– Więc stchórzyłaś? – W głosie Stevena słychać było złość, wręcz furię, co Adrianę jeszcze bardziej zasmuciło i rozgniewało.

– Jeśli chcesz, możesz tak to ująć. Zdecydowałam, że chcę urodzić nasze dziecko. Innym mężczyznom by to pochlebiło, a w najgorszym razie okazaliby jakieś normalne ludzkie uczucia.

– Tak się składa, że nie należę do tej grupy. Nie jestem wzruszony ani mi to nie pochlebia. Według mnie zachowujesz się głupio, jakbyś mi chciała dokuczyć. Ale wiedz, że nie dopuszczę do tego.

– O czym ty mówisz? Chyba oszalałeś. Na litość boską, to nie jest wendeta… to małe dziecko… wiesz, mały człowiek, stworzony przez nas oboje, różowy i tłuściutki, czasami płacze. Większość ludzi potrafi się przystosować do tej sytuacji i nie zachowują się, jakby ich życiu zagrażał mafioso.

– Adriano, nie bawią mnie twoje dowcipy.

– A mnie jeszcze mniej twoja skala wartości. Co z ciebie za człowiek? Jak mogłeś wyjechać i oczekiwać, że po prostu pójdę i usunę ciążę? To nie jest zwykły zabieg, jak ci się wydaje, to nie jest „nic”, tylko naprawdę ważna decyzja. A nie chcę tego zrobić między innymi dlatego, że cię kocham.

– Bzdura!

Reagował tak, jakby jej słowa osaczały go i więziły. Adriana uświadomiła sobie, że nie rozwiążą tego problemu przez telefon, prawdopodobnie nie uda im się to nawet w najbliższej przyszłości. Steven musi ochłonąć i zrozumieć, że dziecko nie zrujnuje mu życia.

– Porozmawiamy o tym spokojnie po twoim powrocie – rzekła rozsądnie, lecz Steven daleki był od rozsądku.

– Nie ma o czym mówić, chyba że zmądrzejesz i pójdziesz na zabieg. Dopóki tego nie zrobisz, nie zamierzam o tym dyskutować. Czy to jasne? – krzyczał Steven, jakby postradał rozum.

– Steven, przestań! Opanuj się! – Adriana mówiła tonem, jakiego używa się wobec dziecka, które straciło kontrolę nad sobą, Steven wszakże nie był w stanie się uspokoić. W pokoju hotelowym w Chicago trząsł się z wściekłości.

– Nie mów mi, co mam robić. Zrobiłaś to umyślnie.

– Nieprawda. – Miała ochotę się roześmiać, tak absurdalnie zabrzmiał jego zarzut, ale sytuacja nie była śmieszna. – To był przypadek. Nie wiem, jak to się stało ani kto ponosi odpowiedzialność. Teraz to i tak nieważne. Nikogo nie obwiniam. Po prostu chcę mieć to dziecko.

– Zwariowałaś i sama nie wiesz, co mówisz.

Adriana odniosła wrażenie, że rozmawia z nieznajomym. Przymknęła oczy, starając się ze wszystkich sił zachować spokój.

– Przynajmniej nie wpadam w histerię. Na jakiś czas zapomnijmy o tym. Porozmawiamy, jak wrócisz.

– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, chyba że załatwisz tę sprawę.

– Co to ma znaczyć? – Adriana szeroko otworzyła oczy. W jego głosie brzmiała dziwna nuta, której nigdy przedtem nie słyszała, jakiś przerażający chłód.

– Dokładnie to, co słyszysz. Wybieraj: dziecko albo ja. Pozbądź się go. Natychmiast. Adriano, chcę, żebyś jutro poszła do lekarza i usunęła ciążę. Przez sekundę na sercu Adriany zacisnęła się pięść. Choć zadała sobie pytanie, czy Steven mówi poważnie, była przekonana, że to niemożliwe. Nie mógł wymagać, by dokonała wyboru pomiędzy nim a dzieckiem. To graniczyło z szaleństwem. W żadnym razie nie mógł tak mówić.

