– Zamówiliśmy sporo nowych rzeczy, ale sam wiesz, jak to jest. Dostawa trwa dziesięć do dwunastu tygodni. Najwcześniej w sierpniu to miejsce zacznie przypominać normalne mieszkanie. – W rzeczywistości niczego nie zamówiła, bo wciąż liczyła, że Steven wróci do domu z tym, co zabrał.

– Jasne, wiem, jak to jest.

W jej słowach wyczuł nieszczerość, choć nie był pewien, o co chodzi. Może byli za biedni, żeby kupić meble, a może im je odebrano, bo nie płacili rat? W Hollywood to się zdarza wielu ludziom. Bill widywał już puste mieszkania u swoich przyjaciół. A jasne było, że Adriana z jakiegoś powodu jest zakłopotana.

– Mieszkanie tak czysto i przyjemnie wygląda – zażartował. – I łatwo utrzymać porządek. – Na jej twarzy znowu pojawiło się zażenowanie, dodał więc łagodnie: – To i tak nieważne. Będzie wyglądało wspaniale, jak dostaniesz wreszcie nowe meble.

Zaraz po wyjściu zapomnieli o całym zdarzeniu. W doskonałych nastrojach spędzili przyjemny dzień na plaży. Rozmawiali o teatrze, książkach, Nowym Jorku, Bostonie i Europie, wymienili uwagi o dzieciach, polityce i różnych zadaniach, jakie mają do spełnienia mydlane opery i wiadomości telewizyjne. Potem przyszła kolej na utwory, które lubił pisać Bill, i opowiadania tworzone przez Adrianę na studiach. Rozmawiali o wszystkim. Wciąż nie brakowało im tematów, gdy po piątej wsiedli do samochodu, by wrócić do domu, ponieważ na plaży zaczęło robić się chłodno.

– Muszę powiedzieć, że szalenie podoba mi się twój samochód – rzekł Bill, który z podziwem patrzył na jej MG, ilekroć widział je na parkingu.

Adriana z zadowoleniem przyjęła jego słowa.

– Mnie też. Od lat wszyscy próbują mnie zmusić, żebym się go pozbyła, ale nie mogę. Za bardzo go kocham. Stał się częścią mnie.

– To tak jak mój chevrolet. – Bill cały się rozpromienił.

Ta kobieta rozumiała, czym jest miłość do samochodu. Ta kobieta rozumiała wiele istotnych spraw, jak zaangażowanie i strata, miłość i szacunek, w dodatku podzielała jego zamiłowanie do starych filmów. Jedyną jej wadą, poza pochłanianiem ilości jedzenia wystarczającej dla dwóch rodzin, był mąż. Postanowił to jednak ignorować i więcej się tym nie gryźć, tylko po prostu cieszyć się z jej przyjaźni. Rzadko się zdarzało, by mężczyznę i kobietę łączyła przyjaźń pozbawiona aspektów seksualnych. Gdyby z Adrianą byli do tego zdolni, uważałby się za szczęściarza.

– Może po drodze wpadniemy na kolację? W Santa Monica Canyon jest doskonała restauracja – zaproponował. Traktował ją jak starego kumpla, kogoś, kogo od lat zna i kocha. – Albo wiesz co? Zostało mi parę steków. Jedźmy do mnie, to usmażę je na kolację.

– Możemy usmażyć u mnie – powiedziała Adriana, choć zamierzała wbrew sobie oświadczyć, że chyba wróci do domu, mimo że przecież nic jej do tego nie zmuszało. Czekałby ją samotny niedzielny wieczór, a za dobrze bawiła się w towarzystwie Billa, by szybko z niego rezygnować. Nic nie stało na przeszkodzie wspólnej kolacji.

– Szczerze mówiąc, jedzenie steków z podłogi nie jest szczytem moich marzeń – zażartował Bill. – Chyba że masz jakieś meble, których jeszcze nie widziałem.

Tylko łóżko, pomyślała, głośno zaś rzekła, czując się znów jak nastolatka:

– Co za snob. W porządku, chodźmy do ciebie.

