– Nie jestem nawet pewien, czy będę tu tak długo, żeby dokończyć tego drinka – powiedział Matt, najwyraźniej spodziewając się, że zostanie wyrzucony, kiedy tylko ojciec Meredith odkryje, że przedstawiono go jako jego przyjaciela.

Pan Foster przytaknął, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji.

– Biznes zawsze koliduje z przyjemnościami. Ale może chociaż zobaczy pan sztuczne ognie. Mamy najlepszy pokaz w okolicy.

– Dzisiejszego wieczoru na pewno będą najlepsze – orzekł Matt; wzrok skoncentrował ostrzegawczo na szczerej twarzy Meredith.

Pan Foster nawiązał znowu do swojego ulubionego golfa, podczas, gdy Meredith starała się bez powodzenia zachować powagę.

– Jaki jest pański handicap? – wypytywał Matta.

– Sądzę, że dzisiaj to ja jestem jego handicapem – wtrąciła Meredith, rzucając Mattowi prowokujące, rozbawione spojrzenie.

– Co takiego? – zamrugał powiekami pan Foster.

Ale Matt mu nie odpowiedział, a Meredith nie była w stanie tego zrobić.

Jej uśmiechnięte usta przykuły uwagę Matta, a kiedy spojrzał na nią szarymi oczami, coś trudnego do zdefiniowania czaiło się w ich głębi.

– Chodźmy, mój drogi – powiedziała pani Foster, obserwując roztargniony wyraz twarzy Matta i Meredith. – Ci młodzi ludzie nie chcą spędzić tego wieczoru na rozmowie o golfie.

Reflektując się i przychodząc do siebie, Meredith pomyślała, że wypiła po prostu za dużo szampana. Potem wcisnęła dłoń pod ramię Matta.

– Chodź ze mną – powiedziała, kierując się w stronę sali bankietowej, gdzie grała orkiestra.

Niemal przez godzinę krążyła z nim od jednej grupy do drugiej. Uśmiechała się do niego porozumiewawczo, kiedy bez zająknięcia mówiła skandaliczne półprawdy p tym, kim był i czym się zajmował. Matt stał obok niej, nie pomagając jej aktywnie, ale obserwując jej poczynania z wyraźnym rozbawieniem.

– Widzisz więc – obwieściła wesoło, kiedy pozostawiwszy w końcu za sobą gwar i muzykę, wyszli frontowymi drzwiami i ruszyli wolno przez trawnik. – Nie jest ważne to, co mówisz, ale to, czego nie powiesz.

– To bardzo ciekawa teoria – droczył się z nią. – Masz ich więcej?

Meredith potrząsnęła przecząco głową, rozkojarzona czymś, co podświadomie krążyło po jej głowie przez cały wieczór. – Nie mówisz wcale jak człowiek pracujący w hucie.

– Ilu takich ludzi znasz?

– Tylko jednego – przyznała.

Jego głos stał się nagle poważniejszy.

– Często tu przychodzisz?

Spędzili pierwszą część wieczoru, uprawiając rodzaj głupiej gry, ale wyczuła, że nie miał już ochoty na gry. Ona też nie i ich nastrój wyraźnie zmienił się w tym momencie. Spacerowali wśród różanych klombów i kwietników. Meredith opowiedziała mu, że była w szkole z internatem i że niedawno ją ukończyła. Kiedy zapytał z kolei o jej plany zawodowe, zrozumiała, że on myślał, że skończyła właśnie studia. Zamiast sprostować pomyłkę, ryzykując, że przerazi go odkryciem, że ma osiemnaście lat, a nie dwadzieścia dwa, zrobiła szybko unik pytając o niego.

