– Im więcej będziesz ich miała, tym poród będzie łatwiejszy.

– Ha! w takim razie chodźmy do łóżka – uśmiechnęła się, a wyglądała przy tym jak elf z ogromnym brzuchem.

– Chyba jesteś zboczona – jęknął Bill, który nie mógł sobie wybaczyć, że pragnie się z nią kochać. W gruncie rzeczy pożądał jej bez ustanku, wyrzucając sobie, że snuje erotyczne fantazje na temat kobiety w ósmym miesiącu ciąży. Z dnia na dzień stwierdzał jednak, że kocha ją coraz bardziej. W odmiennym stanie była taka słodka, bezbronna i wzruszająca!… Nachylił się, by ją pocałować, lecz kiedy Adriana próbowała obudzić w nim żądzę, odsunął ją od siebie. – Jeśli nie przestaniesz, Adriano, będziesz mieć trojaczki.

– O rany, nie mów! – w mig otrzeźwiała na myśl o porodzie. – Założę się, że to dopiero musi boleć.

– A widzisz? Ciesz się, że będziesz rodzić tylko jedno.

Przez chwilę milczeli, wreszcie Adriana szepnęła:

– A jeśli to bliźniaki, tylko oni o tym nie wiedzą?

– Możesz być pewna, że teraz lekarze zawsze wiedzą.

Adriana wiecznie czymś się martwiła. W nocy często zachodziła do pokoju dziecinnego, by raz jeszcze wszystko sprawdzić, poukładać ubranka, popatrzeć na maleńkie czapeczki i buciki. W takich momentach wzruszała Billa, który utwierdzał się w przekonaniu, że Steven jest kompletnym półgłówkiem, skoro tak łatwo z tego zrezygnował.

W dawnym pokoju gościnnym Bill położył tapetę w różowe i błękitne gwiazdki, zakończoną różowo-niebieską tęczą, a łóżko z baldachimem wyniósł do piwnicy. W początkach grudnia kupili meble dla dziecka, a na tydzień przed Bożym Narodzeniem pokój był gotowy. Wtedy nabyli też małą choinkę, którą udekorowali staroświeckimi ozdobami, żurawiną i prażoną kukurydzą.

– Szkoda, że chłopcy nie mogą tego zobaczyć – rzekł z dumą Bill patrząc na drzewko, które nadawało mieszkaniu odświętny charakter. Jego synowie wyjechali na narty do Vermontu, on zaś wiedział, że w święta będzie za nimi ogromnie tęsknił. Do Los Angeles mieli przyjechać dopiero w lutym, w czasie ferii, w doskonałej zatem porze, bo jeśli dziecko urodzi się w terminie, będzie miało trzy tygodnie, Adriana zaś zdąży już dojść do siebie. Będzie tylko cierpiała z braku snu. Postanowiła karmić piersią, zamierzali więc koszyk ustawić przy swoim łóżku, by nie wstawać za każdym razem, gdy dziecko zapłacze.

Adriana wzięła dzień wolnego na świąteczne zakupy. Okazją do prezentów była nie tylko gwiazdka, pierwszego stycznia bowiem Bill kończył czterdzieści lat. Na urodziny kupiła mu u Cartiera przy Rodeo Drive piękny złoty zegarek noszący nazwę „Pasza”, ponieważ był kopią czasomierza zaprojektowanego w latach dwudziestych dla pewnego sułtana. Kosztował fortunę, lecz był tego wart. Adriana nie wątpiła, że spodoba się Billowi. Pod choinkę sprawiła mu mały przenośny telefon, mieszczący się po złożeniu w pudełku wielkości futerału na maszynkę do golenia. Było to urządzenie w sam raz dla niego, gdyż zależało mu, żeby jego pracownicy w każdej chwili mogli się z nim skontaktować, co nie zawsze było łatwe. Poza tym wybrała dlań sweter, wodę kolońską, książkę o starych filmach, o której wyrażał się bardzo pochlebnie, oraz miniaturowy telewizor. Mógł go używać w łazience czy nawet prowadząc samochód, jeśli akurat musiał gdzieś jechać, a chciał oglądać serial. Adrianie zakupy te sprawiły wiele przyjemności. Dla chłopców prezenty nabyli już dawno: narty i buty, które wysłali do Nowego Jorku kilka tygodni przed świętami. Tommy po raz pierwszy miał mieć własny sprzęt, choć obaj z Adamem doskonale jeździli na nartach. Adriana dla obu dołączyła upominki od siebie: anoraki i elektroniczne gry. Będą mogli w nie grać w samochodzie, gdy latem znowu pojadą na wspólne wakacje. Zdecydowali już, że spędzą je na Hawajach, gdzie wynajmą domek. Żadne z nich nie paliło się do następnej wyprawy nad Tahoe.

