ROZDZIAŁ CZWARTY

Kiedy Adriana obudziła się kwadrans po dziewiątej, z kuchni doszedł ją zapach smażonego bekonu i pobrzękiwanie naczyń. Steven był już na nogach. Z uśmiechem odwróciła się na drugi bok. Uwielbiała soboty, gdy miała męża obok siebie, uwielbiała, gdy przynosił jej śniadanie do łóżka. Zawsze potem się kochali.

Na schodach rozległy się kroki. Steven cicho podśpiewywał. Przechodząc przez próg, uderzył tacą o drzwi. Na dole grała płyta Bruce’a Springsteena.

– Wstawaj, śpiochu.

Postawił tacę obok Adriany, która przeciągnęła się i przywitała go uśmiechem. Jej przystojny mąż był uosobieniem męskości. Włosy miał wciąż wilgotne po prysznicu, na sobie zaś biały strój do tenisa. Jego długie kształtne nogi były opalone, a z punktu, z którego patrzyła, barki wydawały się ogromne.

– Wiesz? jesteś bardzo przystojny jak na faceta, który potrafi gotować.

– Ty też, leniuchu. – Steven usiadł na łóżku.

– Szkoda, że nie widziałeś siebie wczoraj w nocy – roześmiała się głośno. – Byłeś kompletnie nieprzytomny.

– Miałem ciężki dzień, poza tym wykończył mnie squash.

Sprawiał wrażenie z lekka zakłopotanego. Pochylił się i obiecująco pocałował ją w usta w momencie, gdy połykała kawałek bekonu.

– Grasz dzisiaj w tenisa? – zapytała. Steven uwielbiał sport, szczególnie tenis i squasha.

– Tak, ale dopiero o wpół do dwunastej.

Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się do niej. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zdjął tenisowy strój i wślizgnął się do łóżka.

– A o co teraz chodzi, panie Townsend? Czy to przypadkiem nie osłabi pańskiej kondycji? – Lubiła żartować z powagi, z jaką podchodził do gry.

– Zupełnie prawdopodobne – rzekł z namysłem. Adriana zachichotała. – Możliwe jednak, że jesteś tego warta – dodał, uśmiechając się lubieżnie.

– Możliwe? Możliwe?… Jesteś bezczelny!

Steven zamknął jej usta pocałunkiem. Po kilku minutach zapomnieli już całkiem o grze w tenisa, a w pół godziny później Adriana z zadowoleniem drzemała w jego ramionach. Steven lekko gładził kosmyk jej lśniących czarnych włosów, który opadł jej na policzek.

– Osobiście wolę to niż grę w tenisa. – Adriana otworzyła jedno oko i podniosła głowę, by go pocałować.

– Ja też. – Steven leniwie się przeciągnął. Po godzinie z ociąganiem wstał, by przed grą wziąć prysznic. Umówił się z niejakim Harveyem, który także mieszkał na osiedlu.

– Wrócisz na lunch? – zapytała Adriana. Steven odkrzyknął, że po meczu zrobi sobie sałatę, i znowu przypomniał o przyjęciu u Jamesów o siódmej.

Adriana już teraz wiedziała, że wieczór będzie miała trudny. Poprzedniego dnia ustalono, że na nią spadnie przygotowanie wieczornego wydania wiadomości, a także programu nocnego. Oznaczało to, że musi w stroju wizytowym pójść do pracy, potem szybko wrócić do domu, by spotkać się ze Stevenem, lub nawet pojechać prosto do Jamesów, a po godzinie lub dwóch wyjść. Ponieważ zdawała sobie sprawę, że przyjęcie jest dla Stevena bardzo ważne, zamierzała mu towarzyszyć bez względu na to, jak bardzo skomplikuje jej to wieczór. Starała się nigdy nie zawieść męża, a przede wszystkim dokładała wysiłków, by praca nie wpływała na jej życie prywatne w przeciwieństwie do Stevena, który wiele podróżował, co jednak tylko ułatwiało jej pracę wieczorami.

Ociekający potem Steven wrócił o drugiej, zadowolony ze zwycięstwa. Bez trudu pokonał Harveya.

