Rano obudził ją Nat, który przyniósł dwa kubki herbaty. Purdy wydało się to takie naturalne, gdy oparci o poduszki popijali gorący płyn. A przecież jeszcze wczoraj była skrępowana i zażenowana wzajemną bliskością. Zrzuciła to na karb zmęczenia. Tak samo usprawiedliwiła fakt, że kompletnie zapomniała o Rossie.

Skrupulatnie poświęciła mu co najmniej pięć minut swoich myśli. Wysportowany, piękny, niebieskooki Ross pędzący na koniu, prowadzący ją w tańcu, uśmiechający się czarująco…

Każdego dnia musi poświęcić mu co najmniej kwadrans. Ostatecznie jest w nim zakochana, prawda?

Teraz, gdy zmęczenie znikło bez śladu, wszystko wydawało się takie proste. Wypełnią z Natem swoje zadania, potem wrócą do Australii i życie potoczy się dalej. Nat stworzy dom dla dzieci, a ona rozpocznie szturm na Rossa.

Nat jest jej wspólnikiem. Łączy ich wzajemna sympatia, może nawet przyjaźń, ale nic więcej. Żadnych więcej gwałtownych trzepotań serca, niedomówień i niepewności. Co za ulga!

Wtorkowe przedpołudnie spędzili u Ashcroftów. Bliźniaki zachowywały się uroczo i niezmiernie absorbująco. Wieczór zajęła im całkiem miła, jak się okazało, kolacja w towarzystwie Cleo i Aleksa.

Kiedy Purdy otworzyła oczy w środowy poranek, z ulgą ostatecznie stwierdziła, że wszelkie obawy związane ze wspólnym łożem okazały się mocno przesadzone. Kładła się i zasypiała sama, a budziła się, kiedy Nat był już na nogach. Wszystko przebiegało więc bez zbędnych komplikacji i krępujących chwil.

Zaraz po śniadaniu Nat wybrał się sam w odwiedziny do swoich bratanków, natomiast obie siostry udały się po zakupy.

Okazało się, że wobec siły perswazji Cleo, Purdy nadal była tak bezbronna jak dziecko. W rezultacie stała się właścicielką nie jednej, ale trzech wyjściowych kreacji wraz ze stosownymi dodatkami, w tym efektownej skórzanej torebki oraz kilku par butów. Pięknych, to prawda, wiedziała jednak, że dłużej jak godzinę w nich nie wytrzyma.

Po zakupach udały się do kawiarni, gdzie ogarnął je szampański nastrój. Przekomarzały się, wspominały śmieszne zdarzenia, podkpiwały z bliźnich. Poczuły się wolne, swobodne i beztroskie.

W ogóle Purdy tego dnia bawiła się naprawdę dobrze, choć chwilami z troską myślała o Nacie i bliźniętach. Czy wszystko przebiega pomyślnie? Wiele by dała, żeby być teraz z nimi…

Z zadumy wyrwał ją głos siostry:

– Purdy, czy ty mnie słuchasz?

– Przepraszam – odpowiedziała szybko. Stały przed wystawą sklepu kosmetycznego i, o ile pamięć jej nie myliła, wybierały kolor szminki do sukni ślubnej Cleo. – Zastanawiałaś się, zdaje się, nad różowym?

– Nie, Purdy. Nigdy nawet nie wspominałam o różowym. – Cleo demonstracyjnie przewróciła oczami. – Dobrze wiem, że zawsze uciekasz do tego swojego, wyimaginowanego świata, ale to, co dzieje się z tobą teraz, jest po prostu nie do zniesienia! Najwyraźniej miłość poprzestawiała ci wszystkie klepki.

– Zastanawiałam się tylko, co Nat i bliźniaki mogą teraz porabiać – broniła się Purdy.

– Nat wygląda na odpowiedzialnego faceta i świetnie poradzi sobie bez ciebie. Twoje zamartwianie jest mu do niczego niepotrzebne.

– Masz rację – zgodziła się Purdy.

– A przy okazji, tak naprawdę jak długo się znacie?

