Allman uśmiechnął się smutno.

– Przepraszam, że to mówię, ale pani głos o tym nie świadczy.

– Mam parszywy dzień. Najpierw syn senatora, teraz to… – A tak przyjemnie spędziła weekend. – Jak pan sądzi… Czy Steven zmieni zdanie? Nie teraz… później… – Było jej głupio, że o to pyta, chciała się jednak dowiedzieć, czy według Allmana Steven może zmienić zdanie, kiedy zobaczy dziecko. Wciąż jej się wydawało, że ta chwila okaże się przełomowa.

– Niewykluczone. Obecnie pan Townsend podejmuje dość radykalne kroki. W niektórych sprawach jest to nieuzasadnione, ale zdecydował tak postąpić po prostu dla własnego spokoju. Chce wszystko zakończyć, rozwiązać zgodnie z prawem.

– Kiedy rozwód zostanie przeprowadzony? – zapytała, chociaż to i tak nie było ważne. Co za różnica? Może tylko taka, że wolałaby urodzić dziecko jako mężatka.

– Wniosek został złożony dwa tygodnie temu, co oznacza, że postępowanie rozwodowe zakończy się gdzieś w połowie grudnia.

Cudownie. Na dwa tygodnie przed porodem, a na świadectwie urodzenia dziecka nie będzie nazwiska ojca. To rzeczywiście była wspaniała nowina. Adriana bez wątpienia miała powody, żeby cieszyć się z telefonu Allmana.

– Czy to wszystko?

– Tak. Jutro wyślę pani dokumenty.

– Dziękuję. – Znowu wytarła łzy. Ręce nie przestały jej drżeć.

– Przez jakiś czas pozostaniemy w kontakcie w sprawie mieszkania. I oczywiście każde żądanie o alimenty dla pani zostanie przyjęte, jeśli przekaże je pani adwokat.

– Nie mam adwokata i nie chcę alimentów.

– Sądzę, że powinna pani zasięgnąć porady. Zgodnie z prawem stanu Kalifornia może się pani ich domagać. – Zachowa się niemądrze, jeśli tego nie zrobi, pomyślał. Ta sprawa budziła w nim niechęć. Cieszyłby się, gdyby udało się przynajmniej wydostać od Stevena trochę pieniędzy. W końcu coś był jej winny, na litość boską. Allman nie krył swej opinii przed Stevenem.

– Będziemy w kontakcie.

– Dziękuję.

Adriana usłyszała szczęk odkładanej słuchawki. Długo stała, mocno ściskając swoją, jakby się spodziewała, że jakiś głos powie jej, że to pomyłka, że prawnik żartował. Ale to nie były żarty. Steven wystąpił o rozwód i chce oficjalnie zrzec się praw do dziecka. Adriana w życiu nie słyszała nic równie strasznego. Drżąc cała, zastanawiała się, co teraz pocznie. Prawdę mówiąc, nic tak naprawdę się nie zmieniło: ona miała mieszkanie i dziecko, Steven zaś ich meble. A równocześnie wszystko uległo zmianie. Nie pozostała jej już żadna nadzieja oprócz szalonego marzenia, że w końcu Steven wróci i zakocha się bez pamięci w ich dziecku, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że to mało prawdopodobne. Teraz musiała stawić czoło rzeczywistości. Dziecko będzie wychowywać sama, nie może więc przestać pracować po jego urodzeniu, konieczne jest też znalezienie nowego mieszkania i kupno choćby kanapy. Znacznie trudniej było pogodzić się z faktem, że Steven się z nią rozwodzi i ich dziecko, z prawnego punktu widzenia, nie będzie miało ojca. To był wielki cios.

Ramiona drżały jej od płaczu, gdy wreszcie odłożyła słuchawkę. Stała plecami do drzwi, nie usłyszała więc, że ktoś wchodzi do pokoju. Gdy wolno się odwróciła, poprzez płynące strumieniem łzy zobaczyła Billa Thigpena, który dopiero teraz się zorientował, że Adriana płacze.

– O Boże… przepraszam… nie chciałem… To chyba nie jest odpowiednia pora.