Trzy dni przed Bożym Narodzeniem Adriana zajęła się pakowaniem prezentów. Śpieszyła się, gdyż chciała wszystko ukryć, zanim Bill przyjedzie, by zabrać ją na coroczne przyjęcie u niego w pracy. Większość pakunków schowała pod kołderkę w dziecinnym łóżeczku. Uśmiechała się do siebie, owijając w ozdobny papier telefon. Oczyma wyobraźni widziała już, jak bardzo Bill się z niego ucieszy. Wiedziała, że sam go sobie dotąd nie kupił, ponieważ w jego mniemaniu wyglądałoby to zbyt ekstrawagancko.

Kiedy skończyła, poszła do skrzynki po pocztę. Zaniepokoiła ją koperta z nadrukiem sądu. Niewiele myśląc, otworzyła ją i dech jej zaparło, gdy zobaczyła, co zawiera.

Dwudziestego pierwszego grudnia jej rozwód ze Stevenem stał się prawomocny! Nie była już jego żoną. Steven życzył sobie, aby przestała używać jego nazwiska, aczkolwiek nie mógł jej do tego zmusić. Mocy prawnej nabrały także dokumenty zawierające zrzeczenie się jego praw rodzicielskich do ich nie narodzonego dziecka. Od tej chwili potomek Stevena i Adriany Townsendów miał tylko matkę. Nazwisko Stevena nie będzie figurowało w jego metryce urodzenia, jak jeszcze w lecie wytłumaczył jej adwokat.

Adriana długo siedziała wpatrzona w dokumenty. Po policzkach wolno spływały jej łzy, ona zaś powtarzała sobie, że głupotą jest przejmować się teraz, po fakcie. Przecież od dawna spodziewała się tych dokumentów, ich nadejście nie stanowiło żadnej niespodzianki. Mimo to czuła ból. Oto Steven nieodwołalnie od niej odszedł, ich związek, w który wstępowali z nadzieją i miłością, zakończył się fiaskiem. Człowiek, który przysięgał, że jej nie opuści, nie chciał mieć z nią nic wspólnego, rezygnował nawet z ich dziecka.

Spokojnie odłożyła dokumenty do szuflady w biurku Billa, który wspaniałomyślnie podzielił się z nią wszystkim, co miał, swym sercem, mieszkaniem, łóżkiem, a nawet gotów był przyjąć jej dziecko. Wciąż zaskakiwało ją, jak bardzo różni pod każdym względem są ci dwaj mężczyźni. Myśl o Stevenie nadal ją napawała smutkiem, ciągle bowiem pragnęła, aby się zmienił i zainteresował dzieckiem.

Bill wrócił do domu, gdy się ubierała. Jak zwykle wyczuł, że coś się stało, pomyślał jednak, że Adriana jak zwykle martwi się o dziecko. Ostatnio wiecznie się niepokoiła, czy będzie normalne. W szkole rodzenia powiedziano im, że takie obawy są naturalne i nie należy traktować ich jako zapowiedzi czegoś naprawdę strasznego.

– Miałaś znowu skurcze? – zapytał.

– Nie, czuję się dobrze. – Postanowiła, że nie będzie go oszukiwać. Nigdy tego nie robiła, zresztą zbyt dobrze ją znał. – Dostałam dokumenty rozwodowe i zrzeczenie się praw rodzicielskich. Są prawomocne.

– Mógłbym ci złożyć gratulacje, ale tego nie zrobię. – Popatrzył na nią uważnie. – Wiem, co się wtedy czuje. To zawsze jest wstrząsem, nawet jeżeli się tego spodziewasz.

