– Bardzo mi przykro, Adriano, naprawdę. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Po policzkach Adriany płynęły łzy.

– Nie, jakoś sobie poradzę.

– Na pewno – z przekonaniem rzekła Zelda. – Wiesz, potrafimy bez nich żyć, choć w pierwszej chwili wydaje się to niemożliwe. Za pół roku będziesz zadowolona, że tak się stało.

Jej słowa sprawiły, że Adriana jeszcze gwałtowniej zaczęła szlochać.

– Wątpię.

– Poczekaj, a zobaczysz – zapewniała ją Zelda, tyle że nie wiedziała o wszystkim. – Za pół roku będziesz może miała gorący romans z kimś, kogo jeszcze nie znasz.

Adriana wybuchnęła śmiechem. Wizja roztoczona przez Zeldę była niezwykle zabawna. Za pół roku będzie w siódmym miesiącu ciąży.

– To mało prawdopodobne – westchnęła, wycierając nos.

– Tego się nigdy nie wie.

Adriana spoważniała.

– Ja wiem, bo spodziewam się dziecka.

W słuchawce zaległa cisza. Kiedy do Zeldy dotarł sens tych słów, głośno i przeciągle zagwizdała.

– To stawia sprawę w innym świetle. Czy on wie?

Adriana zawahała się, lecz tylko na sekundę. Musiała komuś powiedzieć, a Zelda była mądrą i doświadczoną kobietą. Wiedziała, że może jej zaufać.

– Dlatego właśnie odszedł. Nie chce mieć dzieci.

– Wróci – stwierdziła pewnie Zelda. – Widocznie się boi, skoro tak zareagował.

Miała słuszność. Steven był przerażony, lecz Adriana nie wierzyła, by zmienił zdanie. Bardziej niż czegokolwiek pragnęła, aby tak się stało, trudno było jednak przewidzieć, jak ostatecznie postąpi. Przecież w przeszłości bez skrupułów opuścił swoją rodzinę. Kiedy raz podjął decyzję, zdolny był do zerwania więzi, które cenił, jeśli tylko służyło to jego celom.

– Mam nadzieję, że masz rację. – Adriana znowu westchnęła, oddychając jak płaczące dziecko, po czym dodała: – Nie mów nikomu w pracy.

Nie miała ochoty rozgłaszać tego, co zaszło. Najpierw musi ustalić wszystko z mężem. Nie ma sensu przedwcześnie komplikować sobie życia, bo może Steven wróci, zanim ludzie dowiedzą się o jej stanie. Poza tym nie chciała, by w pracy zbyt wcześnie wiedziano, że w perspektywie ma odejście przynajmniej na urlop macierzyński.

– Nie powiem słowa – szybko ją zapewniła Zelda. – Co zamierzasz zrobić? Zrezygnować z pracy czy wziąć urlop?

– Nie wiem, jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Chyba wezmę urlop – odparła i zastanowiła się zaraz, co będzie, jeśli jednak Steven odejdzie i zostanie sama. Jak uda jej się pogodzić pracę z obowiązkami matki? Na razie takiej sytuacji nie rozważała, wiedziała tylko, że bez względu na koszty nie pójdzie na zabieg.

– Masz jeszcze czas. Masz rację, nie mów nikomu, bo zaraz się zaczną denerwować.

Adriana miała dobrą pracę. Zelda sama nigdy by się jej nie podjęła, wiązała się bowiem ze zbyt wielką odpowiedzialnością i częstymi bólami głowy, uważała natomiast, że Adriana doskonale się do tego zajęcia nadaje i chyba je lubi. Prawdę mówiąc, praca była pomysłem Stevena i w gruncie rzeczy odpowiadała Adrianie, choć niekiedy ogarniała ją tęsknota za czymś mniej przyziemnym. Codzienne stykanie się z wiadomościami bywało przygnębiające, gdyż najczęściej dotyczyły zła, które ludzie sobie wzajemnie wyrządzali, i tragedii będących dziełem natury, optymistyczne informacje natomiast należały do rzadkości. Liczyła się jednak satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, a Adriana swoje obowiązki wypełniała znakomicie, czego cała ekipa realizacyjna była w pełni świadoma.

