– Kiedy wraca pani mąż? – zapytał lekko Bill, niemal odczuwając przykrość z tego powodu. Bardzo żałował, że Adriana jest mężatką, i uważał Stevena za wielkiego szczęściarza.

– W przyszłym tygodniu – odparła.

– A gdzie jest teraz?

– W Nowym Jorku – wyjaśniła bez namysłu.

Bill spojrzał na nią pytająco, zaskoczony jej słowami.

– Wydaje mi się, że przedtem mówiła pani o Chicago.

Nie naciskał jednak, widząc na jej twarzy wyraz paniki. Coś bardzo gryzło Adrianę, choć nie dowiedział się, co to jest, ponieważ szybko zmieniła temat.

– Piknik był wspaniały – rzekła, wstając i rozglądając się nerwowo. – Świetnie się bawiłam.

Już odchodziła, opuszczała go. Czymś ją wystraszył, a przecież nade wszystko pragnął, żeby została. Nie zastanawiając się, ujął ją za rękę, gotów zrobić wszystko, byleby tylko zmieniła zdanie.

– Proszę, nie idź jeszcze, Adriano… Wieczór jest taki piękny, a rozmowa z tobą to dla mnie wielka przyjemność. – Bill wyglądał bardzo młodo i bezbronnie. Adrianę wzruszył ton jego głosu.

– Myślałam… Może masz inne plany. Nie chciałabym cię zanudzać…

Wciąż czuła się nieswojo, chociaż Bill nie poznał jeszcze przyczyny jej nastroju. Gdy z powrotem usiadła, nie wypuścił jej dłoni ze swoich, sam nie rozumiejąc swego postępowania. Nie chciał łamać sobie przez nią serca, a przecież wiedział, że nie jest wolna.

– Nie nudzisz mnie. Bardzo cię polubiłem i miło mi z tobą pogadać. Opowiedz mi o sobie. Co cię interesuje? Jaki jest twój ulubiony sport? Jaką muzykę lubisz?

Adriana roześmiała się. Od lat nikt nie zadawał jej takich pytań. Przyjemnie było rozmawiać z Billem, ale pod warunkiem, że nie wypytywał ją o Stevena.

– Każdą… klasyczną, jazz, rocka, country. Uwielbiam Stinga, Beatlesów, U2, Mozarta. W szkolnych latach sporo jeździłam na nartach, ale już dawno przestałam. Lubię plażę… i gorącą czekoladę… i psy. – Nagle się roześmiała. – I rude włosy. Zawsze chciałam mieć rude włosy. – Na jej twarzy pojawił się figlarny wyraz. – No i dzieci. Uwielbiam dzieci.

– Ja też – uśmiechnął się do niej Bill, marząc o spędzeniu z nią całego życia, nie tylko jednego wieczoru. – Moi chłopcy w niemowlęctwie byli tacy zabawni i wspaniali. Jak wyjechałem do Kalifornii, Tommy nie miał jeszcze roku. Strasznie to przeżyłem… – W jego oczach pojawił się prawdziwy ból. – Chciałbym, żebyś ich poznała, kiedy tu przyjadą. Może uda nam się razem spotkać.

Zdał sobie sprawę, że jeśli chce się zaprzyjaźnić z Adrianą, to musi także bliżej poznać jej męża, lecz gotów był nawet na to, byleby nie stracić z nią kontaktu. Liczył, że Steven okaże się milszy, niż się wydawał, aczkolwiek uważał to za mało prawdopodobne.

– Z przyjemnością ich poznam. Kiedy wyjeżdżacie?

– Za mniej więcej dwa tygodnie – odparł z uśmiechem. – Jedziemy nad Tahoe, gdzie na pięć dni rozbijemy obóz, a po drodze planujemy zwiedzić Santa Barbarę, San Francisco i dolinę Napa.

– To mi wygląda na całkiem cywilizowaną podróż – stwierdziła Adriana, która oczekiwała czegoś bliższego natury i bardziej pozbawionego wygód.

– Muszę uważać, bo za dużo świeżego powietrza to szok dla mojego organizmu.