– Cleo lubiła zadawać nieoczekiwane pytania. Działając z zaskoczenia, niejeden raz wbrew woli rozmówców wyłuskała ciekawe informacje.

No cóż, zaledwie tydzień… a jednak zdawało się jej, że znają się od zawsze. Wiedziała, jak się poruszał, co lubił, a czego nie. Wiedziała też, jak się całował…

Purdy zaczerwieniła się. To było w poniedziałek, kiedy wszystko wyglądało inaczej. Teraz ona i Nat są… przyjaciółmi. Właśnie tak.

– Znamy się wystarczająco długo – odpowiedziała.

– Nie miej mi za złe mego pytania – uspokoiła ją Cleo.

– Nat jest rzeczywiście bardzo miły. Nawet tata go polubił, a wiesz, jaki jest ostrożny, jeśli chodzi o nowe znajomości. Kłopot tylko w tym, że… że nie wyglądacie na bardzo związanych.

Oczy Purdy rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Co właściwie masz na myśli?

– Zakochani na ogół są wobec siebie… no, bardziej wylewni. Nie zrozum mnie źle, ale nigdy jeszcze nie widziałam, byście tulili się do siebie czy chociaż raz pocałowali.

– Śpimy przecież ze sobą! – wykrzyknęła Purdy, uznając, że atak jest najlepszą obroną.

– Tak, seks, wiem. – Cleo machnęła ręką. – Jestem pewna, że wspaniale dogadujecie się pod tym względem, lecz skoro zamierzacie się pobrać, potrzeba wam czegoś więcej. Po prostu troszczę się o ciebie, siostrzyczko. Przykro mi to powiedzieć, ale zachowujecie się tak, jakbyście bali się sobie okazać choćby odrobinę czułości.

Purdy przygryzła wargi. No cóż, śledcza Cleo była niebezpiecznie blisko prawdy.

– Nat nie ujawnia publicznie swych emocji i uczuć – odpowiedziała. – I za to właśnie go kocham.

– Mam tylko nadzieję, że tak będzie zawsze – odpowiedziała w zamyśleniu Cleo. – Wiem, że to nie nasza sprawa, ale my z mamą martwimy się tym trochę. Jak zresztą i tym, że zamierzasz na stałe przenieść się do Australii. Przecież to taki kawał drogi od domu.

Przez chwilę szły obie w milczeniu.

– Wiem, że jesteś już dorosła – rozpoczęła ponownie Cleo – ale czy naprawdę takiego życia pragniesz? Małżeństwo z prawie nieznanym mężczyzną, odpowiedzialność za dwoje obcych dzieci, przeprowadzka na koniec świata… Tak wyobrażałaś sobie swoje szczęście? Tego naprawdę chcesz?

Purdy spojrzała na siostrę.

Wszędzie wokół panował typowy londyński rozgardiasz. Tysiące ludzi, uliczny hałas, głośna muzyka, dźwięki klaksonów, migocące światła…

Chyba diabeł wymyślił wielkie miasta, pomyślała z obrzydzeniem. A czyste, australijskie niebo tak pięknie wyglądało z werandy Mack River.

Obrazy przesuwały się jak żywe. Nat na wiklinowym fotelu z rozbawioną słodką Daisy, ona przekomarzająca się z mądralą Williamem, a wokół cisza nasycona śpiewem ptaków i delikatnym poszumem wiatru… No i ta cudowna woń kwiatów…

A potem, wieczorem, kiedy dzieci już zasną, ona i Nat…

Stop!

Jej serce należy do Rossa i o jego względy… o jego miłość będzie walczyć.

– Wiem, co robię – odpowiedziała cierpko, zwracając się w stronę Cleo. Jednak jej głos nie brzmiał tak pewnie, jak sobie tego życzyła.

– Musisz koniecznie włożyć jedną z sukienek, które dzisiaj kupiłyśmy – zawyrokowała nie znoszącym sprzeciwu głosem Cleo, wpychając Purdy do łazienki i zamykając za nią drzwi. – Nawet nie myśl, że na przyjęcie do Sabriny pozwolę ci pójść w dżinsach i podkoszulku! Wiesz, jaka ona jest. Po prostu musisz tam iść i odegrać swoją rolę, to wszystko.

