– Miło znowu panią widzieć – rzekł, nagle skrępowany, zaraz jednak własna reakcja bardzo go rozbawiła. – Czy nie czuje się pani znowu jak nastolatka, poznając w taki sposób ludzi?… Cześć, jestem Bill, a ty? Rany, chodzisz tu do szkoły? – Ostatnie zdanie wymówił po chłopięcemu i roześmiali się obydwoje. Był mężczyzną, ona zaś zamężna czy nie, piękną kobietą i bardzo mu się podobała. – A skoro już o tym mowa… – wyciągnął do niej rękę, drugą wciąż przytrzymując swój górski rower. – Nazywam się Bill Thigpen. Jakieś dwa tygodnie temu koło północy spotkaliśmy się w sklepie. Przejechałem panią moim wózkiem, a pani upuściła ze czternaście rolek papierowych ręczników.

Adriana uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego zdarzenia.

– Jestem Adriana Townsend – przedstawiła się, ściskając jego dłoń. To dziwne, że znowu go spotyka. Pamiętała go, choć mgliście. Od tego czasu tyle się zdarzyło! Wszystko było już inne… Cześć, jestem Adriana Townsend, całe moje życie właśnie rozpadło się na kawałki. Mąż mnie opuścił i spodziewam się dziecka… – Miło znowu pana spotkać – starała się być uprzejma, lecz w jej oczach gościł głęboki smutek. Bill miał ochotę wziąć ją w ramiona. – Gdzie jeździ pan na rowerze? – podtrzymała z wysiłkiem rozmowę, na której najwyraźniej bardzo mu zależało.

– Tu i tam… Dzisiaj pojechałem do Malibu. Było wspaniale. Czasami chodzę tam po plaży, żeby odświeżyć umysł po nocnej pracy.

– Często pracuje pan nocami? – Adriana nadała swemu głosowi ton zainteresowania, sama nie wiedząc dlaczego. Bill wyglądał na sympatycznego człowieka, traktował ją przyjaźnie, a ona nie chciała ranić jego uczuć. Było w nim coś, co sprawiało, że pragnęła stać koło niego i rozmawiać o niczym, jakby przebywanie w jego towarzystwie zapewniało jej bezpieczeństwo, jakby w tym czasie nic przykrego nie mogło jej się przydarzyć, bo Bill w razie potrzeby wszystkim się zajmie. Teraz, uważnie patrząc jej w oczy, pewny był, że w ciągu tych kilku tygodni coś jej się przytrafiło. Nie miał pojęcia, co to mogło być, wiedział tylko, że się zmieniła, że przeżyła ciężkie chwile. Zrobiło mu się jej żal.

– Tak… czasami pracuję do późna. A pani? Czy zawsze robi pani zakupy o północy?

Adriana się roześmiała. Rzeczywiście, gdy zapomniała coś kupić wcześniej, wstępowała do sklepu nocnego. Lubiła robić zakupy po ostatnich wiadomościach. Była wtedy odprężona i równocześnie całkiem rozbudzona po pracy, a w sklepie zazwyczaj nie było już tłoku.

– Czasami. Kończę pracę o wpół do dwunastej. Pracuję przy ostatnich wiadomościach… i tych o szóstej. To dobra pora na zakupy.

– W jakiej sieci? – zapytał, czymś rozbawiony, a usłyszawszy odpowiedź, wybuchnął śmiechem. Może ich losy rzeczywiście są złączone? – Czy pani wie, że pracujemy w tym samym budynku? – powiedział. Chociaż nigdy jej nie spotkał, dzieliło ich zaledwie parę kondygnacji. – Pracuję w serialu nadawanym ze studia położonego trzy piętra nad panią.

– To zabawne. – Rozśmieszył ją ten zbieg okoliczności, lecz wydał się mniej zachwycający niż jemu. – Jaki to serial?

– „Życie, które warto przeżyć” – odparł obojętnie Bill, nie chcąc zdradzić uczuć, jakie w nim budził serial, jego dziecko.

– To niezły serial. Zanim trafiłam do wiadomości, lubiłam go oglądać w wolnych chwilach.