– Jest tłusty i w złej kondycji. Po drugim secie przyznał się, że nie rzucił palenia. Biedak miał szczęście, że nie dostał ataku serca na korcie.

– Mam nadzieję, że łagodnie go potraktowałeś – rzekła zajęta robieniem lemoniady Adriana, choć oboje wiedzieli, że było odwrotnie.

– Nie zasługiwał na to. Kawał głupca z niego.

Adriana postawiła na stole lemoniadę i wcześniej przygotowaną sałatę. Powiedziała, że musi iść do pracy przed przyjęciem, lecz Stevenowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Nie miał nawet nic przeciwko temu, że Adriana będzie musiała wcześniej wyjść.

– Dobrze. Ktoś mnie odwiezie do domu, a ty weźmiesz mój samochód.

– Mogę wrócić po ciebie. – Adriana spojrzała na męża przepraszająco. – Naprawdę bardzo mi przykro. Gdyby było więcej ludzi, gdyby producent nie był chory…

– Nie ma sprawy. Wszystko w porządku, jeśli uda ci się przyjść choć na krótko.

– Dlaczego to przyjęcie jest dla ciebie takie ważne, kochany? – zapytała. – Czy jest coś, o czym nie wiem?

Przez chwilę Steven tajemniczo milczał, potem uśmiechnął się do żony.

– Jeśli dziś wieczorem wszystko pójdzie dobrze, może uda mi się pozyskać dla nas IMFAC, a przynajmniej zrobię dobry początek. W zeszłym tygodniu dowiedziałem się, że nie są zadowoleni ze swojej agencji reklamowej i rozglądają się za nową. Zadzwoniłem do nich, co Mike’owi bardzo się spodobało. Może nawet pozwoli mi w poniedziałek polecieć do Chicago, żeby się z nimi zobaczyć.

– Mój Boże, to naprawdę wielka sprawa – rzekła Adriana. Nawet na Stevenie firma robiła wrażenie. IMFAC był dla agencji reklamowej jednym z najpoważniejszych klientów w kraju. – Prawdopodobnie nie będzie mnie cały tydzień, ale chyba zgodzisz się, że warto.

– Pewnie, że tak.

Adriana usiadła na krześle i spojrzała na męża. W wieku trzydziestu czterech lat nie zamierzał spocząć na laurach, lecz piąć się dalej, by zdobyć wszystko, co sobie zaplanował. Budził podziw, szczególnie gdy wziąć pod uwagę środowisko, z jakiego wyszedł. Adriana usiłowała zwrócić na to uwagę swych rodziców, bez powodzenia jednak. Z uporem ignorowali wszystkie dobre cechy zięcia, koncentrując się tylko na negatywnych skutkach jego ambicji. Jakby pragnienie sukcesu było zbrodnią. Adriana tak nie uważała. Przecież każdy ma prawo zdobyć to, czego pragnie, prawda? A Steven pragnął zwycięstw. Dążył do tego z taką siłą, że czasami było go jej żal. Porażka, nawet w sporcie, raniła go niemal fizycznie.

Po południu znowu grał w tenisa. Nie było go w domu, gdy Adriana wychodziła do pracy. Umówili się, że wróci o siódmej i razem pojadą na przyjęcie. Wieczorem czekał na nią w nowej marynarce, białych spodniach i czerwonym krawacie, który mu kupiła. Na uwagę, że wspaniale się prezentuje, odwzajemnił się komplementem. Adriana wyglądała ślicznie w jedwabnej sukni w kolorze szmaragdu i takichże butach, a jej świeżo umyte włosy lśniły niczym onyks. Wsiadając do porsche’a zauważyła, że Steven jest zdenerwowany i roztargniony. Nic dziwnego, przy kliencie formatu IMFAC-u taki nastrój był zupełnie usprawiedliwiony. Kiedy jechali do Beverly Hills, Adriana mówiła o nieistotnych sprawach.