– Grasz w tenisa? – zapytała z wahaniem. Nie porównywała go z mężem, lecz po prostu była ciekawa, u Stevena bowiem zainteresowanie tenisem graniczyło z obsesją.

– No cóż, można to i tak określić – odparł Bill przepraszająco. – Nie jestem zbyt dobry.

– Ani ja – roześmiała się Adriana. Odczuwała nieprzepartą ochotę na jeszcze jeden kawałek ciasta, lecz nie miała odwagi po niego pójść, ponieważ Bill gotów by pomyśleć, że jest strasznym żarłokiem. Trudno jednak było się oprzeć tak doskonałym potrawom.

Drużyna „sprzątaczy” zbierała już naczynia. Powoli zapadał mrok. Coraz mniej uczestników pikniku kręciło się nad basenem. Adriana dawno nie bawiła się tak dobrze jak tego dnia w towarzystwie Billa. Z niechęcią myślała o powrocie do domu, choć wiedziała, że powinna się już pożegnać. Wtedy właśnie zaczął się pokaz sztucznych ogni, urządzony w pobliskim parku, przystanęła więc, by popatrzeć. Bill pomyślał, że przypomina zachwycone dziecko, i uśmiechnął się do niej. Była piękna, przyjacielska i łagodna. Z twarzą uniesioną ku niebu wyglądała jak mała dziewczynka. Jej uroda sprawiała, że Bill zapragnął ją pocałować. To pragnienie odczuwał już wcześniej, lecz z każdym ich spotkaniem przybierało na sile.

Pokaz trwał pół godziny. Uwieńczyła go zdająca się nie mieć końca eksplozja bieli, czerwieni i błękitu, potem niebo znów pociemniało i rozjaśniały je tylko punkciki rozsypanych wysoko gwiazd. Po fajerwerkach zostały rozwiewające się strużki dymu i opadający na ziemię czarny popiół. Bill, siedząc blisko Adriany, rozpoznał jej perfumy. Chanel numer 5. Bardzo lubił ten zapach.

– Masz jakieś plany na weekend? – zapytał z wahaniem, niepewny, czy w ogóle powinien o to pytać, aczkolwiek był świadom, że dopóki on potrafi nad sobą panować, dopóty nie będzie powodu, dla którego nie mogliby się spotykać. – Może wybierzemy się nad morze? – zaproponował, pamiętając, że Adriana lubi plażę.

– No cóż… nie wiem… mój mąż może wrócić – jąkała z zakłopotaniem. Z jednej strony miała wielką ochotę przystać na jego propozycję, z drugiej zaś nie wiedziała, jak na nią zareagować.

– Sądziłem, że zostanie w Nowym Jorku… lub Chicago… do następnego tygodnia. Na pewno nie miałby nic przeciwko naszej małej wyprawie. Bardzo porządny ze mnie facet. I chyba lepiej gdzieś pojechać, niż siedzieć w domu przez cały weekend, jeśli oczywiście nie pracujesz. Przyjaciele z Nowego Jorku mają dom w Malibu. Dali mi klucz, żebym od czasu do czasu sprawdził, co tam słychać.

– Dobrze – zgodziła się Adriana, sama nie wiedząc, dlaczego to robi. W tym mężczyźnie było coś pociągającego i budzącego zaufanie. Wstała, zbierając się do powrotu.

– Czy jedenasta ci odpowiada?

Skinęła głową, choć ogarnęła ją obawa.

– Odprowadzę cię do domu – rzekł Bill.

Nowy znajomy był zdaniem Adriany bardzo przystojny. Gdy znaleźli się na miejscu, ostrożnie uchyliła drzwi. Nie zapaliła światła, nie chcąc, żeby zobaczył, jak w środku jest pusto.

– Wielkie dzięki, Bill. Wspaniale się bawiłam. Jestem wdzięczna, że mnie zaprosiłeś. – To było lepsze, niż gdyby siedziała w domu, litując się nad sobą i zastanawiając się, co też porabia Steven.

– Ja też doskonale się bawiłem – odparł. Czuł się wypoczęty i zrelaksowany. – Jutro przyjdę po ciebie o jedenastej.

– W porządku, ale możemy spotkać się przy basenie.

– Nie ma potrzeby, podjadę tutaj – oznajmił zdecydowanie.

