– Ja też – przerwała mu. – Dlatego przyjechałam na lotnisko.

– Żeby zabrać swoje rzeczy – dokończył. – Wynająłem pokój w hotelu. Zaczekam tam, aż wróci ci rozsądek.

Szantażował ją. Zostawiał samą, dopóki nie pozbędzie się dziecka.

– Na litość boską, Steven… proszę…

Nie słuchał jej. Zatrzasnął drzwi i podał kierowcy adres. Adriana z niedowierzaniem patrzyła za odjeżdżającą taksówką. Zadawała sobie pytanie, w jakim kierunku zmierza jej życie.

Postępowanie męża nie mieściło jej się w głowie. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę ją opuścił, lecz kiedy przyjechała do domu, zdążył już spakować trzy walizki ubrań, jedną książek i dokumentów, dwie rakiety tenisowe oraz kije do golfa.

– Nie zrobisz tego – Adriana rozglądała się wokół z niedowierzaniem. – To nieprawda.

– Prawda – odrzekł zimno Steven. – Masz na podjęcie decyzji tyle czasu, ile chcesz. Możesz zadzwonić do mnie do biura. Wrócę, jak usuniesz ciążę.

– A jeśli tego nie zrobię?

– To przyjadę po resztę rzeczy.

– Tak po prostu? – Adriana czuła, że głęboko w jej sercu zaczyna palić się gniew, choć równocześnie pragnęła gdzieś się ukryć i umrzeć. Nie okazała jednak strachu. – Zachowujesz się jak wariat. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.

– Nic mi o tym nie wiadomo. A jeśli chcesz znać moje zdanie, to uważam, że ty pogwałciłaś zasady, na których opierało się nasze małżeństwo.

– Przez to, że chcę mieć dziecko?

– Przez to, że nie szanujesz moich uczuć.

Steven mówił tak pewnie i stanowczo, że Adriana miała ochotę go uderzyć.

– Dobrze. Jestem tylko człowiekiem, zmieniłam się, ale stać nas przecież na dziecko. Możemy mu wiele dać. Każdy by tak pomyślał, widząc nasz standard życia.

– Nie chcę mieć dziecka.

– A ja nie zamierzam usunąć ciąży tylko dlatego, że ty nie lubisz dzieci i nie chcesz, żeby coś przeszkodziło ci w podróży do Europy.

– To cios poniżej pasa. – Steven wyglądał na głęboko urażonego. – Podróż do Europy nie ma z tym nic wspólnego, ale właśnie w tym rzecz. Przez dziecko będziemy musieli zrezygnować ze stylu życia, na któryśmy tyle pracowali. Nie mam ochoty wyrzekać się tego, bo taki masz kaprys. A może boisz się zabiegu?

– Ja się nie boję, do cholery! – krzyknęła Adriana. – Ja chcę mieć to dziecko, rozumiesz?

– Rozumiem tylko jedno: robisz to, żeby mi dokuczyć. – W oczach Stevena była to zdrada.

– A niby dlaczego miałabym ci dokuczać? – zapytała, podczas gdy Steven sprawdzał, czy w szafie nie zostało coś, co będzie mu potrzebne.

– Nie wiem – odpowiedział. – Tego jeszcze się nie domyśliłem.

– I rzeczywiście opuścisz mnie, jeśli nie usunę ciąży?

Skinął głową i spojrzał jej prosto w oczy. Adriana usiadła na stopniach, czując pustkę. Steven wychodził już ze swoimi walizkami.

– Ty naprawdę odchodzisz?

Znowu zaczęła płakać patrząc, jak Steven zmaga się z bagażami, niezdolna uwierzyć, że ją opuszcza. Po niemal trzech latach małżeństwa tak po prostu odchodził, ponieważ nosiła jego dziecko. Trudno było w to uwierzyć, jeszcze trudniej zrozumieć. Steven zaniósł ostatnią walizkę do samochodu i spojrzał na nią od progu.

– Daj mi znać, jak podejmiesz decyzję. – Oczy miał niczym sople lodu, twarz doskonale spokojną. Adriana szlochając podeszła ku niemu.