– Od jak dawna pani tam pracuje? – Adriana go intrygowała, cieszył się, że stoi obok niej. Wyobrażał sobie, że poczuł zapach jej szamponu. Wyglądała tak czysto, ładnie i porządnie. Zaciekawiło go naraz, czy spodobałyby mu się jej perfumy, jeśli ich używa.

– Trzy lata – odparła. – Przedtem pracowałam przy produkcji seriali i filmów pełnometrażowych. A potem nadarzyła mi się okazja przejścia do wiadomości… – zniżyła głos, jakby niepewna swoich słów. Jej wahanie nie uszło uwagi Billa.

– Lubi to pani?

– Czasami, bo często praca bardzo mnie przygnębia. – Wzruszyła ramionami, jakby przepraszając za jakąś wrodzoną słabość.

– Mnie też by przygnębiała. Chyba nie mógłbym tego robić. Wolę swoją pracę: morderstwa, gwałty i kazirodztwa… Stare jak świat historyjki, które Ameryka uwielbia. – Z uśmiechem oparł się o kierownicę roweru. Adriana także się uśmiechnęła i przez chwilę znowu wyglądała tak beztrosko i szczęśliwie jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.

– Jest pan scenarzystą? – Sama nie rozumiała, dlaczego o to pyta, lecz przecież i tak nie miała nic do roboty w ten niedzielny poranek, a rozmowa z Billem sprawiała jej przyjemność.

– Tak, choć rzadko piszę scenariusze kolejnych odcinków. Teraz najczęściej kibicuję z boku – odparł nie chcąc mówić, że stworzył ten serial.

– To musi być niezła zabawa. Dawno temu też chciałam pisać, ale lepsza jestem w produkcji. – Tak przynajmniej twierdził Steven. Gdy o nim pomyślała, w jej oczach znowu pojawił się wyraz smutku, co Bill, dobry obserwator, natychmiast zauważył.

– Założę się, że świetnie by pani poszło, gdyby tylko pani spróbowała. Większość ludzi sądzi, że pisarstwo to sztuka ezoteryczna, coś w rodzaju wyższej matematyki, ale w rzeczywistości jest inaczej.

Bill widział, jak Adriana pogrąża się na powrót w smutku który towarzyszył jej na początku ich rozmowy. Przez chwilę oboje milczeli, wreszcie Adriana potrząsnęła głową, z wysiłkiem koncentrując się na problemie pisarstwa i odpędzając od siebie myśli o Stevenie.

– Ja chyba nie potrafię pisać. – Spojrzała na Billa z takim smutkiem, że zapragnął wyciągnąć do niej rękę i dotknąć jej.

– Może powinna pani spróbować. Pisanie przynosi ogromną ulgę… – „Tobie też by pomogło, odpędziłoby od ciebie smutki” dodał w myśli, życząc jej w duchu jak najlepiej, tego bowiem nie mógł powiedzieć. W końcu byli sobie obcy. Nie mógł zapytać, z jakiego powodu jest tak nieszczęśliwa.

Adriana otworzyła drzwi samochodu. Zanim wsiadła, raz jeszcze spojrzała na Billa, jakby z przykrością się z nim rozstawała. Tematy do niezobowiązującej pogawędki już wyczerpali, doszła więc do wniosku, że czas się pożegnać, choć tak naprawdę wcale tego nie chciała.

– Do zobaczenia… – rzekła cicho.

Bill skinął głową.

– Mam nadzieję – odparł z uśmiechem, w myślach ignorując jej obrączkę.

Rzadko mu się to zdarzało, lecz Adriana była niezwykłą kobietą. Był o tym przekonany, choć jej prawie nie znał. Długą chwilę stał oparty o rower, patrząc za jej odjeżdżającym samochodem.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W dwa dni później Steven w końcu zadzwonił do domu, trafiając na moment, gdy Adriana wychodziła do pracy. Rozpaczliwie wręcz pragnęła z nim porozmawiać i na dźwięk jego głosu serce jej podskoczyło, choć zaraz skurczyło się z bólu. Chodziło mu o drugą brzytwę.