Jaką rolę? – zastanawiała się Purdy, stojąc pod prysznicem. Z ledwością mogła się połapać, co w jej życiu było grą, a co nią nie było.

Nie miała najmniejszej ochoty iść na to głupie przyjęcie, tym bardziej że prawie nie zdążyła porozmawiać z Natem. Wrócił do domu pół godziny po niej i również był zmęczony wyczerpującym dniem.

Pamiętając o uwagach siostry, Purdy przywitała go szybkim pocałunkiem w policzek. Co prawda ledwie musnęła ustami, jednak na Nacie i tak zrobiło to spore wrażenie. Odprowadził ją do pokoju pytającym spojrzeniem.

Poranna pewność, że wszystko jakoś się ułoży, gdzieś wyparowała. Teraz dla odmiany Purdy była przekonana, że czeka ich mnóstwo kłopotów przynajmniej do czasu, aż Cleo i Alex wyruszą w podróż poślubną. A to oznaczało dwa długie dni.

Niestety, nie miała kiedy wspomnieć Natowi o podejrzeniach Cleo, bo przez całe popołudnie ani przez moment nie byli sami. Posunęła się jedynie do zdawkowego pytania o to, jak minął dzień. Nat wiele godzin spędził w towarzystwie Eve. Nauczyła go, jak postępować z maluchami, jakie są ich przyzwyczajenia, pory snu i karmienia. Wspólnie sporządzili też listę rzeczy, które Nat powinien kupić dla bliźniaków jeszcze przed wyjazdem.

– Ruth i Harry bardzo żałowali, że nie było cię dzisiaj ze mną – poinformował Nat, zapominając dodać, jak bardzo sam za nią tęsknił. To dziwne, ale kilka razy, zajmując się bliźniakami, zaczynał do niej coś mówić, dzielić się uwagami, jakby była przy nim. Ot tak, po prostu…

To wszystko przez brak snu, dlatego jest taki rozkojarzony. Niestety, inaczej niż Purdy, która ledwie przykładała głowę do poduszki i już spała, on cierpiał na chroniczną bezsenność.

Do diabła, chyba żywcem pójdzie do nieba jako zadośćuczynienie za tortury, jakie złośliwy los mu zafundował! Sypiał, czy raczej przewracał się z boku na bok w jednym łóżku z dziewczyną swych marzeń i nawet nie wolno mu było jej dotknąć. Za co go biednego to spotkało? Za jakie grzechy?

Widział jej twarz w poświacie księżyca, kuszące krągłości, gładkie ramię zwinięte pod podbródkiem, słyszał jej cichy, słodki oddech, czuł jej zapach…

Czasami bezwiednie wyciągał dłoń, by dotknąć jej włosów lub popieścić palcami skórę, a potem cofał się zawstydzony i odwracał plecami, ponownie próbując zasnąć.

Nawet jeśli zapadał w krótką drzemkę, zaraz wyrywały go z niej wielkomiejskie hałasy. On, dziecko otwartych przestrzeni, dusił się w londyńskim tyglu. Nieustanny szum ulicy, klaksony, muzyka, pokrzykiwania młodzieży… I ta pralka włączona w środku nocy przez któregoś z sąsiadów, te trzaskania drzwiami przez całą dobę, parkujące i odjeżdżające samochody… Nie, to nie mogło dziać się naprawdę! A jednak…

Czy nikt poza nim nie próbuje zasnąć w tym zwariowanym mieście?!

Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Purdy. Wyszła spod prysznica, a potem z Cleo znikły w pokoju. No cóż, panie szykują się na wieczorne wyjście, pomyślał zgryźliwie. Jak widać, naprawdę był w wyjątkowo podłym humorze.

Powlókł się do łazienki, by też się wysztychtować na imprezę u niejakiej Sabriny. Uwinął się z tym szybko i znów siedział sam jak palec, smętnie rozmyślając.

– Proszę o fanfary! – triumfalnie zawołała Cleo, prowadząc przed sobą onieśmieloną siostrę. – Czyż nie wygląda cudownie?