Jadąc, miała w oczach łzy bezsilnego gniewu i samotną postać na drodze zobaczyła dopiero po jej minięciu. Uświadomiła sobie, że był to Matt. Szedł z marynarką smokingu przerzuconą przez prawe ramię. Nacisnęła hamulec. Czuła się tak winna za upokorzenie, jakiego doznał przez nią, że nie od razu mogła mu spojrzeć w oczy.
Podszedł do jej samochodu i nachylił się lekko, patrząc na nią przez otwarte okienko.
– Nic ci się nie stało?
– Nie. – Spojrzała na niego, próbując przybrać nonszalancki ton. – Mój ojciec jest Bancroftem, a Bancroftowie nigdy nie kłócą się w miejscach publicznych.
Zobaczył powstrzymywane łzy błyszczące w jej oczach. Sięgając przez okienko, dotknął stwardniałymi opuszkami palców jej delikatnego policzka.
– I nie płaczą w obecności innych ludzi. Zgadza się?
– Zgadza się – przyznała, starając się przejąć od niego chociaż część jego wspaniałej obojętności wobec jej ojca. – Ja… ja jadę teraz do domu. Może podrzucić cię gdzieś po drodze?
Jego wzrok przesunął się z jej twarzy na pałce kurczowo zaciśnięte na kierownicy.
– Tak, ale pod warunkiem, że pozwolisz mi poprowadzić to cacko. – Zabrzmiało to tak, jakby zależało mu tylko na tym, żeby poprowadzić jej samochód, ale po tym, co powiedział za chwilę, stało się jasne, że martwił się o to, czy tak roztrzęsiona dotrze bezpiecznie do domu. – Odwiozę cię do domu i wezwę stamtąd taksówkę.
– Proszę bardzo – powiedziała z ożywieniem, zdecydowana, że zachowa resztki dumy. Wysiadła i obeszła samochód do drzwiczek pasażera.
Matt nie miał problemu z manipulowaniem drążkiem skrzyni biegów i wkrótce samochód wyślizgnął się z alei klubowej i wyskoczył na główną drogę. Światła innych samochodów migały w ciemnościach, a wiatr wpadał przez otwarte okna. Jechali w milczeniu. Gdzieś daleko z lewej strony kończyły się jakieś inne pokazy sztucznych ogni. Wystrzeliły w wielkim finale niezwykłą kaskadą czerwieni, bieli i niebieskości. Meredith obserwowała, jak błyszczące ogniki gasną wolno, opadając w dół.
Z opóźnieniem przypomniała sobie o dobrych manierach i powiedziała:
– Chciałabym cię przeprosić za to, co się stało dzisiaj wieczorem… to znaczy, za mojego ojca.
Matt zerknął na nią z ukosa, rozbawiony.
– To on powinien przepraszać. Żeby mnie wyrzucić, przysłał dwóch słabowitych kelnerów w średnim wieku. To uraziło moją dumę. Mógł przynajmniej wysłać czterech takich… żeby oszczędzić moje ego.
Meredith patrzyła na niego zdziwiona. Nie był ani odrobinę zastraszony gwałtownością Philipa. Uśmiechnęła się, bo to było cudowne uczucie być z kimś, kto tak reagował na jej ojca. Patrząc na jego potężne barki, powiedziała:
– Powinien być mądrzejszy i przysłać sześciu, jeżeli naprawdę chciał cię stamtąd usunąć.
– Dziękujemy ci i ja, i moje ego – rzekł z leniwym uśmiechem i Meredith roześmiała się, chociaż jeszcze przed chwilą przysięgłaby, że nie uśmiechnie się nigdy więcej.
~ Masz wspaniały uśmiech – wyszeptał.
– Dziękuję – odparła zaskoczona, z zadowoleniem nieproporcjonalnie dużym w stosunku do komplementu. W bladym świetle tablicy rozdzielczej obserwowała jego profil. Patrząc na jego targane wiatrem włosy, zastanawiała się, co w nim było takiego, co sprawiało, że kilka wypowiedzianych przez niego zwykłych słów stawało się fizyczną pieszczotą. W jej umyśle dźwięczały słowa Shelly Fillmore, zawierające chyba prawdziwą odpowiedź… „czysty, skondensowany sex appeal”. Kilka godzin wcześniej Matt nie wydawał jej się niezwykle przystojnym mężczyzną. Teraz tak było. Była przekonana, że kobiety szaleją za nim. Bez wątpienia, one też przyczyniły się do tego, że całował tak dobrze, jak tego doświadczyła. Miał sex appeal, to pewne… i wielką wprawę w całowaniu.
– Skręć tutaj – powiedziała kwadrans później, kiedy zbliżyli się do potężnej kutej, żelaznej bramy. Nachyliła się i nacisnęła przycisk na tablicy rozdzielczej. Brania otworzyła się.
ROZDZIAŁ 9
– Tutaj mieszkam – powiedziała Meredith, kiedy zatrzymali się na podjeździe przed frontowymi drzwiami.
Matt spojrzał na imponującą kamienną budowlę z ołowianymi obramowaniami wokół okien. Meredith otwierała drzwi.
– To wygląda jak muzeum.
– Dobrze, że nie użyłeś słowa mauzoleum – uśmiechnęła się do niego przez ramię.
– Nie, ale tak właśnie pomyślałem.
Meredith, ciągle uśmiechając się na wspomnienie jego słów, wprowadziła go do mrocznej biblioteki na tyłach domu. Zapaliła lampę. Serce jej zamarło, kiedy zobaczyła, że Matt kieruje się prosto do stojącego na biurku telefonu. Chciała, żeby został, chciała z nim rozmawiać. Chciała zrobić cokolwiek, żeby uniknąć rozpaczy, która na pewno owładnęłaby nią, jak tylko zostałaby sama.
– Nie musisz od razu wychodzić. Mój ojciec będzie grał w karty w klubie do drugiej w nocy.
Odwrócił się, słysząc desperację w jej głosie.
– Nie boję się twojego ojca, Meredith. Myślę tylko o tobie, ty musisz z nim mieszkać. Jeśli wróci i zastanie mnie tutaj…
– Nie wróci – przyrzekła. – Mój ojciec nie pozwoliłby nawet śmierci przeszkodzić sobie w grze. Gra w karty to jego obsesja.
– Ma też nielichą obsesję na twoim punkcie – powiedział bezbarwnie Matt.
Wstrzymała oddech, zanim po chwili zastanowienia odłożył słuchawkę. Zanosiło się na to, że przez całe miesiące nie będzie miała tak przyjemnego wieczoru jak ten. Zamierzała przedłużyć go, jak tylko się da.
– Napiłbyś się brandy? Obawiam się, że nie mogę cię poczęstować niczym innym, bo służba już śpi.
– Może być brandy.
Podeszła do barku i wyjęła karafkę. Za jej plecami rozległ się głos Matta:
– Czy służący zamykają lodówkę na noc na klucz? Zastygła z karafką w dłoni.
– Coś w tym rodzaju – powiedziała wymijająco.
Jak tylko podeszła do kanapy ze szklaneczką dla niego, zorientowała się, że nie udało jej się go wyprowadzić w pole. Zobaczyła rozbawienie w jego oczach.
– Nie umiesz gotować, księżniczko, prawda?
– Na pewno bym potrafiła – zażartowała – gdyby tylko ktoś pokazał mi drogę do kuchni, a potem palcem wskazał kuchenkę i lodówkę.
Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. Nachylił się i postawił swoją szklankę na stoliku. Wiedziała dokładnie, co zamierza zrobić, jeszcze zanim chwycił jej nadgarstki i zdecydowanie pociągnął ją ku sobie.
– Wiem, że umiesz gotować – powiedział, podnosząc jej podbródek.
– Skąd ta pewność?
– Stąd – wyszeptał – że mniej niż godzinę temu doprowadziłaś mnie do wrzenia.
Jego usta były o milimetry od jej warg. W tej chwili za – brzmiał ostry dzwonek telefonu. Odskoczyła od niego gwałtownie. Kiedy podniosła słuchawkę, głos jej ojca zadziałał jak powiew arktycznego powietrza.
– Cieszę się, że byłaś na tyle rozumna, żeby zrobić tak, Juk ci kazałem. Chcę, żebyś wiedziała – dodał – że już miałem zamiar pozwolić ci iść do Northwestern. Teraz jednak możesz o tym zapomnieć. Twoje dzisiejsze zachowanie to dowód, że nie można ci ufać. – Nie mówiąc nic więcej, rozłączył się.