Adriana znów sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Miała zamiar szybko wślizgnąć się do środka, żeby Bill nie zdążył niczego dostrzec, tymczasem rozmowa się przedłużała.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedziała, obrzuciła go pożegnalnym spojrzeniem, po czym zniknęła niczym duch.

W jednej chwili stała przed nim, w następnej była już w środku, za dokładnie zamkniętymi drzwiami. Bill zadawał sobie pytanie, jak tego dokonała. Nie pamiętał, by kiedykolwiek ktoś tak błyskawicznie się z nim pożegnał. Uśmiechając się na wspomnienie tej chwili, wolnym krokiem wracał do siebie.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Bill przyjechał po Adrianę dokładnie o jedenastej. Czekała na niego przed drzwiami, ubrana w dżinsy, obszerną koszulę, słomkowy kapelusz i tenisówki. Ze sobą miała plażową torbę załadowaną po brzegi ręcznikami, kremami, książkami i grami. Na jej widok Bill się roześmiał.

– Wyglądasz na czternaście lat.

Koszula należała do Stevena, lecz Adriana zawsze bardzo ją lubiła, poza tym dzięki niej mogła ukryć, że spodnie są trochę za ciasne. Bill w jej stroju nie dostrzegł nic podejrzanego.

– To komplement czy wymówka? – zapytała wesoło, ruszając za nim przez osiedle. Nie czuła w jego towarzystwie najmniejszego skrępowania.

– Komplement, zdecydowanie. – Bill przystanął, jakby coś sobie nagle przypomniał. – Masz może w domu wodę sodową? Moje zapasy się wyczerpały. Była niedziela, nie mogli więc liczyć na sklepy.

– Jasne, mam.

– W takim razie lepiej weźmy parę butelek.

Zawrócili, a kiedy znaleźli się przed drzwiami jej mieszkania, Adriana zatrzymała się i spojrzała za siebie.

– Zaraz wrócę, a ty może popilnuj naszych rzeczy, dobrze?- Zachowywała się tak, jakby sądziła, że ktoś ucieknie z jej torbą.

– Pójdę ci pomóc.

– Nie trzeba. Mam w domu okropny bałagan. Nie zdążyłam posprzątać po… po wyjeździe Stevena do Nowego Jorku.

Gdzie on w końcu jest: w Nowym Jorku czy Chicago?, zadał sobie pytanie Bill, nic jednak nie powiedział. Nie ulegało wątpliwości, że Adriana nie chce, żeby z nią wchodził.

– Poczekam – rzekł, czując się trochę głupio. Przed sobą miał zamknięte drzwi, nie mógł więc zajrzeć do wnętrza. Można by pomyśleć, że Adriana ukrywa coś w mieszkaniu. Po kilku sekundach usłyszał straszliwy hałas i bez namysłu wpadł do środka. Na podłodze w kuchni zobaczył kałużę wody i rozbite butelki.

– Zraniłaś się? – zapytał szybko, przyglądając się jej z niepokojem.

Zaprzeczyła ruchem głowy. Bill złapał ręcznik i pomógł jej sprzątać.

– To moja wina – odezwała się. – Musiałam chyba nimi potrząsnąć, a potem wypadły mi z ręki.

Uporali się z bałaganem w dwie minuty. Bill dość długo nie widział wokół siebie nic niezwykłego, dopiero gdy Adriana wyjęła następne butelki, dotarło do niego, że w kuchni prócz lodówki i taboretu koło telefonu nie ma żadnych sprzętów. Przygnębiające wrażenie opuszczenia pogłębiał salon, który minęli idąc do wyjścia. Tu także nie stał żaden mebel, a ślady na ogołoconych ścianach wskazywały, gdzie przedtem wisiały obrazy. Bill przypomniał sobie, że jakiś czas temu widział Stevena ładującego rzeczy na ciężarówkę. Adriana powiedziała wtedy, że zamierzają wymienić całe umeblowanie i sprzedają stare sprzęty. Tymczasem jednak puste mieszkanie wyglądało okropnie. Bill ani słowem nie skomentował tego widoku, natomiast Adriana pośpieszyła z wyjaśnieniami: