Spojrzałam jeszcze raz na fotografię w medalionie i instynkt mi powiedział, że listy są właśnie od niego. I znowu setki pytań. Nie było komu na nie odpowiedzieć. Pomyślałam zaraz, żeby dać te listy do przetłumaczenia: wiedziałabym wtedy, o czym mówią. Równocześnie jednak poczułam, że naruszenie ich tajemnic jakoś by ją obrażało. Ona mi tych listów nie dała. Po prostu zostały po niej. Byłyśmy sobie bardzo bliskie, miałam więc z kolei na dzieję, że nie wzięłaby mi za złe tego wtargnięcia w jej sprawy. Były z nas pokrewne dusze. Pozostawiła mi po sobie setki wspomnień o wspólnie spędzonym czasie, o tym, cośmy razem robiły, o legendach i bajkach, które mi opowiadała. Może wśród innych legend nie wzbraniałaby się podzielić ze mną również tą cząstką własnych dziejów. Przynajmniej taką miałam nadzieję. No i tak podniecenie rozpalało się we mnie nad odnalezionymi listami i zdjęciami, aż zrobił się z tego pożar nie do ugaszenia. Nie było ucieczki przed tą cząstką prawdy, którą ona ukryła na całe życie.

Dla mnie zawsze była stara, zawsze moja, zawsze była babcią Dań. W innym czasie, w innym miejscu był jednak taniec, ludzie, śmiech, miłość. Zostawiła tylko wzmiankę o tym, by mi uprzytomnić, że kiedyś była młoda. A zrozumiałam to wreszcie, wpatrzona w uśmiech na twarzy młodej baletnicy ze zdjęcia. Tęsknota za nią wycisnęła mi łzę z oka, kiedy tak siedziałam i uśmiechałam się, trzymając w ręku spłowiałe różowe pantofle, które zostawiła mi w spadku. Tuląc policzek do starodawnej różowej satyny, wpatrywałam się w paczki listów, starannie powiązane wstążkami. Miałam nadzieję, że w końcu poznam jej historię. Szóstym zmysłem czułam, że jest tu o czym opowiadać.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Danina Pietroskowa urodziła się w Moskwie w roku 1895. Jej ojciec był oficerem w pułku litewskim, miała też czterech braci. Wysokich, eleganckich, w mundurach. Przynosili jej słodycze, kiedy zaglądali do domu z wizytą. Najmłodszy był o dwanaście lat starszy od niej. Kiedy byli w domu, śpiewali i bawili się z nią, razem robiąc niezły hałas. Lubiła ich obecność, ich silne ramiona, w których co chwila ginęła, kiedy biegali z nią, udając jej wierzchowce. Było dla niej oczywiste, jak dla każdego zresztą, że bracia za nią przepadają.

O matce Danina pamiętała tyle, że miała śliczną twarz i wdzięczne obejście, że jej perfumy pachniały bzem i że śpiewała córce na dobranoc, kończąc w ten sposób długie cudowne opowieści o tym, jak sama była dziewczynką. Lubiła się śmiać, toteż Danina ją kochała. Zmarła na tyfus, kiedy mała miała pięć lat. Po śmierci matki zmieniło się całe życie Daniny.

Ojciec nie miał pojęcia, co z nią począć. Nie był przygotowany do zajmowania się dzieckiem, zwłaszcza tak małym, i to dziewczynką. Był wojskowym, tak jak i jego synowie. Najął więc kobietę do opieki nad małą, potem zmieniał te opiekunki, ale po dwóch latach uprzytomnił sobie, że po prostu dłużej tak być nie może. Musiał znaleźć dla Daniny jakieś inne wyjście. I znalazł – jak mu się wydawało, doskonałe. Wybrał się do Petersburga, żeby wszystko urządzić. Madame Markowa w rozmowie wywarła na nim duże wrażenie. Była niewiastą wybitną, a szkoła i towarzystwo baletowe, które prowadziła, miały zapewnić Daninie nie tylko dom, ale też pożyteczny sposób spędzania czasu i spokojną przyszłość. Gdyby okazało się przypadkiem, że dziewczynka to prawdziwy talent, życie miałaby tu urządzone, przynajmniej dopóty, dopóki mogła by tańczyć. Takie życie nie było łatwe, wymagało od małej wielkich poświęceń, ale jego żona kochała kiedyś balet, w głębi serca był więc przekonany, że matka dziewczynki byłaby zadowolona z rozwiązania, jakie znalazł. Utrzymanie córki miało być kosztowne, uważał jednak, że sprawa warta jest poświęcenia, zwłaszcza gdy z czasem zostanie wielką tancerką. Z tym ostatnim liczył się poważnie. Była przecież dziewczynką zgrabniutką jak mało która.

Ojciec i dwaj bracia odwieźli Daninę do Petersburga w kwietniu, kiedy tylko skończyła siedem lat. Na ulicach leżał jeszcze śnieg. Z zadartą głową wpatrując się w swój nowy dom, czuła, że wszystko w niej w środku drży. Była przerażona. Nie chciała, żeby ją tu zostawili. W żaden sposób nie umiała ich jednak powstrzymać, żadnym uczynkiem czy słowem. Jeszcze w Moskwie błagała ojca, żeby nie oddawał jej tu do baletu. Odpowiedział, że to dla niej wspaniały prezent, możliwość, która odmieni jej życie: pewnego dnia zostanie wielką baleriną i będzie szczęśliwa, że kiedyś poszła do tej szkoły.

Tego przełomowego dnia nic takiego jednak nie przy chodziło jej na myśl. Zamiast rozważać korzyści z nowego życia, marzyła o tym, które właśnie utraciła. Stała, ściskając rączkę swojego neseserka, kiedy stara kobieta otworzyła drzwi. Stara poprowadziła ich przez ciemny westybul. Danina mogła dosłyszeć z oddali okrzyki, dźwięki instrumentów i głosy, i jeszcze jakieś twarde, okropne łomotanie w podłogę. Odgłosy wokoło były dziwne i złowróżbne, a korytarze, którymi szli – ciemne i zimne. Dotarli wreszcie do gabinetu madame Markowej. Oczekiwała ich, kobieta o ciemnych włosach, upiętych w kok bez żadnych ozdób, o gładkiej, bladej jak śmierć twarzy i jasnoniebieskich oczach, które zdawały się przewiercać dziewczynkę na wylot. Danina miała ochotę rozpłakać się na jej widok, ale nie śmiała. Za bardzo była wystraszona.

– Dzień dobry. Danino – powiedziała surowo Madame. – Spodziewaliśmy się ciebie.

Jej głos brzmiał w uszach dziecka jak głos diabła u progu piekła.

– Będziesz musiała bardzo ciężko pracować, jeżeli chcesz mieszkać u nas – ostrzegła Madame, a Danina ze ściśniętym gardłem kiwnęła głową.

– Czy mnie zrozumiałaś?

Mówiła bardzo wyraźnie. Dziewczynka wpatrywała się w nią oczami szeroko otwartymi ze zgrozy.

– Niech ci się przyjrzę.

Wyszła zza biurka w długiej czarnej spódnicy i w krótkim czarnym żakiecie. Strój dobrany był do koloru włosów. Przyjrzała się nogom Daniny, zadarła jej sukienkę, żeby je lepiej widzieć. Wydawała się zadowolona z tego, co zobaczyła. Spojrzała na ojca Daniny i skinęła głową.

– Zobaczymy, jak jej idzie, panie pułkowniku. Balet nie jest dla wszystkich, jak wspominałam.

– To dobra dziewczynka – powiedział łagodnie, a obaj bracia uśmiechnęli się z dumą.

– Mogą nas teraz panowie opuścić. – Madame była świadoma stanu dziecka, bliskiego paniki.

Trzej mężczyźni kolejno ucałowali jej dłoń, a Daninie łzy popłynęły z oczu. W chwilę później pozostawili ją w gabinecie sam na sam z kobietą, która zyskała odtąd władzę nad jej życiem. Po ich wyjściu w pokoju zapadło dłuższe milczenie. Nie odzywała się ani nauczycielka, ani dziecko. Jedynym odgłosem były tłumione pochlipywania Daniny.

– Nie uwierzysz mi teraz, moje dziecko, ale będziesz tutaj szczęśliwa. Kiedyś okaże się, że to jedyne życie, które znasz i którego pragniesz.

Danina spojrzała na nią z podejrzliwą udręką, a wtedy Madame wstała, wyszła zza biurka i podała jej szczupłą, zgrabną dłoń.

– Chodź, popatrzymy na inne.