Od ślubu ze Stevenem nie mówiła tak do mężczyzny i oto po trzech latach przerwy miała z człowiekiem nie będącym jej mężem zjeść kolację w jego mieszkaniu. Musiała jednak sama przed sobą przyznać, że ta perspektywa bardzo jej odpowiada. Bill Thigpen był wspaniały. Inteligentny, interesujący, miły i taki opiekuńczy. Troszczył się, czy nie jest głodna albo spragniona, pytał, czy ma ochotę na lody, czy potrzebuje kapelusz, dbał, żeby było jej dostatecznie ciepło, wygodnie i przyjemnie, równocześnie przez cały czas bawiąc ją historyjkami o swoim serialu, znajomych i synach.

Kiedy weszła do mieszkania, zobaczyła następne wcielenie Billa. Ściany zdobiły oryginalne współczesne obrazy, tu i ówdzie stały interesujące rzeźby, które przywiózł ze swych rozlicznych podróży. Obite skórą kanapy były wygodne i nienowe, ogromne fotele miękkie i zapraszające. W jadalni królował piękny stół, pochodzący z jakiegoś klasztoru we Włoszech, na podłodze zaś leżał dywan kupiony w Pakistanie. Wszędzie wisiały zdjęcia jego dzieci. Mieszkanie przypominało bardziej dom niż lokal w bloku i panowała w nim atmosfera ciepła i serdeczności sprawiająca, że miało się ochotę wszystko dokładnie obejrzeć: biblioteczki pełne książek, ceglany kominek, doskonale zaprojektowaną obszerną kuchnię w stylu rustykalnym. W przytulnym gabinecie, w którym Bill pracował, stała wiekowa maszyna do pisania, niemal tak stara jak jego ukochany royal, a także regały z książkami i odziedziczony po ojcu wielki skórzany fotel, dobrze już zużyty. Obity beżową wełną pokój gościnny, sprawiający wrażenie, jakby nikt nigdy w nim nie mieszkał, wypełniało współczesne łóżko z baldachimem, podłogę zaś zakrywała owcza skóra. W wielkim kolorowym pokoju dziecinnym uwagę zwracało piętrowe jaskrawoczerwone łóżko w kształcie lokomotywy. Sypialnia Billa położona była na końcu holu. Dominowały w niej kolory ziemi i miękkie materie, a ogromne okna wychodziły na ogród, o którego istnieniu na osiedlu Adriana nie miała pojęcia. Mieszkanie było doskonałe. Przypominało swego gospodarza: pociągające, pełne ciepła i miłości. Niektóre sprzęty nosiły ślady częstego dotyku wielu przyjaznych rąk. W takim miejscu człowiek chciałby zostać na długo, żeby dokładnie je poznać. Stanowiło ostry kontrast z kosztowną sterylnością, którą Adriana dzieliła ze Stevenem do chwili, gdy od niej odszedł, nic jej nie zostawiając prócz łóżka i dywanu.

– Bill, masz cudowne mieszkanie – odezwała się, nie ukrywając zachwytu.

– Mnie też bardzo się podoba – przyznał. – Widziałaś piętrowe łóżko? Zrobił je facet z Newport Beach. Zwykle robi dwa na rok. Mogłem wybrać piętrowy autobus, który w końcu kupił jakiś Anglik, ale zdecydowałem się na lokomotywę. Mam słabość do pociągów. Są wspaniałe, staromodne i wygodne.

Adriana słuchała go z uśmiechem. Miała wrażenie, że Bill opisuje siebie. Nic dziwnego, że śmiał się z jej pustego mieszkania – jego posiadało charakter i duszę. Stanowiło znakomite miejsce do pracy i odpoczynku.

– Od lat próbuję się przekonać do kupna domu, ale nienawidzę przeprowadzek, a tu jest tak wygodnie. Poza tym chłopcom się podoba.

– Rozumiem ich.

Oddał im największy pokój, choć tak rzadko tu bywają, dla niego jednak byli tego warci.

– Mam nadzieję, że będą spędzać ze mną więcej czasu, jak dorosną.

– Jestem tego pewna – z przekonaniem rzekła Adriana. Bo kto by nie chciał z takim ojcem i w takim domu? Mieszkanie nie było luksusowe ani obszerne, lecz nie o to przecież chodziło. Ważny był panujący w nim nastrój, który otulał gościa niczym przyjazne ramiona. Wrażenie to nie opuszczało Adriany ani gdy siedziała na kanapie, ani gdy poszła do kuchni, niemal w całości wykonanej przez Billa, by pomóc przy kolacji. Gospodarz z wielką wprawą przygotowywał jedzenie.