– Kochanie, proszę, nie bądź taki… Nie pójdę… nie mogę tego zrobić.

– Musisz – rzekł Steven takim głosem, jakby zaraz miał się rozpłakać.

Adriana zapragnęła przytulić go do siebie, pocieszyć i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że gdy dziecko się urodzi, sam będzie się śmiał ze swego zachowania.

– Adriano, ja nie chcę dziecka.

– Przecież nie miałeś dzieci, więc nie wiesz, jak to jest. Odpręż się i zapomnij o tym na kilka dni. – Była wyczerpana, choć od chwili gdy podjęła decyzję, czuła spokój.

– Nie odprężę się, dopóki nie usuniesz ciąży.

Adriana milczała. Po raz pierwszy od trzech lat nie spełniała jakiegoś życzenia męża. Nie tylko nie spełniała, lecz także nie chciała spełnić, co jeszcze bardziej Stevena niepokoiło. Nie mogła obiecać, że zrobi to, czego od niej żąda.

– Steven… proszę – Nagle jej oczy po raz pierwszy od rana uzupełniły się łzami. – Nie mogę. Nie potrafisz tego zrozumieć?

– Rozumiem tylko to, co robisz mnie. Złośliwie i okrutnie nie chcesz wziąć pod uwagę moich uczuć. – Dobrze pamiętał, jak przygnębiony był jego ojciec za każdym razem, gdy matka zachodziła w ciążę. Przez lata pracował na dwa etaty, potem na trzy, aż w końcu, kiedy dzieci odeszły już z domu, umarł na marskość wątroby. – Nie obchodzi cię, co ja czuję, Adriano. Nic dla ciebie nie znaczę. Tylko to dziecko się dla ciebie liczy.

Steven płakał, Adriana zaś zastanawiała się, co złego zrobiła. Nie potrafiła pojąć jego reakcji. Dawno temu przecież powiedział, że może w przyszłości, kiedy będą „urządzeni”, zdecydują się na potomstwo, nigdy jednak nie mówił, że dzieci budzą w nim nienawiść, nigdy nie mówił, że nie chce ich pod żadnym pozorem.

– Cóż, możesz mieć swoje dziecko, Adriano. Możesz je mieć, ale nie możesz mieć mnie – szlochał Steven. Adriana także płakała.

– Stevenie, proszę…

Zanim skończyła, odłożył słuchawkę. W głowie jej się nie mieściło, że Steven tak histeryzuje z powodu dziecka. Przez następne dwie godziny zadręczała siebie pytaniami, czy jednak nie powinna usunąć ciąży, skoro dla niego tyle to znaczy, skoro stanowi aż takie zagrożenie, to czy ona ma prawo zmuszać go do ojcostwa? Jednakże z drugiej strony czy ma prawo zabić dziecko tylko dlatego, że dorosłego mężczyznę przerasta perspektywa zostania ojcem? Steven dostosuje się, nauczy się radzić siebie w nowej roli, w końcu zrozumie, że wcale nie jest kochany mniej, że przyjście na świat dziecka nie oznacza dlań końca świata. Adriana raz jeszcze powiedziała sobie, że nie może się poddać. Wróciły wspomnienia z wizyty u lekarza i przygotowań do zabiegu. Wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić. Zamierzała urodzić dziecko, a Steven będzie musiał jej decyzję zaakceptować. Adriana weźmie na siebie całą odpowiedzialność, jemu zaś pozostanie dojść do ładu z samym sobą.

Powtarzała to sobie, jadąc do pracy na jedenastą. Po powrocie do domu przesłuchała automatyczną sekretarkę w nadziei, że Steven się odezwał, lecz nie znalazła na taśmie jego głosu. Martwiła się tym jeszcze następnego dnia. Z pracy zadzwoniła do niego do biura, aby się dowiedzieć, o której przylatuje jego samolot. Sekretarka poinformowała ją, że o drugiej.