Objął ją i pocałował. W oczach Adriany zalśniły łzy.

– Przykro mi, kochanie. Wiem, że to dla ciebie na pewno mało przyjemne, ale kiedyś stanie się tylko mało istotnym wspomnieniem.

– Mam nadzieję. Czułam się parszywie, kiedy otworzyłam kopertę. Jakby… jakby wyrzucono mnie ze szkoły. Jakbym to ja wszystko zepsuła.

– Przecież nie ty wszystko zepsułaś, tylko on – powiedział Bill.

Adriana usiadła na łóżku i prychnęła.

– Wciąż mi się wydaje, że coś zrobiłam źle… Chodzi mi o tę jego niechęć do dziecka. Musiałam to fatalnie rozegrać, kiedy się okazało, że jestem w ciąży.

– Z tego, co mówiłaś, wynika, że cokolwiek byś zrobiła, rezultat byłby taki sam. Gdyby Steven miał ludzkie uczucia, już by zdążył zmienić zdanie.

Nie musiał jej przypominać, że Steven zdania nie zmienił. Co więcej, nawet nie przyznał się do niej, gdy w październiku spotkali się w restauracji. Kto tak postępuje? Tylko łobuz i egoista, brzmiała milcząca odpowiedź Billa.

– Musisz po prostu zostawić to za sobą.

Chociaż Adriana przyznawała mu rację, całkowite zerwanie z przeszłością nie było łatwe. Na przyjęciu niewiele mówiła i trzymała się na uboczu. Nie włączyła się w przednią zabawę mocno podchmielonych gości, nagle bowiem ogarnęło ją przygnębienie. Zdawało jej się, że jest gruba i brzydka. Czuła się fatalnie, toteż Bill, widząc, w jakim Adriana jest nastroju, dość wcześnie pożegnał się i zabrał ją do domu. Wiedział że współpracownicy nie będą mu tego mieli za złe, a gdyby nawet, nie dbał o to – Adriana była najważniejsza.

Kiedy położyli się do łóżka, wróciły skurcze. Tym razem nie miała najmniejszej chęci na miłosne igraszki.

– Teraz wiem, że naprawdę jesteś w depresji – zażartował Bill. – Żeby tylko nie weszło ci to w nałóg! Może powinienem zadzwonić po lekarza?

Udawał, że się przejmuje, i w końcu zdołał ją rozweselić, chociaż w jej oczach pozostał cień smutku. Nakryty białą koronką koszyk dla dziecka stał w rogu pokoju. Od terminu porodu, który wciąż budził w niej strach, dzieliło ją tylko dwa i pół tygodnia. Zajęcia w szkole rodzenia nie rozwiały jej obaw, mimo że dzięki nim zdobyła wiele użytecznych informacji. Tej nocy jednak nawet o tym nie myślała, znów przeżywając rozwód i ubolewając, że jej dziecko nie będzie miało ojca.

– Mam pomysł – odezwał się naraz Bill. – Dość niezwykły, ale w sumie nic w nim niewłaściwego. Pobierzmy się w Boże Narodzenie. Mamy trzy dni na zrobienie badania krwi i uzyskanie zezwolenia. Nic więcej chyba nie trzeba. Ach, jeszcze dziesięć dolarów. Może uda mi się wyskrobać tę sumę. – Patrzył na nią z czułością i mimo że żartował, propozycję traktował poważnie.

– Tak nie można – odparła ze smutkiem.

– Co, chodzi ci o dziesięć dolarów? – zapytał lekko. – Dobra, może uda mi się wysupłać więcej.

– Mówię poważnie, Bill. Nie mogę pozwolić, żebyś żenił się ze mną ze współczucia. Zasługujesz na więcej, podobnie jak Adam i Tommy.

– Na litość boską – jęknął. – Wyświadcz mi przysługę i nie próbuj mnie ratować przed samym sobą! Jestem już dużym chłopcem, wiem, co robię, i tak się składa, że cię kocham.

– Ja też cię kocham – rzekła z żałością. – Ale to nie w porządku.

– Wobec kogo?

– Ciebie, Stevena i dziecka.