– Nie przejmuj się, Adriano – pocieszała ją Zelda. – Nie pozwól, żeby te bzdury cię załamały. W pracy wszystko na pewno się ułoży, dziecko w stosownym czasie przyjdzie na świat, a Steven prawdopodobnie za dwa dni wróci z naręczem czerwonych róż i prezentem, udając, że nigdy cię nie opuścił.

– Obyś się nie myliła.

W kilka minut później skończyły rozmowę. Zelda nie miała pojęcia, jak może zachować się Steven, którego spotkała zaledwie parę razy. Zrobił na niej duże wrażenie, choć w głębi serca nie darzyła go sympatią. Był w nim jakiś chłód, nieustanna kalkulacja. Przeglądał człowieka na wskroś, jakby pragnął iść już dalej, do następnej osoby. Zelda zawsze uważała, że nawet w części nie jest tak przyjazny i przyzwoity jak Adriana, którą od pierwszej chwili bardzo polubiła, a teraz głęboko jej współczuła. Trudno kobiecie w ciąży poradzić sobie w sytuacji, gdy opuszcza ją mąż. Jej zdaniem było to niesprawiedliwe, Adriana na taki los nie zasługiwała.

Adriana nic nie mogła zrobić, nie mogła zmusić Stevena, by wrócił, zmienił zdanie. Do późnego wieczora siedziała przed telewizorem popłakując, w końcu zasnęła na kanapie. O czwartej nad ranem obudziły ją tony hymnu narodowego. Wyłączyła aparat i ułożyła się na kanapie. Nie chciała iść do sypialni, gdzie straszyło ją puste łóżko. Obudziła się rano wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do pokoju. Dzień był piękny, śpiewały ptaki, lecz Adrianie się zdawało, że serce przygniata jej ogromny ciężar. Myślała o Stevenie i wciąż wracało do niej to samo pytanie: dlaczego jej to robi? Dlaczego robi to sobie? Dlaczego usiłuje ich oboje pozbawić tego, co tak wiele znaczy w życiu? Dziwiła się sama sobie, że choć w przeszłości zdecydowana była zrezygnować z macierzyństwa, teraz czuje gotowość do wszelkich poświęceń dla dziecka, które nosi. Jakie to wszystko niezwykłe, myślała podnosząc się z kanapy. Bolała ją każda cząsteczka ciała, oczy miała zapuchnięte od płaczu. W łazience na widok swego odbicia w lustrze głośno jęknęła.

– Nic dziwnego, że odszedł – powiedziała do lustra i roześmiała się, gdy z oczu znów popłynęły jej łzy.

Umyła twarz, wyczyściła zęby, wyszczotkowała włosy, potem włożyła dżinsy i stary sweter Stevena. W ten sposób zachowa z nim kontakt. Będzie chodziła w jego ubraniach, skoro nie może mieć jego.

Bez entuzjazmu zrobiła sobie grzankę i podgrzała resztę wieczornej kawy. Smakowała okropnie, lecz jej to nie przeszkadzało. Napiła się łyk, po czym zastygła wpatrzona przed siebie, myśląc o powodach, dla których opuścił ją mąż. Jej umysł zdolny był skoncentrować się jedynie na tym temacie. Nagle z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Pobiegła, nie mogąc złapać tchu z podniecenia. Steven wraca do domu!… Musiał wszystko przemyśleć i wraca! Bo któż inny mógł dzwonić w niedzielny poranek? W słuchawce usłyszała głos mówiący po chińsku. Pomyłka.

Przez następną godzinę snuła się po domu, bez celu przestawiając przedmioty, potem zajęła się przygotowaniem rzeczy do prania, gdy jednak zobaczyła, że większość ubrań należy do Stevena, znowu wybuchnęła płaczem. Żadna czynność nie była już łatwa, wszystkie przynosiły cierpienie, przypominały o tym, co zaszło. Przebywanie w mieszkaniu, w którym nie było Stevena, naraz stało się zbyt bolesne.

