– Tak, dwa razy. Poza tym okres powinnam dostać dwa tygodnie temu.

– To by znaczyło, że jesteś w czwartym tygodniu. Zaraz cię zbadam, żeby się upewnić, choć jestem przekonany, że oczekujesz dziecka. Potem powinnaś pójść do domu i raz jeszcze wszystko przemyśleć. Jeśli nadal będziesz chciała usunąć ciążę, możesz wrócić jutro. Czy według ciebie to rozsądne rozwiązanie?

Adriana skinęła głową, odczuwając równocześnie podniecenie i zniechęcenie. Lekarz był łagodny i miły, powiedział to, co już wiedziała, po czym kazał jej iść do domu i ponownie omówić sprawę z mężem. Uważał, że skoro Adriana tak bardzo nie chce zabiegu, mąż zmieni zdanie, gdy mu przedstawi swoje stanowisko. Niestety, mylił się. Kiedy Steven wieczorem zadzwonił, z gniewem przyjął wiadomość, że zabiegu nie było.

– Cholera, dlaczego nie zrobił tego dzisiaj? Jaki sens to odwlekać?

– Chce żebyśmy sprawę przemyśleli, zanim zdecydujemy się na ostateczność. I może to nie jest najgorszy pomysł. – Świadomość tego, co ma zrobić, bardzo Adrianę przygnębiała. – Kiedy wracasz? – zapytała niespokojnie. Steven zdawał się nie słyszeć nuty paniki w jej głosie.

– Najwcześniej w piątek. W sobotę rano gram z Mikiem w tenisa. Może ty i Nancy później do nas dołączycie? Zagralibyśmy debla.

Adriana nie wierzyła własnym uszom. Albo Steven był całkowicie pozbawiony uczuć, albo po prostu głupi.

– Nie sądzę, żebym mogła grać. – Nie próbowała nawet ukryć sarkazmu w głosie.

– Och, prawda… zapomniałem.

W ciągu dziesięciu sekund? Jak mógł tak szybko zapomnieć? A przede wszystkim jak może pozwolić, ba! nakłaniać ją, by to zrobiła?

– Ty też powinieneś się jeszcze zastanowić, Steven. To nie jest tylko moje dziecko, ale i twoje. – Mówiąc to czuła, jak między nimi rośnie mur.

– Powiedziałem ci swoje zdanie i nie chcę więcej o tym rozmawiać. Zrób to, do cholery. Nie rozumiem, dlaczego kazał ci czekać do jutra.

Nie odpowiedziała, zdruzgotana brutalnością jego słów. Jakby dziecko stanowiło dla niego zagrożenie, a ona przez samo zajście w ciążę popełniła zdradę i teraz za wszelką cenę, nie zważając na skutki, powinna to naprawić.

– Zadzwonię jutro wieczorem.

Adriana wstrzymała oddech. Pod powiekami poczuła wzbierające łzy.

– Po co? Żeby się upewnić, że to zrobiłam?

Gdy odkładała słuchawkę, serce pękało jej z bólu. Za kilka godzin będzie już za późno, by uratować dziecko. Całą noc nie spała, płacząc i myśląc o tej istotce, której nigdy nie pozna, bo musi poświęcić ją dla męża. Miała wrażenie, że czeka na egzekucję. Nie szła do pracy, ponieważ wzięła tydzień urlopu. Przed nią było tylko jedno zadanie: zabieg.

Wkładając dżinsową spódnicę, starą koszulę i sandały, Adriana powtarzała sobie, że w ostatniej chwili Steven zadzwoni i powie, by nie usuwała dziecka. Na próżno. W domu panowała cisza, kiedy wychodziła, aby do gabinetu zdążyć na dziewiątą, jak poprzedniego dnia uzgodnili z lekarzem. Od wieczora nie jadła ani nie piła, na wypadek gdyby trzeba było zastosować narkozę. Blada i roztrzęsiona prowadziła swoje MG bulwarem Wilshire. Na miejsce przybyła pięć minut przed czasem, zgłosiła się w rejestracji, a potem z zamkniętymi oczyma siedziała w poczekalni wiedząc, że nie zapomni tych chwil do końca życia. Po raz pierwszy czuła do Stevena nienawiść. Rozpaczliwie pragnęła do niego zadzwonić, znaleźć go, gdziekolwiek był, i powiedzieć mu, że musi zmienić zdanie, choć zdawała sobie sprawę, że to tylko mrzonka.