Powiedział jej, że za sześć tygodni wyjeżdża do Wenezueli i co tam będzie robił. Od tego momentu ich rozmowa zaczęła z zadziwiającą łatwością przeskakiwać z tematu na temat. W końcu zatrzymali się, żeby móc się lepiej koncentrować na tym, o czym mówili. Stali pod leciwym wiązem. Meredith słuchała go jak zahipnotyzowana, nie zwracając uwagi na szorstką korę pod jej odkrytymi plecami. Dowiedziała się, że Matt ma dwadzieścia sześć łat i że jest dowcipny, i mówi ze swadą. Umiał słuchać z uwagą tego, co mówiła, tak jakby jej słowa były najważniejsze na świecie. Było to niepokojące i bardzo jej to pochlebiało. Wywoływało to także fałszywy nastrój intymności i odizolowania. Właśnie śmiała się z żartu, który opowiedział, kiedy tuż koło jej twarzy przeleciał dorodny owad i brzęczał teraz gdzieś koło jej ucha. Podskoczyła, krzywiąc się, i próbowała zlokalizować intruza.

– Czy to wpadło mi we włosy? – zapytała spięta, pochylając głowę.

– Nie – uspokoił ją. – To była tylko mała czerwcowa pszczółka. – Czerwcowe pszczółki są okropne, a ta była wielkości dużego kolibra.

Kiedy śmiał się cicho, powiedziała z nutką satysfakcji w głosie:

– Będziesz się śmiał za sześć tygodni, kiedy nie będziesz mógł zrobić kroku, żeby nie nadepnąć na węża.

– Naprawdę? – powiedział półgłosem, ale uwagę, skupił na jej ustach. Jego ręce przesuwały się w górę, po obu stronach jej szyi, aż delikatnie objął jej twarz.

– Co robisz? – szepnęła niemądrze, kiedy zaczął powoli wodzić kciukiem po jej dolnej wardze.

– Próbuję się zdecydować, czy mogę sobie pozwolić, na podziwianie fajerwerków.

– Fajerwerki będą dopiero za pół godziny – wyjaśniła, wiedząc doskonale, że chce ją pocałować.

– Mam wrażenie – szepnął, powoli pochylając głowę – że rozpoczną się już zaraz.

I tak się stało. Jego usta dotknęły jej warg w elektryzującym, kuszącym pocałunku. Poczuła, jak w każdym zakątku, jej ciała eksplodują dreszcze. Na początku pocałunek był lekki, pieszczotliwy; jego usta delikatnie badały zarys jej warg. Meredith była już wcześniej całowana, ale zwykle przez stosunkowo mało doświadczonych, niecierpliwych chłopców: nikt nigdy nie pocałował jej z niespiesznym rozmysłem Matta Farrella. Jego ręce przemieszczały się. Jedna z nich przesuwała się w dół po jej plecach, przyciągając ją bliżej. Druga znalazła się na jej karku, a jego usta powoli rozchylały się. Zatracona w tym pocałunku Meredith wsunęła dłonie pod jego marynarkę, wodziła nimi po jego piersi, szerokich barkach, aż splotła je wokół jego szyi.

W chwili kiedy przywarła do niego, jego usta otworzyły się szerzej. Muskał językiem jej wargi, zostawiając na nich gorący ślad. Naglił je, żeby się rozchyliły. W momencie, kiedy to się stało, przedarł się do jej ust. Pocałunek eksplodował. Jego ręka znalazła jej pierś, pieścił ją przez materiał sukienki, polem niecierpliwie przesunął dłoń na plecy. Objął jej pośladki i przyciągnął ją mocno do siebie. Stała się świadoma jego tętniącego, podnieconego ciała i zesztywniała, zaskoczona trochę la wymuszoną intymnością. Potem, z powodów zupełnie nie dających jej się wytłumaczyć, wplotła nagłe palce w jego włosy i mocno przycisnęła usta do jego ust.

Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim w końcu oderwał się od niej. Serce waliło jej niczym młot pneumatyczny. Stała w objęciu jego ramion. Czoło oparła o jego pierś i próbowała uporać się z burzliwymi emocjami, które przeżywała. Gdzieś w zakamarkach jej rozkojarzonego umysłu zaczęła się kształtować myśl, że jej reakcja na coś, co było tak naprawdę tylko zwykłym pocałunkiem, może mu się wydać bardzo dziwna. Ta zawstydzająca ewentualność zmusiła ją w końcu do podniesienia głowy. Oczekiwała, że będzie patrzył na nią ze zdziwionym rozbawieniem. Spojrzała w jego twarz, ale to, co tam zobaczyła, wcale nie było drwiną. Jego szare oczy płonęły, a twarz była napięta i pociemniała z namiętności. Odruchowo objął ją mocniej, jakby nie chciał jej wypuścić. Zdała sobie sprawę z tego, że jego ciało było ciągle w wyraźny sposób podniecone. Było jej przyjemnie i była dumna, że nie tylko ona była i ciągle jest tak poruszona tym pocałunkiem. Jej wzrok powędrował do jego ust. Były zuchwale, zmysłowe w kształcie, a jednocześnie niektóre jego pocałunki były tak niesamowicie delikatne. Aż boleśnie delikatne… Marzyła o tym, żeby znowu poczuć te usta. Spojrzała na niego nieświadoma niemej prośby malującej się w jej oczach. Matt zrozumiał tę prośbę. Ramiona już zacieśnił dookoła niej, a z piersi wyrwał mu się w połowie jęk, w połowie śmiech.

– Tak – odpowiedział i zagarnął jej usta w zapierającym jej dech, namiętnym pocałunku. Przyjemność, jaką dawał jej ten pocałunek, doprowadzała ją niemal do szaleństwa.

W pewnej chwili gdzieś niedaleko nich zabrzmiał śmiech i Meredith, zakłopotana, wyrwała się z jego ramion. Zaalarmowana odwróciła się w kierunku głosów. Kilkanaście par wychodziło z klubu, żeby oglądać fajerwerki. Wyprzedzał wszystkich jednak jej ojciec, który wielkimi, zamaszystymi krokami zmierzał w ich kierunku. W jego ruchach widać było niepohamowaną wściekłość.

– O mój Boże – szepnęła. – Matt, musisz stąd odejść. Po prostu odwróć się i odejdź! Proszę.

– Nie.

– Proszę! – prawie krzyknęła. – Mnie on tutaj nic nie powie, poczeka, aż będziemy sami, ale nie wiem, co zrobi tobie.

Już w chwilę potem znała odpowiedź na to pytanie.

– Farrell. Wezwałem dwóch ludzi, żeby usunęli cię z terenu klubu – zasyczał z twarzą wykrzywioną furią. Obrócił Meredith, trzymając jej ramię w żelaznym uścisku. – Ty idziesz ze mną.

Dwaj klubowi kelnerzy już nadchodzili, przecinając drogę dojazdową. Ojciec szarpnął jej ramię, a Meredith odwróciła się i jeszcze raz powiedziała do Matta:

– Proszę, odejdź, nie pozwól im urządzić sceny.

Ojciec pociągnął ją dwa kroki do przodu i musiała iść. Nie chciała, żeby ją ciągnął. Nie miała wyjścia. Kiedy zobaczyła, że obydwaj idący w stronę Matta kelnerzy zwolnili, a potem zatrzymali się, poczuła niemal łzy ulgi. Odetchnęła. Najwyraźniej Matt ruszył w stronę drogi. Jej ojciec widocznie myślał tak samo, bo kiedy kelnerzy, niepewni, patrzyli na niego pytająco, powiedział:

– Pozwólcie odejść draniowi, ale zawiadomcie bramę wjazdową i upewnijcie się, że tu nie wróci.

Już blisko drzwi wejściowych odwrócił się do Meredith.

– Ludzie w tym klubie plotkowali na temat twojej matki. Prędzej piekło mnie pochłonie, niż pozwolę, żebyś ty też stała się przedmiotem ich plotek. Zrozumiałaś? – Puścił jej ramię, lak jakby jej skóra była skażona dotykiem Matta. Nie podniósł jednak głosu. Bancroftowie nigdy publicznie nie załatwiali rodzinnych problemów, bez względu na to, jak bardzo byli prowokowani. – Wracaj do domu. Droga zajmie ci dwadzieścia minut. Zadzwonię do ciebie za dwadzieścia pięć minut i lepiej żebyś tam była.

Odwrócił się na pięcie i z godnością wszedł do klubu. Patrzyła za nim upokorzona, po czym weszła do środka, żeby zabrać torebkę. W drodze na parking widziała trzy pary stojące w cieniu drzew. Wszystkie się całowały.