Ujął to niezwykle delikatnie. Adriana szybko sięgnęła na biurko po chusteczkę, usiłując się uśmiechnąć.

– Nie… wszystko w porządku… – wyjąkała, po czym opadła na krzesło i od nowa wybuchnęła płaczem, zakrywając twarz rękoma. – Nie… to straszne. – Nie było sposobu, żeby mu to wytłumaczyć, zresztą wcale nie miała na to ochoty. – To tylko… nie jestem… nie mogę… – mówiła nieskładnie.

Bill podszedł do niej i łagodnie pogładził po plecach.

– Uspokój się, Adriano. Wszystko będzie dobrze. Cokolwiek to jest, wcześniej czy później jakoś się ułoży. – Zastanawiał się, czy wyrzucono ją z pracy czy może ktoś umarł. Była rozdygotana i bardzo blada, wręcz zielonkawa. Przez moment bał się, czy Adriana nie zemdleje. Kazał jej wziąć kilka głębokich oddechów i podał szklankę wody. Po chwili wyglądała już lepiej. – Miałaś chyba rewelacyjne przedpołudnie.

Patrzył na nią ze współczuciem. W odpowiedzi usiłowała się uśmiechnąć, lecz bez większego rezultatu.

– Rzeczywiście dzień mi się udał jak rzadko – Znowu wydmuchała nos i spojrzała na Billa zarazem z zakłopotaniem i uznaniem. – Najpierw ktoś porywa i morduje syna senatora, a my dostajemy pięć tysięcy mil taśmy ze zbliżeniem jego poderżniętego gardła. – Na wspomnienie tego obrazu głęboko westchnęła. – A potem… – zawahała się, niepewna, czy o wszystkim powiedzieć. Tyle że teraz nie miało już sensu robić z tego tajemnicy i nawet jeśli była w tym również jej wina, to przecież nie ona podjęła decyzję. – A potem… miałam ten głupi telefon od adwokata mojego męża. – Głos jej drżał, a oczy znowu wypełniły się łzami.

– Od adwokata? Dlaczego do ciebie dzwonił? Poza tym dzisiaj jest święto.

– Też mu to powiedziałam.

– Czego chciał? – zapytał Bill, marszcząc gniewnie brwi, Adriana bowiem budziła w nim instynkty opiekuńcze.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła od niego wzrok, kurczowo ściskając chusteczkę. Nie była w stanie patrzeć mu w oczy.

– Zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że mój mąż… – ściszyła głos tak, że Bill ledwo ją słyszał. -…właśnie wystąpił o rozwód. Dokładnie mówiąc, dwa tygodnie temu.

Billa poruszyły jej słowa, bardziej przez sposób, w jaki je wypowiedziała, niż przez treść. Poprzedniego wieczora doszedł już do wniosku, że Steven i Adriana żyją w separacji, i teraz z ulgą przyjął potwierdzenie swoich domysłów, ale i tak było mu jej żal. Przeżywała to tak bardzo, że niewątpliwie takiego obrotu spraw się nie spodziewała.

– Czy ta wiadomość cię zaszokowała, Adriano? – zapytał bardzo łagodnie.

– Tak – westchnęła. Spojrzała na Billa, który z wyrazem współczucia na twarzy stał oparty o biurko. – Nie sądziłam, że Steven to zrobi. Uprzedzał mnie, ale mu nie wierzyłam.

– Od kiedy to trwa?

– Zaczęło się prawie dwa miesiące temu, a trzy tygodnie temu zabrał wszystkie rzeczy. Także moje. – Uśmiechnęła się. Obojgu przed oczyma stanęło jej puste mieszkanie. – Ale to nie jest ważne. Nie myślałam… nie chciałam…

– Rozumiem. Czułem się podobnie w trakcie mojego rozwodu. Ja tego nie chciałem, ale Leslie nagle doszła do wniosku, że wszystko skończone. To nie w porządku, kiedy ktoś podejmuje decyzję za ciebie.

– Steven tak właśnie zrobił. – Znowu się rozpłakała. Było jej wstyd, że płacze w jego obecności, lecz Bill zdawał się nie zwracać na to uwagi. – Przepraszam… jestem w okropnym stanie.