O dziewiątej, czując, że nie jest w stanie dłużej tego znieść, postanowiła iść na spacer. Nie miała określonego celu, chciała tylko odetchnąć świeżym powietrzem i uciec od ubrań męża, przedmiotów należących do nich obojga i pustych pokojów, które tylko pogłębiały jej samotność. Wzięła klucze, zamknęła za sobą drzwi i wyszła przed budynek, aby zabrać pocztę ze skrzynki. Nie robiła tego od dwóch dni i choć wcale jej na tym nie zależało, miała przynajmniej jakieś zadanie do wykonania. Oparta o ścianę przeglądała zawartość skrzynki. Nie znalazłszy nic dla siebie, gdyż były to rachunki i dwa listy do Stevena, włożyła wszystko z powrotem.

Przyszło jej do głowy, żeby wybrać się na przejażdżkę, wolno więc skierowała się na parking, gdzie poprzedniego wieczora zostawiła samochód. Teraz obok jej MG stał stary terenowy chevrolet, z którego jakiś mężczyzna wyładowywał rower. Mężczyzna, spocony i rozgrzany, najwyraźniej wracał z porannego spaceru. Odwrócił się i spojrzał na Adrianę. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, jakby szukając w pamięci jej twarzy, potem się uśmiechnął. Przypomniał sobie dokładnie, gdzie ją wcześniej widział. Miał doskonałą pamięć do bezużytecznych szczegółów, raz widzianych twarzy, nazwisk spotkanych przelotnie ludzi. Jej nazwiska nie znał, bo nigdy go nie słyszał, ale pamiętał, że na nią to nie tak dawno wpadł w sklepie nocnym. Pamiętał także, że jest zamężna.

– Cześć – odezwał się, stawiając swój rower tuż obok Adriany, która stwierdziła, że patrzy w otoczone sympatycznymi zmarszczkami błękitne oczy o bezpośrednim, ciepłym, przyjaznym wyrazie. Pomyślała, że nieznajomy musi mieć koło czterdziestki. Sprawiał wrażenie człowieka zadowolonego z życia i łatwo nawiązującego kontakty z innymi.

– Dzień dobry – odparła cicho.

Nietrudno było zauważyć, że teraz, zmęczona i blada, wygląda inaczej niż przy ich poprzednim spotkaniu. Bill zastanawiał się, czy powodem jest ciężka praca czy może choroba. Zauważył też, że jest przygnębiona, jakby wiele ostatnio przecierpiała. Gdy wtedy w środku nocy robiła zakupy, więcej było w niej życia i energii, ale mimo to jej uroda pozostała ta sama. Billa bardzo ucieszyło ich ponowne spotkanie.

– Czy pani tu mieszka? – zagadnął, pragnął z nią bowiem porozmawiać, czegoś się o niej dowiedzieć. To dziwne, że znowu na siebie wpadli. Może ich losy są złączone?, zażartował w myślach, patrząc na nią z podziwem. Ogromnie byłby z tego rad, tylko że równocześnie oznaczałoby to związanie jego losów z losami jej męża.

– Tak – odparła z uśmiechem Adriana. – Mieszkamy na drugim końcu osiedla. Zwykle tu nie parkuję. Widziałam już wcześniej pański samochód. Jest wspaniały. – Wielokrotnie podziwiała chevroleta, nie wiedząc, kto jest jego właścicielem.

– Dzięki. Bardzo go lubię. Ja też już widziałem pani samochód. – Bill teraz uświadomił sobie, że małe zniszczone MG, które bardzo mu się podobało, należy do niej. Przypomniał sobie, że widział ją kiedyś w towarzystwie przystojnego ciemnowłosego mężczyzny, z którym wsiadła do czegoś równie nijakiego jak mercedes czy porsche. To musiał być jej mąż. Tworzyli ładną parę, choć ona zrobiła na nim większe wrażenie, gdy spotkał ją samą w nocnym sklepie. Samotne kobiety zawsze miały większą szansę wzbudzić jego zainteresowanie niż urodziwe małżeństwa.