W końcu przyszła po nią pielęgniarka i z uśmiechem poprowadziła ją korytarzem do nieco większego pokoju. Tym razem kazała jej zdjąć wszystko, włożyć niebieski szlafrok i położyć się na fotelu, obok którego stała złowrogo wyglądająca maszyna. Adriana wiedziała, że to pompa próżniowa. Poczuła, jak wysycha jej gardło, usta zaś kleją się niczym wilgotne chusteczki higieniczne. Chciała mieć to już za sobą, by spróbować o wszystkim zapomnieć, równocześnie zaś pragnęła zatrzymać dziecko. Wydawało jej się, że oszaleje. Starała się całą siłą swej woli wyrzucić z serca owo pragnienie, mimo to jakaś cząstka jej jestestwa dopominała się dziecka nie zważając na to, co się potem stanie, ignorując pogróżki Stevena i jego neurotyczne wspomnienia z dzieciństwa.

– Adriano? – lekarz wetknął głowę przez drzwi i spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem. – Czujesz się dobrze?

Adriana skinęła głową, nie potrafiąc skoncentrować się na żadnej myśli. Nieudolnie ukrywając strach, wpatrywała się w lekarza, który wszedł do pokoju, zamknął drzwi i stanowczo zapytał:

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?

Adriana ponownie potaknęła, a kiedy z oczu trysnęły jej łzy, zamaszyście potrząsnęła przecząco głową. Była nieszczęśliwa, przerażona i pragnęła jedynie opuścić to miejsce, wrócić do domu i razem ze Stevenem w spokoju oczekiwać narodzin dziecka.

– Nie musisz tego robić. Nie powinnaś, jeśli nie chcesz. Mąż się przyzwyczai do tej sytuacji. Wielu mężczyzn na początku się boi, choć po porodzie właśnie oni okazują największy entuzjazm. Trzeba, żebyś sprawę dokładnie przemyślała, zanim się zdecydujesz.

– Nie mogę – powiedziała chrapliwie Adriana. – Po prostu nie mogę. – Teraz płakała już otwarcie. – Nie mogę tego zrobić.

– Ja też nie – Uśmiechnął się lekarz. – Powiedz mężowi, żeby kupił sobie cygaro i zachował je do… zerknął na jej kartę – powiedzmy, na początku stycznia. Wtedy damy mu śliczne tłuściutkie niemowlę. Co o tym myślisz, Adriano?

– To wspaniałe.

Uśmiechnęła się przez łzy, a miły stary lekarz objął ją serdecznie.

– Idź do domu, Adriano, wypocznij i dobrze się wypłacz. Wszystko będzie w porządku. Twój mąż zmieni zdanie.

Poklepał ją po ramieniu i zostawił samą, żeby mogła się ubrać i razem ze swoim dzieckiem wrócić do domu. Adriana na przemian śmiała się i płakała. Miała uczucie, że zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Została uratowana, nie do końca pojmując, jak do tego doszło. Wiedziała tylko, że ratunek zawdzięcza mądrości lekarza, który zrozumiał, że ona nie może tego zrobić.

Już w samochodzie zdecydowała, że zamiast do domu pojedzie do pracy. Od wielu dni nie czuła się tak dobrze. Pragnęła zatracić się w stosie papierkowej roboty czekającej na jej biurku. Jechała do telewizji z wiatrem wiejącym jej w twarz, oddychając pełną piersią, uśmiechnięta. Spodziewała się dziecka i życie nieoczekiwanie znowu nabrało barw.

Weszła do swojego gabinetu sprężystym krokiem, choć odnosiła wrażenie, że dopiero co minęła metę biegu maratońskiego. Ten poranek, podobnie jak kilka ostatnich dni, nie należał do najłatwiejszych, a w perspektywie czekała ją rozmowa ze Stevenem po jego powrocie z Chicago, lecz teraz przynajmniej dokładnie wiedziała, co robi. Była odprężona, gdzieś zniknęło miażdżące uczucie przygnębienia.

– Cześć, Adriano – w drzwiach pojawiła się głowa Zeldy. – Wszystko w porządku?