– Zabierz ją do pracy, a ja jutro rano po nią wpadnę, bo mi się złamała ta, której używam.

– Przykro mi. – Adriana usiłowała nadać swemu głosowi radosne brzmienie, żeby Steven się nie domyślał, jak bardzo jest przygnębiona. – Jak się czujesz?

– Dobrze – odparł zimno. – A ty?

– W porządku. Brak mi ciebie.

– Najwyraźniej nie tak bardzo. Chyba że zaszło coś, o czym nie wiem?

A więc nie zamierzał pójść na kompromis, nie zmienił zdania, nie okazał skruchy. Nagle Adriana zadała sobie pytanie, czy Zelda się nie myli. A może ich małżeństwo istotnie się rozpadło? Trudno było w to uwierzyć, podobnie jak w to, że Steven odszedł z powodu dziecka.

– Szkoda, że tak jesteś nastawiony. Może byśmy w ten weekend porozmawiali?

– Nie ma o czym rozmawiać, jeżeli nie zmieniłaś zdania – odparł, jak dziecko upierając się przy swoim, bo w przeciwnym razie…

– I co? Będziemy już tak zawsze żyć? Mam ci wysłać zawiadomienie, jak dziecko się urodzi? – zażartowała Adriana.

– To możliwe. Chyba dam ci jeszcze kilka tygodni na zastanowienie. Jeśli… jeśli w tym czasie nie zmienisz zdania, rozejrzę się za mieszkaniem.

– Mówisz poważnie?

– Tak. Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że nie zamierzam długo się tak bawić. Zdecyduj i daj mi znać, żebyśmy oboje mogli ułożyć sobie życie. Ta sytuacja nie służy ani tobie, ani mnie.

Adriana, wstrząśnięta do głębi, stała bez ruchu. Steven żądał, by jak najszybciej powiadomiła go o swojej decyzji, ponieważ potrzebował jakiejś towarzyszki życia i mieszkania. To po prostu nie mieściło się jej w głowie.

– Oczywiście, że ta sytuacja nam nie służy. Wytłumaczenie jej twojemu synowi czy córce może się okazać całkiem zajmującym zajęciem.

Strzał chybił celu. Stevena najwyraźniej ta kwestia nie interesowała.

– Zostawmy to na razie. Przez dłuższy czas mnie nie będzie, bo w przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Nowego Jorku, a stamtąd do Chicago. Wracam w połowie czerwca, masz więc prawie miesiąc na podjęcie ostatecznej decyzji.

Adriana najchętniej by go udusiła własnymi rękami. Nie chciała czekać do czerwca, żeby się dowiedzieć, czy mąż się z nią rozwiedzie.

– Ty naprawdę z powodu kaprysu gotów jesteś przekreślić te dwa i pół roku wspólnego życia?

– Skoro w takich kategoriach to ujmujesz, to niewiele rozumiesz. Tu chodzi o cele, jakie w życiu chcemy osiągnąć. Nie ulega wątpliwości, że w tej kwestii bardzo się różnimy.

– Masz rację, nie zamierzam postępować wbrew sobie dla nowego stereo i podróży do Europy. Nie rozmawiamy o mydlanej operze. To jest nasze życie i nasze dziecko. Ciągle ci to powtarzam, ale ty mnie nie słuchasz.

– Słucham, Adriano, lecz się z tobą nie zgadzam. Pogadamy za kilka tygodni. Zadzwoń, jeśli wcześniej zmienisz zdanie.

– Jak cię znajdę? – spytała, przyszło jej bowiem do głowy, że może go przecież potrzebować. Steven wciąż figurował na wszystkich jej dokumentach jako najbliższa osoba. I ta myśl wywołała w niej nową falę lęku. Adriana czuła się nieodwołalnie porzucona.

– W biurze będą wiedzieli, gdzie jestem.

– Szczęśliwcy – rzekła sarkastycznie.

– Nie zapomnij o brzytwie.

– Nie bój się.

Adriana długo siedziała w kuchni, rozmyślając o tym, co powiedział Steven. Zastanawiała się, czy w ogóle go znała. Zaczynała w to wątpić.