– Proszę, nie rób mi tego… Wszystkim się zajmę… nawet nie pozwolę dziecku płakać… Steven, proszę nie zmuszaj mnie do zabiegu… i nie odchodź… Ja ciebie potrzebuję…

Przylgnęła do niego jak wystraszone dziecko. Kiedy się cofnął, jakby budziła w nim wstręt, jej przerażenie wzrosło.

– Opanuj się, Adriano. Wybór należy do ciebie.

– Naprawdę – łkała rozpaczliwie Adriana. – Prosisz mnie o coś, czego nie mogę zrobić.

– Możesz zrobić, co chcesz – odparł zimno Steven. Adriana spojrzała na niego z gniewem.

– Ty też. Możesz zaakceptować tę sytuację, jeśli tylko zechcesz.

– W tym cały problem. Już ci powiedziałem, że nie chcę dziecka.

Podniósł rakiety do tenisa i bez słowa zamknął za sobą drzwi. Adriana jak skamieniała wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał. Nie mieściło jej się w głowie, że naprawdę ją opuścił.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Tego sobotniego poranka nie obudził Adriany zapach smażonego bekonu. Nie czekała na nią taca ze śniadaniem, kochające dłonie nie przyrządziły dla niej omletu. W powietrzu nie unosiły się przyjemne zapachy, nie rozlegały miłe dźwięki ani przyjazne hałasy. W domu panowała cisza. Adriana była sama. Świadomość ta spadła na nią niczym wielki ciężar w chwili, gdy się obudziła. Przeciągnęła się, szukając obok siebie Stevena, i wtedy sobie przypomniała. Steven odszedł.

Przed ostatnim wydaniem wiadomości zadzwoniła do biura i powiedziała, że jest chora. Zbyt była przygnębiona, by gdziekolwiek się wybierać. Leżała w łóżku i płakała, aż w końcu zasnęła przy zapalonych lampach. Obudziła się o trzeciej w nocy, zgasiła światło i przebrała w nocną koszulę. Czuła się jak alkoholik po tygodniowym pijaństwie. Bolało ją całe ciało, oczy miała spuchnięte, w ustach sucho, a żołądek podjechał jej do gardła. To była okropna noc, okropny tydzień. W gruncie rzeczy przeżyła dziesięć strasznych dni, a wszystko zaczęło się w chwili, gdy odkryła, że jest w ciąży. Mogła jeszcze zmienić decyzję i pójść na zabieg, wówczas Steven wróciłby do niej, lecz co potem by ich czekało? Wzajemne urazy, gniew, wreszcie nienawiść. Wiedziała, że gdyby dla niego poświęciła dziecko, wcześniej czy później by go znienawidziła, jeśli zaś tego nie zrobi, Steven nigdy jej nie wybaczy. W ciągu tygodnia udało im się zniszczyć małżeństwo, które zawsze uważała za udane. Długo leżała w łóżku, myśląc o mężu. Zastanawiała się, co sprawiło, że taki jest. Z całą pewnością jego dzieciństwo było o wiele gorsze, niż sobie wyobrażała. Perspektywa posiadania dziecka budziła w nim nie tylko zwykłą niechęć, ale głębokie przerażenie, takiego uczucia zaś nie da się wyrzucić z serca z dnia na dzień. Być może jest to w ogóle niemożliwe. Musiałby bardzo tego chcieć, a on nie chciał.

W panującą w domu ciszę wdarł się dzwonek telefonu. Przez krótką chwilę Adriana modliła się żarliwie, żeby to był Steven. Ochłonął, zmienił zdanie, chce być z nią… I z dzieckiem… Pełna nadziei podniosła słuchawkę. Dzwoniła matka. Odzywała się raz na kilka miesięcy, choć Adrianie rozmowy z nią nie sprawiały już przyjemności, nieodmiennie bowiem koncentrowały się na chwalebnych poczynaniach jej siostry, według Adriany raczej nielicznych, i na nieprzyjemnych wzmiankach o Stevenie. A przede wszystkim matka czyniła niedwuznaczne uwagi na temat niewłaściwego zachowania Adriany: nie dzwoni, od lat nie spędziła Bożego Narodzenia w domu, zapomina o urodzinach ojca, rocznicy ślubu rodziców, przeprowadziła się do Kalifornii, poślubiła człowieka, którego nie lubią, w dodatku nie ma dzieci. Przestała przynajmniej już pytać, czy córka z mężem byli u lekarza.