– Tak. Dlaczego pytasz? – odparła roztargnionym tonem Adriana. Za oboje uszu miała zatknięte ołówki. Zwykle nie przychodziła do pracy w starym ubraniu i bez makijażu.

– Szczerze mówiąc, nie wyglądasz najlepiej. Sprawiasz wrażenie, jakbyś przeszła przez wyżymaczkę. Czujesz się dobrze?

Zelda okazała się bardziej spostrzegawcza, niż Adriana podejrzewała.

– Chorowałam na grypę – uśmiechnęła się, wdzięczna Zeldzie za troskę. – Ale teraz czuję się już dobrze.

– Wydawało mi się, że wzięłaś tydzień urlopu.

Zelda bacznie się jej przyglądała, jakby niepewna, czy wierzyć zapewnieniom, że wszystko jest w porządku. Jednakże pochłonięta pracą, otoczona stosami papierów Adriana wyglądała na zadowoloną.

– Doszłam do wniosku, że brakuje mi pracy.

– Zwariowałaś – stwierdziła z uśmiechem Zelda.

– Prawdopodobnie. Pójdziesz ze mną do bufetu coś zjeść?

– Chętnie.

– Wpadnij, jak będziesz gotowa.

– Dobrze.

Zelda zniknęła, a Adriana w doskonałym nastroju wróciła do swoich zajęć. Myśl o dziecku wciąż trochę ją przerażała, sądziła jednak, że z czasem się do niej przyzwyczai. Tamto drugie wyjście nie wchodziło w rachubę. Doskonale wiedziała, że nie potrafiłaby z tym żyć, i czuła niechęć do Stevena, że próbował zmusić ją do zabiegu. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda im się wyleczyć z psychicznych siniaków, które wzajemnie sobie ponabijali, czy będą w stanie zapomnieć o tych ostatnich kilku dniach. Adriana zajęła się pracą, usiłując o tym nie myśleć. Później się zastanowi, co powiedzieć Stevenowi.

ROZDZIAŁ ÓSMY

W położonym w końcu korytarza studiu Bill Thigpen, siedząc na taborecie, rozmawiał z reżyserem.

– Skąd, u diabła, mam wiedzieć, gdzie ona jest? Tydzień temu opuściła hotel. Nie wiem, z kim jest. Nie mam pojęcia, dokąd pojechała. Jest dorosła i może robić, co chce, dopóki jej postępowanie nie odbija się na pracy. Wtedy zaczyna to być także moja sprawa, co i tak nie zmienia faktu, że nie wiem, gdzie jej szukać.

Sylvia Stewart nie wróciła z Las Vegas. Wymeldowała się z hotelu w poniedziałek rano, dokładnie przed dziewięcioma dniami, do tej pory jednak nie pojawiła się na planie. Z przykrym uczuciem skrępowania Bill pojechał do jej domu, lecz nikogo w nim nie zastał.

Na poprzedni tydzień przygotowano nowe scenariusze, ale przedłużająca się nieobecność Sylvii stawiała ich w coraz bardziej rozpaczliwej sytuacji. Niedługo będą musieli zaangażować nową aktorkę, o czym Bill kilka dni wcześniej uprzedził reżysera, Sylvia bowiem, zniknąwszy niespodziewanie, w sposób oczywisty złamała warunki umowy.

– Jeśli nie pokaże się do jutra, musicie znaleźć kogoś nowego – oświadczył Bill reżyserowi i jednemu z pracowników produkcji. Dzwonili już do agencji aktorskiej, choć zdawali sobie sprawę, że zastąpienie Sylvii nie będzie łatwe. Widzowie bardzo ją polubili.

– Czy wszyscy dostali już nowy scenariusz? – zapytał reżyser, marszcząc brwi.

Bill przed momentem wręczył mu całkowicie zmienioną wersję. Z powodu Sylvii scenarzyści pracowali dniami i nocami. Odwalili kawał dobrej roboty, nie dopuszczając do żadnych wpadek. W serialu miało miejsce tyle dramatycznych wydarzeń, że nieobecność Vaughn Williams nie budziła jeszcze podejrzeń, lecz tak dłużej nie mogło być. Vaughn wciąż przebywała w więzieniu, oskarżona o zamordowanie człowieka, którego właśnie dziewięć dni wcześniej, w piątek, zabił jej szwagier.