– Co u ciebie? – usłyszała głos Zeldy.

– Nic specjalnego. – Adriana smutno popatrzyła na pusty pokój. – Prawdę mówiąc, zupełnie nic.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Tym razem Zelda nie miała powodów do zmartwienia, głos Adriany bowiem od dawna nie brzmiał tak dziarsko, dźwięczała w nim nawet jakby nutka szczęścia. Adrianie co prawda daleko było do szczęścia, tyle że wyczerpała się jej zdolność do przeżywania rozpaczy. Teraz mogła się już tylko śmiać.

– Hun Attyla splądrował mi mieszkanie.

– Okradziono cię? – zapytała z przerażeniem Zelda.

– Chyba można tak to nazwać. – Adriana roześmiała się i usiadła na podłodze. Życie stało się bardzo proste. – Dzisiaj Steven zabrał resztę swoich rzeczy. Zostawił tylko dywan i łóżko, poza tym wziął wszystko, nawet moją szczoteczkę do zębów.

– Mój Boże, jak mogłaś mu na to pozwolić?

– A co miałam zrobić? Pobiec za nim z bronią w ręku? Mam kłócić się o każdą ścierkę do naczyń i szpilkę do włosów? Do diabła z tym! Jak chce, niech wszystko bierze.

Jeśli Steven kiedyś wróci, a tej możliwości Adriana nie wykluczała, wtedy tak czy owak wszystko przywiezie z powrotem, chociaż jej wcale na tym nie zależało. Była ponad kłótnie o kanapy i stoliki do kawy.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytała Zelda.

– Pewnie – odparła wesoło Adriana. – Jeśli przypadkiem masz pod ręką zbędną ciężarówkę ze stolikami i fotelami, kompletami naczyń, jakąś komodą… o, i nie zapomnij o szczoteczce do zębów.

– Mówię poważnie.

– Ja też. To i tak nie ma znaczenia, Zeldo. On chce sprzedać mieszkanie.

Zelda słuchała z niedowierzaniem. Steven zabrał wszystko, Adrianie więc zostało tylko to, co się dla niej naprawdę liczyło: dziecko.

Pomimo tego, co się zdarzyło, Adriana miała doskonały humor i dopiero następnego dnia wszystko w pełni do niej dotarło. Poszła na basen i długo leżała w słońcu, rozmyślając o Stevenie i o tym, że ich życie tak szybko – zbyt szybko – się rozpadło. Dlaczego tak się stało? Widocznie coś szwankowało od samego początku. W ich związku musiało brakować czegoś bardzo istotnego, może w Stevenie, może nawet w ich wzajemnym stosunku. Przypomniała sobie rodziców i rodzeństwo, których przed laty porzucił, przyjaciela, którego bez żadnych skrupułów zdradził… Może on nie potrafił kochać? W przeciwnym razie nie mogłoby do tego dojść. A skoro tak się stało… Wystarczyło kilka tygodni, by ich małżeństwo się rozpadło!

Adrianę przygnębiały te myśli, nie mogła jednak dłużej udawać przed sobą: Steven odszedł. I choć przerastało to jej wyobraźnię, musiała ułożyć sobie życie. Miała trzydzieści jeden lat, przez prawie trzy lata była zamężna i spodziewała się dziecka. W tej sytuacji trudno było oczekiwać, że ktoś się nią zainteresuje, poza tym i tak nie miała ochoty z nikim się wiązać. Postanowiła nawet przed wszystkimi zataić, że mąż ją opuścił, wyjawienie prawdy bowiem byłoby zanadto bolesne i kłopotliwe. Toteż kiedy na basenie zjawił się Bill Thigpen i zaintrygowany spytał, czy Adriana i jej mąż się wyprowadzają, drgnęła i odparła, że wymieniają umeblowanie. Ton, jakim to powiedziała, nie przekonał nawet jej samej.