– Masz powody. Możesz wziąć sobie wolne popołudnie? Odwiozę cię do domu.

– Chyba nie. Przed wieczornymi wiadomościami nadajemy specjalny program.

– Dlaczego nie zadzwonił sam?

– Nie wiem – odparła przygnębiona. Usiadła za biurkiem, Bill zaś przysiadł na blacie. – Wygląda na to, że nie ma zamiaru więcej ze mną rozmawiać.

– To jest najtrudniejsze przy rozwodzie, jeśli nie ma dzieci. Jeśli są, trzeba na ich temat rozmawiać, przynajmniej aż dorosną. Czasami to doprowadza człowieka do obłędu, ale kontakt nie zostaje zerwany. – Adriana potaknęła, myśląc, że przecież oni mają dziecko. To znaczy ona je ma, bo Steven się go zrzekł. – Wiesz, co go skłoniło do rozwodu? Przepraszam, nie powinienem pytać – sumitował się Bill.

– Nie szkodzi – uśmiechnęła się ze smutkiem. – W sumie powód nie jest istotny. Każde z nas podjęło decyzję i żadne nie chciało ustąpić. Ja nie mogłam zrobić tego, czego on sobie życzył. Chyba oboje uważaliśmy, że w grę wchodzą nasze zasady, więc uparliśmy się na amen. Steven wygrał, ale w gruncie rzeczy przegraliśmy oboje. Kiedy dokonał wyboru, nie dał mi najmniejszej szansy.

– Tak samo zachowywała się Leslie, tyle że w grę wchodził „ten trzeci”, o czym nie wiedziałem. Przypuszczasz, że Steven kogoś ma?

– Może, choć to mało prawdopodobne. Tu raczej chodzi o to, co Steven chce w życiu osiągnąć, a czego nie. Nagle nasze drogi za bardzo się rozeszły.

– To dość brutalny sposób „rozejścia się dróg” – zauważył Bill, myśląc, że ludzie są dziwni i robią dziwne rzeczy, o czym oboje dobrze wiedzieli. – Chciałem zaprosić cię do siebie na filiżankę kawy, ale to chyba nie jest odpowiedni moment – rzekł, współczując Adrianie. Pochylił się nad biurkiem i delikatnie pogładził ją po policzku. – Może innym razem.

Adriana skinęła głową. Czuła się jak zbita, tak jakby słowa Allmana spadły na nią niczym ciosy.

– Muszę wracać do pracy – powiedziała. – Przygotowujemy specjalny program o rodzinie senatora. Chłopak grał w drużynie futbolowej uniwersytetu w Los Angeles, a w szkole średniej był gwiazdą reprezentacji. Bardzo się angażował w sprawy publiczne. Chodził z siostrzenicą gubernatora. Ta sprawa naprawdę wszystkimi wstrząśnie. – Ona również bardzo tę wiadomość przeżyła, a zaraz potem Steven ją dobił. Miała wrażenie, że tuż przed lunchem skończyło się jej życie. Mimo że już teraz, wyglądała na wyczerpaną, oświadczyła: – Zostanę w pracy do pierwszej, może nawet drugiej w nocy.

– Możesz zrobić sobie przerwę, żeby wyjść i coś zjeść?

– Wątpię. Nie wyrwę się stąd do jutra. – Pomyślała, że musi uważać, by nie stracić dziecka. Jeszcze by tego brakowało! Musiała przetrwać ten dzień, a potem następne i jeszcze jeden.

– Ja też pracuję dziś do późna. W serialu sporo się dzieje: morderstwa, rozprawy, rozwody, nieślubne dzieci, jak to w życiu. Poza tym chcę się upewnić, że scenarzyści skończą nowe odcinki, zanim przyjadą chłopcy.

– Widzę, że moje życie jest jak z serialu wzięte – uśmiechnęła się słabo Adriana.

Bill na pożegnanie pocałował ją w czubek głowy.

– Trzymaj się. Wpadnę później. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, daj mi znać. Bufet mamy pełen jedzenia, bo okoliczne restauracje są dzisiaj zamknięte.