Meredith drżącymi dłońmi odłożyła słuchawkę. Jej ramiona, kolana, a potem całe ciało zaczęło drżeć z bezsilności i gniewu. Szukając oparcia, położyła dłonie na blacie biurka.
Matt podszedł do niej. Położył dłonie na jej ramionach.
– Meredith – powiedział głosem pełnym zatroskania. – Kto dzwonił? Czy coś się stało?
– To był mój ojciec. Upewniał się, że jestem w domu, jak rozkazał – wyjaśniła drżącym głosem.
Po chwili ciszy zapytał:
– Co zrobiłaś, że on ci aż tak nie ufa?
Delikatna nutka oskarżenia brzmiąca w głosie Matta ubodła ją i pozbawiła resztek samokontroli.
– Co ja zrobiłam? – powtórzyła. W jej głosie brzmiała histeria. – Co ja zrobiłam?
– Musiałaś dać mu jakiś powód, żeby pilnował cię w ten sposób.
Aż gotowała się wewnętrznie z oburzenia. W oczach błyszczały jej łzy. Zaczynał się w niej formować pewien plan. Odwróciła się do niego i dłonie położyła na jego mocnej piersi.
– Moja matka była nietypowa. Nie umiała trzymać rąk z dala od innych mężczyzn. Ojciec mnie pilnuje, bo wie, że jestem taka jak ona.
Zmarszczył brwi, kiedy oplotła rękami jego szyję.
– Co u diabła robisz?
– Dobrze wiesz, co robię – szepnęła. Przycisnęła się do niego całą sobą, zanim zdążył odpowiedzieć, i pocałowała go namiętnie.
Pragnął jej. Wyczuła to w chwili, kiedy ją objął, przyciągając mocno do swojego naprężonego ciała. Chciał jej. Jego usta zagarnęły jej wargi w nienasyconym pocałunku, a ona starała się zrobić wszystko, żeby nie przestał. Zresztą ona też nie mogłaby już przestać. Niezręcznymi palcami rozpinała pospiesznie jego koszulę, obnażając opalone mięśnie pokryte sprężynującymi, czarnymi włosami. Zamknęła mocno oczy; usiłowała odpiąć zamek swojej sukienki. Chciała tego, zasłużyła na to, mówiła sobie szaleńczo.
– Meredith?
Podniosła głowę na dźwięk jego spokojnego głosu, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Jestem zaszczycony jak diabli, ale nigdy nie zdarzyło mi się spotkać kobiety, która zaczęłaby zdzierać z siebie ubranie z tak wielką pasją tylko po jednym pocałunku.
Meredith, na samym już wstępie poczuła się pokonana. Oparła czoło o jego pierś. Jego dłoń zsunęła się na jej kark, pieszcząc go. Objął jej talię drugą ręką i przysunął ją bliżej. Potem przesunął pałce w dół po jej plecach aż do suwaka sukienki. Staniczek bardzo kosztownej, szyfonowej sukni opadł w dół.
Przełykając głośno, zaczęła podnosić ręce, żeby się zakryć, ale powstrzymała się.
– Nie jestem… nie jestem zbyt dobra w tym – powiedziała, podnosząc ku niemu oczy.
Opuścił powieki. Przeniósł wzrok na jej piersi.
– Nie jesteś? – szepnął namiętnie, pochylając głowę.
Meredith chciała się zapomnieć i udało jej się to przy następnym pocałunku. Jej palce odnajdywały napięte mięśnie na jego plecach. Całowała go ze ślepą potrzebą, a kiedy jego uchylone usta zaczęły mocniej napierać na jej wargi, poddała się inwazji jego języka. Odwzajemniła ją tak, że stracił oddech; uchwycił ją mocniej. Wtedy nagle poczuła, że nie panuje nad sobą; nie liczyło się dla niej nic poza doznawanymi emocjami. Jego usta wpiły się w nią z niepohamowanym pożądaniem, jej ubranie zsunęło się, owionął ją prąd chłodnego powietrza. Uwolnione włosy opadły na jej ramiona. Pokój zawirował. Znalazła się na kanapie, tuż obok pożądającego jej, nagiego męskiego ciała. Wirowanie ustało. Meredith wypłynęła odrobinę z ciemnego, słodkiego świata jego ust i rozniecających jej namiętność pieszczot jego dłoni. Rozchyliła powieki i zobaczyła, że oparł się na łokciu i studiował jej twarz oświetloną delikatnym blaskiem stojącej na biurku lampy.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.