Adriana zapewniła, że wszystko w porządku, złożyła życzenia z okazji Dnia Matki, który, co sobie z przykrością uświadomiła, był tydzień wcześniej, i powiedziała, że nie wie nawet, jaki to tydzień, tak ciężko pracuje. Nie mówiąc o tym, że ma własne problemy.

– Jak się czuje tatuś? – udało jej się w końcu zapytać. W odpowiedzi usłyszała tylko, że ojciec się starzeje, natomiast jej szwagier kupił właśnie nowego cadillaca. A jakim samochodem jeździ Steven? Ma porsche’a? Co to takiego? Ach, to zagraniczny samochód. Czy Adriana dalej ma ten śmieszny mały samochodzik, który kupiła sobie w studenckich czasach? Matka przyznała, że jest zbulwersowana, iż Steven nie kupił żonie porządnego auta. Connie ma teraz dwa samochody, mustanga i volvo. Rozmowa najwyraźniej miała na celu wyprowadzić Adrianę z równowagi. Tak też się stało, więc Adriana oznajmiła tylko, że u nich wszystko w porządku, a Steven właśnie gra w tenisa. Tęskniła do matki, której mogłaby się zwierzyć ze wszystkiego i która podniosłaby ją na duchu, lecz jej matkę interesowało wyłącznie wyliczanie przewag starszej córki nad młodszą. Kiedy uznała, że Adriana dość już usłyszała, przekazała najlepsze życzenia dla zięcia i przerwała połączenie, nie dając jej żadnej pociechy.

Telefon zadzwonił ponownie, tym razem jednak Adriana nie podniosła słuchawki. Przesłuchała potem automatyczną sekretarkę i okazało się, że dzwoniła Zelda. Nie była pewna, czy chce z nią rozmawiać. Pragnęła w samotności i spokoju lizać swoje rany. Jedyną osobą, którą miała ochotę usłyszeć, był Steven, lecz on nie odezwał się przez cały dzień. Wieczorem Adriana, płacząc i użalając się nad sobą, siedziała przed telewizorem otulona w jego płaszcz kąpielowy.

Kiedy znowu rozległ się dzwonek telefonu, nie myśląc wcale złapała za słuchawkę. Zelda dzwoniła z pracy z jakimś problemem i szybko zgadła, że coś się stało, głos Adriany brzmiał bowiem żałośnie.

– Jesteś chora? – zagadnęła na koniec. W ostatnich dniach wyczuwała, że Adriana ma chyba kłopoty.

– W pewnym sensie – odparła Adriana żałując, że odebrała telefon, gdy Zelda, załatwiwszy sprawy zawodowe, ciągnęła rozmowę.

– Czy mogę jakoś ci pomóc, Adriano?

– Nie… ja… – Adrianę wzruszyło to pytanie. – U mnie wszystko w porządku.

– Twój głos wcale o tym nie świadczy – rzekła ze współczuciem Zelda.

Słysząc to, Adriana wybuchnęła płaczem.

– Tak – westchnęła głośno w słuchawkę. Było jej głupio, że tak łatwo się załamała, lecz po prostu nie była w stanie dalej udawać. Po odejściu Stevena, w które wciąż nie mogła uwierzyć, to wszystko było dla niej za trudne, za straszne. Pragnęła, by ktoś objął ją i pocieszył.

– Chyba jednak nie jest w porządku – powiedziała śmiejąc się przez łzy i nagle postanowiła jej się zwierzyć. Nie miała nikogo innego, a i Zeldą po latach wspólnej pracy łączyło ją coś w rodzaju przyjaźni.

– Steven i ja… on… my… on mnie opuścił.

Ostatnie słowo przytłumił płacz. Zeldę ogarnęło współczucie. Wiedziała, jak trudne bywają takie sytuacje. Doświadczyła ich w przeszłości i dlatego teraz umawiała się tylko z młodymi mężczyznami, ponieważ pragnęła miło spędzić czas, nie płacąc za to złamanym sercem i bólami głowy.