– Te meble wyglądały bardzo dobrze – rzekł ostrożnie Bill. W twarzy Stevena było coś, co przypominało mu Leslie, gdy od niego odchodziła, choć Adriana sprawiała wrażenie zadowolonej i spokojnej. Trzymając książkę do góry nogami, z bólem serca myślała o Stevenie.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Tydzień, który nastąpił po wyprowadzce Stevena, minął Adrianie jak we śnie. Wstawała z łóżka, szła do pracy, wieczorem wracała do domu, za każdym razem spodziewając się, że zastanie w nim męża. Do tej pory powinien był już ochłonąć. Wróci zmartwiony i przerażony swoim postępkiem, przeprosi ją, potem będą się śmiać, a w końcu pójdą do sypialni i tam się pogodzą. Za dziesięć lat Steven opowie ich dziecku, jak głupio postępował, gdy dowiedział się, że mama jest w ciąży.

Niestety, dom co wieczór był jednak pusty. Steven ani razu nawet nie zatelefonował. Nocami Adriana siadywała na podłodze w salonie, usiłując czytać lub udając, że przegląda jakieś papiery. Początkowo myślała o kupnie jakichś sprzętów, zdecydowała jednak, że tego nie zrobi, bo przecież gdyby Steven wrócił, co ciągle wydawało jej się całkiem prawdopodobne, na co im dwa komplety mebli?

Nie odbierała telefonów, ale dzięki automatycznej sekretarce wiedziała, kto dzwoni. Nigdy nie był to Steven, zwykle telefonowali przyjaciele, ktoś z pracy, a ostatnio często odzywała się Zelda. Z nią także Adriana nie miała ochoty rozmawiać. Jedyny wysiłek, jaki podejmowała, by jej życie dalej się toczyło, polegał na chodzeniu do pracy. Niczym robot wstawała co rano z łóżka, wychodziła z domu, wieczorem zaś przyrządzała sobie coś do jedzenia. Miała wrażenie, że chodzi w kieracie. Dni mijały, a w jej oczach nieodmiennie gościł smutek. Zelda z bólem na to patrzyła, lecz nie mogła jej w niczym pomóc. Wciąż nie potrafiła uwierzyć w postępek Stevena. Kiedy Adriana usiłowała się z nim porozumieć, jego sekretarka odpowiadała, że pan Townsend wyjechał. Adriana nie wiedziała, czy to prawda, toteż bez ustanku się martwiła, co zrobi, jeśli rzeczywiście będzie go potrzebować. Na razie takiej konieczności nie było, pozostało jej zatem jedynie czekać, aż Steven zmądrzeje.

W piątek przed świętem Czwartego Lipca w sklepie nocnym spotkała Billa Thigpena. Po emisji ostatnich wiadomości uświadomiła sobie, że nie ma w domu nic do jedzenia, a czekał ją długi wolny od pracy weekend. Bill mocował się z dwoma wózkami, wypełnionymi węglem drzewnym, dwoma tuzinami steków, kilkoma paczkami hot dogów i mielonego mięsa, bułkami i innymi rzeczami, które świadczyły, że czyni przygotowania do pikniku.

– Cześć – przywitał ją, gdy wpadli na siebie koło półki, z której brał dwa duże słoiki z ketchupem. – Nie widziałem pani przez cały tydzień. – Mówił żartobliwym tonem, choć w chwili gdy ją zobaczył, uświadomił sobie, że mu jej brakowało. W jej twarzy było coś świeżego i przyciągającego uwagę, co sprawiało, że lubił na nią patrzeć, a intensywność jej uśmiechu od początku go zniewalała. – Jak tam wiadomości?

– Bez zmian. Wojny, trzęsienia ziemi, przypływy i odpływy. A jak układa się w „Życiu”?

– Podobnie jak w wiadomościach: wojny, przypływy, trzęsienia ziemi, eksplozje, rozwody, nieślubne dzieci, morderstwa… Zwyczajne pogodne historie. Może w gruncie rzeczy pracujemy w tym samym interesie?

Adriana uśmiechnęła się.

– Pan chyba jednak lepiej się bawi.

– Niekiedy tak.

