko przyjaźń! Nic się nie zgadzało. Nic, poza jednym: naprawdę świetnie odgrywali swoje role. Zakochana para, przyszli małżonkowie… Nie jest łatwo to zagrać, a jednak im się udawało, i to bez specjalnych kłopotów. Co tam, wszystko szło jak po maśle. Jakby urodzili się do tej roli…