Doskonale. Będzie miała mnóstwo czasu, żeby pojechać po niego na lotnisko. Liczyła, że do wieczora oboje ochłoną z emocji i życie zacznie wracać do normy. Przynajmniej na jakiś czas. Wcześniej czy później będą musieli wziąć pod uwagę jej ciążę i zacząć przygotowania, jakie w takich razach są udziałem przyszłych rodziców. Będą musieli kupić wanienkę dla dziecka i urządzić pokój dziecinny, by wszystko było gotowe na przyjście maleństwa. Myśl o tym wywołała na jej twarzy uśmiech. Adriana wróciła do pracy, odpędzając od siebie myśli o Stevenie.

Wszyscy zgromadzili się w studiu, by zobaczyć, jak Sylvia ginie tragiczną śmiercią. John odwiedził ją w więzieniu, udając jej adwokata. Vaughn na jego widok okazała głębokie zdumienie. W kilka chwil później, gdy strażnik zostawił ich samych w celi, John zacisnął dłonie na jej szyi. Umierając, Vaughn wspaniale jęczała. Scena wypadła doskonale, Bill z zadowoleniem patrzył na oboje aktorów. Po emisji nadeszła chwila pożegnań i nagle cała ekipa zaczęła płakać. Sylvia od roku grała w serialu i wszyscy wiedzieli, że będzie im jej brakować. Praca z nią była przyjemnością, nawet kobiety ją lubiły. Reżyser na tę okazję zamówił szampana. Bill z boku obserwował, jak mydlana opera zamienia się w rzeczywistość. Po jakimś czasie spróbował wymknąć się po cichu, lecz Sylvia go dojrzała i podeszła ku niemu. Powiedziała mu coś, czego nikt poza nim nie usłyszał. Bill w odpowiedzi uśmiechnął się i podniósł ku niej swój kubek, potem odwrócił się do Stanleya, najwyraźniej speszonego towarzystwem filmowców.

– Życzę wam wiele szczęścia i powodzenia w New Jersey. A ty nie zapomnij napisać – powiedział żartobliwie do Sylvii, całując ją w policzek.

Sylvia znowu się rozpłakała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ze Stanleyem czeka ją wspaniała przyszłość. Wynajął białą limuzynę, która miała ich zawieźć ze studia na lotnisko, skąd wieczornym samolotem lecieli do Newark. Sylvia była już spakowana. Obrzuciła tęsknym spojrzeniem opuszczającego plan Billa, który bez oglądania się za siebie wrócił do swojego gabinetu. Dla niego był to długi tydzień, wszystko skończyło się dobrze. Zamierzał w czasie weekendu porządnie wypocząć.

Gdy Bill jechał do domu, Adriana była w drodze na lotnisko, zastanawiając się, co powie Stevenowi. Od pierwszej chwili widziała tylko wyraz jego oczu. Szedł ku niej w milczeniu, patrząc wzrokiem pełnym wrogości i pytań.

– Dlaczegoś tu przyjechała? – zapytał gwałtownie, wręcz zły po rozmowie z poprzedniego wieczoru.

– Chciałam zabrać cię do domu – odpowiedziała łagodnie. Usiłowała odebrać mu neseser, by móc ująć go pod ramię, lecz jej nie pozwolił.

– Nie musiałaś. Wolałbym, żebyś tego nie robiła.

– Steven, przestań. Postaraj się spojrzeć na sprawę uczciwie…

– Uczciwie? – Steven stanął jak wryty. – Ode mnie wymagasz uczciwości? I to po tym, co ty mi robisz?

– Nic ci nie robię. Staram się najlepiej jak potrafię wybrnąć z sytuacji, w której oboje się znaleźliśmy. I moim zdaniem to nie w porządku, że próbujesz zmusić mnie do czegoś, na co ja się nie zgadzam.

– Ty robisz coś o wiele gorszego.

Steven ruszył w stronę wyjścia, Adriana za nim, zdziwiona, że mąż idzie na postój taksówek, chociaż ona przyjechała samochodem.

– Steven, gdzie ty idziesz? Co robisz? – Zapytała i naraz ogarnął ją strach, kiedy ujrzała, że otwiera drzwi taksówki. Zachowywał się jak człowiek zupełnie obcy. – Steven…

Taksówkarz patrzył na nich z widoczną irytacją.

– Wracam do domu…