– Czego nie potrafisz robić? – zapytała.

– Jestem do niczego w sporcie. Mówiłem ci, nie umiem grać w tenisa. Nie rozpalę ogniska, nawet gdyby chodziło o życie. W czasie naszych wypraw Adam musi to robić. I strasznie boję się samolotów.

Była to krótka lista w porównaniu z rejestrem jego umiejętności.

– Dobre i to – odetchnęła z ulgą Adriana. – Miło wiedzieć, że jesteś człowiekiem, a nie supermenem.

– A ty, Adriano? W czym ty nie jesteś dobra? – zapytał, siekając świeżą bazylię na surówkę. Zawsze chętnie słuchał, co ludzie mają do powiedzenia o sobie.

– Och, w wielu rzeczach. Jazda na nartach. Tenis jeszcze ujdzie, za to w brydża jestem okropna. Nie nadaję się do gier, nigdy nie pamiętam zasad, a poza tym i tak nie zależy mi na wygranej. Nienawidzę komputerów. – Przez chwilę poważnie się zastanowiła, po czym dodała: – I kompromisów. Nie potrafię zdobyć się na kompromis w sprawach, w które wierzę.

– To raczej zaleta niż wada, nie uważasz?

– Tak – przyznała z namysłem. – Tylko że czasami taka postawa może wiele kosztować – dodała myśląc o Stevenie. Zapłaciła wysoką cenę za swoje przekonania.

– Ale czy nie warto? – zapytał łagodnie. – Nie lepiej trzymać się swoich zasad, nawet jeśli trzeba za to zapłacić? Moim zdaniem tak – oświadczył, świadom, że przez to właśnie został sam, choć w gruncie rzeczy już mu to nie przeszkadzało.

– Owszem, ale czasem trudno stwierdzić, co jest właściwe.

– Rób to, na co cię stać, skarbie. Wybieraj najlepsze wyjście z nadzieją, że się uda. A jeśli ludziom się to nie podoba – wzruszył filozoficznie ramionami – trudno, ich sprawa.

Łatwo powiedzieć! Adriana wciąż nie potrafiła uwierzyć w rezultaty, jakie przyniosła jej taka postawa, chociaż w tym wypadku nie dokonywała wyboru – po prostu nie mogła zrobić inaczej. Kochała to dziecko, ich dziecko, i nie potrafiła usunąć ciąży tylko dlatego, że Steven się przestraszył. Skutek był taki, że straciła męża.

– Powiedz, Bill, nigdy nie rezygnujesz ze swoich przekonań? Bez względu na odczucia innych ludzi? – zapytała, gdy usiedli do wielkich soczystych steków, które Bill przyrządził. Udział Adriany w przygotowaniach ograniczył się do nakrycia stołu i doprawienia sałaty. Jedzenie wyglądało wspaniale: steki, sałata, chleb czosnkowy, a na deser truskawki oblewane czekoladą. – Czy bez względu na okoliczności zawsze obstajesz przy swoim?

– To zależy – odparł Bill. – Chodzi ci o sytuację, kiedy dzieje się to kosztem innych?

– Na przykład.

Bill przez chwilę się zastanawiał. Adriana w tym czasie nałożyła sobie sałaty.

– W takim razie decydujące znaczenie ma to, do jakiego stopnia jestem przekonany o swojej racji. Jeżeli uważam, że stawką jest moja uczciwość albo jasność sytuacji, to chyba tak. Czasem nieistotne jest, że decyzje nie przysparzają nam sympatii, ważniejsza jest wierność swoim przekonaniom. Podobno im człowiek starszy, tym bardziej staje się elastyczny, widzę to po sobie. Teraz, mając trzydzieści dziewięć lat, na pewno jestem bardziej tolerancyjny niż w młodości, ale mimo to wciąż wierzę, że należy walczyć o swoje przekonania. Przez to nie stałem się ulubieńcem tłumów, za to przyjaciele wiedzą, że mogą na mnie liczyć. A to bardzo ważne.