Dom gospodarzy zrobił na niej wielkie wrażenie. Mike James był szefem Stevena, jego żona zaś jedną z najdroższych dekoratorek. Od miesięcy Adriana słyszała o pochłaniających wiele pieniędzy przeróbkach w domu, które wreszcie dobiegły końca, swoim wynikiem zapierając dech w piersiach. Z tej okazji Jamesowie urządzili przyjęcie. W tłumie liczącym przynajmniej dwieście osób Adriana zaraz straciła męża z oczu, samotnie wędrowała zatem od bufetu do bufetu. W uszy wpadały jej strzępki toczonych wkoło rozmów o dzieciach, małżeństwach, pracy, podróżach, domach.

Parę osób zagadało do niej, lecz nikogo nie znała i przy żadnej z grupek nie zatrzymała się na dłużej. Kilkakrotnie zauważyła, nie po raz pierwszy zresztą, że rozmówcy widząc na jej palcu obrączkę, zawsze pytają, czy ma dzieci. Bywało, że odpowiedź przecząca wprawiała ją w dziwny nastrój, jakby to, że jest bezdzietna, równało się porażce. Nie liczyło się, że ma poważną pracę, że skończyła dopiero trzydzieści jeden lat. Kobiety, które urodziły dzieci, sprawiały wrażenie dumnych z siebie. Adriana zastanawiała się niekiedy, czy przez swą decyzję nie pozbawili się ze Stevenem czegoś naprawdę ważnego, choć przecież nie wyryli jej w kamieniu i w każdej chwili mogli zmienić zdanie. Z drugiej strony wszakże zdawała sobie sprawę, jak jednoznacznie i stanowczo podchodzi Steven do problemu potomstwa, dlatego ogarniała ją panika, ilekroć przypomniała sobie, że wciąż nie ma okresu. A z każdym dniem to opóźnienie rosło.

Tego popołudnia zastanawiała się, czy nie kupić testu ciążowego, ale wydało jej się to trochę przedwczesne. Nie ma potrzeby przesadzać z powodu kilku dni… A jeśli okaże się, że jest w ciąży?… Stała sama, wpatrzona w rozciągający się przed nią widok. Jakiś mężczyzna zagadnął ją, proponując kieliszek szampana, lecz nie miała ochoty na rozmowę. Kiedy odszedł, zamyśliła się. W głowie kłębiły jej się pytania. Co powie Stevenowi, jeśli naprawdę jest w ciąży? I jak on zareaguje? Czy to będzie aż tak straszne? A może wspaniałe? Może Steven niesłusznie jest negatywnie nastawiony do dzieci i w końcu uda jej się na niego wpłynąć? A co będzie z nią? Czy dziecko przeszkodzi jej w pracy? Na zawsze przerwie jej karierę czy też będzie mogła po urlopie macierzyńskim wrócić do swego zajęcia? Inne kobiety tak robią. Dziecko dla innych ludzi nie oznacza końca świata. Kobiety rodzą dzieci i pracują, w końcu to chyba nie jest aż tak tragiczne? Adriana nie była pewna.

– Zrobione – odezwał się nagle koło niej Steven.

– Ta umowa? – Zaskoczył ją i przestraszył swym nieoczekiwanym pojawieniem, tak bardzo była zadumana. Ogarnęła ją obawa, że odgadnie jej myśli.

– Nie, umowa jeszcze nie jest załatwiona, ale Mike chce, żebym w poniedziałek poleciał z nim do Chicago. Na miejscu przeprowadzimy kilka cichych konferencji, na których omówimy nasze i ich sposoby działania. A jeśli wszystko pójdzie dobrze, o czym zresztą jestem przekonany, złożę im jeszcze jedną wizytę i zaprezentuję naszą ofertę.

– Steven, to wspaniale!

Jego mina, gdy Adriana go całowała, nie pozostawiała wątpliwości, że też tak uważa. Odprowadzając ją do samochodu, którym miała pojechać do telewizji, cały promieniał. Powiedział, że zabierze się z kimś do domu i że Adriana nie musi przyjeżdżać po pracy na przyjęcie, bo on i tak nie zamierza zostać długo. Pomachał jej na pożegnanie i wrócił do przerwanej rozmowy z gospodarzem. Dla niego był to cudowny wieczór.