Bill od wyjazdu Sylvii czuł się samotny, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że to niemądre. Miło spędzał czas w jej towarzystwie, wzajemnie zapewniali sobie wygodny i łatwy układ, lecz nic poza tym. Ani Sylvia w jego życie nie wnosiła żadnych nowych wartości, ani on w jej. Lepiej było jej z producentem odzieży w New Jersey, skąd przysłała kolegom z serialu pocztówkę z entuzjastycznym opisem domu, który Stanley jej kupił. Wspominając romans z nią, Bill dochodził do wniosku, że zachował się jak głupiec. Podobne zdanie miał o większości swoich minionych związków. Teraz postanowił spotykać się tylko z kobietami, które naprawdę będą coś dla niego znaczyć, problem jednak polegał na tym, że takich w jego otoczeniu nie było. W pracy poznawał wiele aktorek, chętnych do pójścia do łóżka w zamian za główną rolę czy przynajmniej szansę pokazania się w serialu, co uważały za uczciwą transakcję, lecz to handlowe nastawienie nie zachęcało do romansów. W rezultacie od ponad miesiąca Bill nie umówił się z nikim, choć właściwie mu tego nie brakowało, tęsknił natomiast do towarzystwa kobiety, z którą mógłby długo w noc rozmawiać, dyskutować pomysły nowych odcinków serialu oraz dzielić wszystkie smutki i radości. Z Sylvią i tak tego nie miał. W gruncie rzeczy nie miał tego od czasu, gdy rozstał się z Leslie.

– Przyjdzie pani na jutrzejszy piknik? – z nadzieją zapytał Adrianę.

Lubił z nią rozmawiać i ciekaw był jej męża. Orientował się, że wyglądający na gwiazdora filmowego Steven pracuje w reklamie. Bill nie widział go od dnia, gdy przed dwoma tygodniami załadował meble ma ciężarówkę. – Osiedlowy piknik z okazji Czwartego Lipca to moje największe osiągnięcie kulinarne w ciągu całego roku. Nie powinna pani tego przegapić. – Wskazał na wózek i uśmiechnął się. – Przygotowuję go od kilku lat, z początku na ogólne żądanie, teraz z przyzwyczajenia. Robię wspaniałe steki. Była pani w zeszłym roku? – Nie przypominał jej sobie, a przecież na pewno by zapamiętał. Musiałby być bardzo roztargniony, żeby zapomnieć dziewczynę o takiej urodzie.

Adriana potrząsnęła głową.

– Zwykle gdzieś wyjeżdżamy. W zeszłym roku byliśmy w La Jolla.

– I teraz pani też wyjeżdża? – zapytał z rozczarowaniem w głosie.

– Nie… Męża nie ma. Wyjechał do Chicago. – Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Bill nie potrafił ukryć zaskoczenia.

– Wyjechał na Czwartego Lipca? A to pech. Co pani będzie sama robiła? – Nie był niedyskretny, po prostu traktował ją po przyjacielsku.

– Nic szczególnego – odparła wymijająco. Nie ulegało wątpliwości, że jest zdenerwowana.

– W takim razie zapraszam na piknik. Przyrządzę pani sławny stek a la Thigpen.

Adriana uśmiechnęła się, widząc proszący wyraz jego twarzy.

– Hm… umówiłam się na obiad z przyjaciółmi. – Choć się uśmiechnęła, Bill dostrzegł, że w jej oczach znowu pojawił się smutek. – Może w przyszłym roku.

Bill skinął głową. Na ścianie za Adrianą zauważył zegar. Było wpół do pierwszej w nocy, a oni gawędzili, jakby była dziesiąta rano.

– Powinienem chyba skończyć zakupy – rzekł z żalem. – Proszę przyjść, jeśli zmieni pani zdanie, i przyprowadzić przyjaciół. Mam tyle jedzenia, że wystarczy dla całej armii.

– Zobaczę.

Mimo że Adriana naprawdę lubiła Billa, nie zamierzała skorzystać z jego zaproszenia. Przypomniała sobie, że kilka tygodni wcześniej dostała zawiadomienie o pikniku, lecz je wyrzuciła. Inne sprawy ją zaprzątały. W najmniejszym stopniu nie pociągała jej perspektywa spędzenia wieczoru z tłumem osób mieszkających na osiedlu. Miała swoje życie, nie interesowało jej kultywowanie nowych znajomości czy umawianie się na randki. Była mężatką i tylko jedno teraz jej pozostało: czekać, aż Steven do niej wróci. Nie wątpiła, że to tylko kwestia czasu, a kiedy znowu znajdą się razem, będą mogli myśleć o dziecku i wspólnej przyszłości.