Zdarzało jej się już przyjmować do szkoły równie małe dzieci. W gruncie rzeczy wolała nawet ten tryb. Jeżeli miały talent, pozostawało tylko należycie je wyszkolić, uczynić taniec ich jedynym życiem, jedynym światem, jedynym przedmiotem pragnień. A w tym dziecku coś ją zastanowiło, jakaś czystość i bystrość spojrzenia. Coś bajecznego i fantasmagorycznego. Kiedy więc tak szły ręka w rękę przez długie, zimne korytarze, wysoko nad głową Daniny starsza kobieta uśmiechała się z satysfakcją.

Zatrzymywały się na chwileczkę w każdej klasie, począwszy od tej, której baletnice występowały już na scenie. Madame chciała pokazać dziewczynce wzór, do którego ma dążyć, zwrócić uwagę na żywość ich tańca, a zarazem na styl i dyscyplinę. Potem przeszły do młodszych tancerek, które miały już za sobą chlubny debiut. Te mogły jej dać inspirację. Na końcu zaś zatrzymały się w klasie uczennic, z którymi Danina miała odtąd razem się uczyć, ćwiczyć i tańczyć. Danina ani rusz nie mogła sobie wyobrazić, jakim cudem miałaby tańczyć jak one. Obserwowała je, aż nagle podskoczyła z przerażenia, kiedy Madame zastukała twardo w podłogę laską, którą w tym właśnie celu niosła.

Nauczycielka zatrzymała klasę, a Madame przedstawiła dziewczynkę i objaśniła, że Danina przybyła z Moskwy i będzie wraz z innymi mieszkać przy szkole. Odtąd miała być najmłodszą i najbardziej dziecinną uczennicą. Pozostałe miały twarde, wyrobione charaktery. Wyglądały przez to na starsze niż w rzeczywistości. Najmłodszym dotąd uczniem był dziewięciolatek z Ukrainy, Danina tymczasem miała dopiero siedem lat. Kilka dziewczynek skończyło dziesięć lat, jedna – jedenaście. Tańczyły już trzeci rok. Danina będzie musiała ciężko się napracować, żeby im dorównać. Kiedy jednak z uśmiechem zaczęły się jej przedstawiać, ona też uśmiechnęła się nieśmiało. Jakby nagle zyskała mnóstwo sióstr zamiast samych braci. Kiedy zaś po obiedzie zaprowadziły ją do internatu, żeby pokazać jej łóżko, poczuła się jedną z nich. Łóżko było małe, wąskie i twarde.

Przed snem tamtego wieczoru myślała o ojcu i braciach. Nie pozostało jej nic, jak tylko rozpłakać się z żalu za nimi. Słysząc jej płacz, dziewczynka z sąsiedniego łóżka przyszła jednak, żeby ją pocieszyć, a wkrótce już kilka siedziało koło niej na posłaniu. Siedziały przy niej i opowiadały o różnych baletach, o tym, jak im tu bywało cudownie, o występach w Coppelii albo w Jeziorze łabędzim i o tym, jak cesarz i cesarzowa pojawiali się na spektaklu. Opowieści brzmiały tak interesująco, że Danina słuchała z najwyższym przejęciem, niepomna własnych nieszczęść, aż wreszcie zasnęła wśród tych wszystkich zapewnień, że będzie tu taka szczęśliwa.

Nazajutrz rano obudzono ją o piątej, kiedy wszystkie wstawały, i wręczono pierwsze w życiu trykoty i baletki. Śniadanie jadły zawsze o pół do szóstej, a o szóstej miały już w klasach rozgrzewkę. Przy obiedzie była już jedną z nich. Madame zaglądała parę razy, żeby sprawdzić, jak jej idzie. W swoich klasach nie spuszczała jej z oka i co dziennie obserwowała postępy wychowanki, chcąc mieć pewność, że uczy się należycie, zanim jeszcze zaczęła tańczyć. Od razu dostrzegła, że to pisklę, które przyfrunęło do nich z Moskwy, jest wyjątkowo wdzięcznym dzieckiem, urodzonym do tańca. Mała była po prostu stworzona do życia, jakie ojciec dla niej wybrał. Po niedługim czasie i dla Madame, i dla innych nauczycieli stało się jasne, że to przeznaczenie ją tu przyniosło. Danina Pietroskowa urodziła się tancerką.