Teraz, mając lat osiemnaście, dysponowała już ogólną wiedzą o takich problemach jak wynagrodzenia pracowników, wysokość osiąganych zysków, techniki obrotu towarowego czy zagadnienia obciążeń finansowych. To były rzeczy, które ją fascynowały, których chciała się uczyć. Nie miała zamiaru spędzić następnych czterech lat swojego życia na studiowaniu języków romańskich i sztuki Renesansu!
Kiedy mu to powiedziała, uderzył dłońmi w stół tak mocno, że wszystkie naczynia podskoczyły.
– Idziesz do Maryville, gdzie chodziły twoje obydwie babki, i będziesz mieszkać w domu. W domu! – powtórzył. – Czy to jasne? Zamknęliśmy ten temat. – Potem odsunął swoje krzesło i wyszedł.
Jako dziecko Meredith robiła wszystko, żeby go zadowolić i udawało jej się to: był zadowolony z jej stopni, z jej manier, z zachowania. Właściwie była idealną córką. Teraz jednak zaczynała rozumieć, że cena za zadowalanie jej ojca i utrzymywanie pokoju między nimi zaczynała być coraz wyższa; krępowało to jej indywidualność, wymagało porzucenia wszystkich marzeń o przyszłości, nie mówiąc już o poświęceniu jej życia towarzyskiego.
Jego absurdalne podejście do jej randek czy chodzenia na przyjęcia nie było w tej chwili jej największym problemem, ale było jednym z powodów ich ostrych sprzeczek i jej zażenowania tego lata. Teraz, kiedy miała już osiemnaście lat, wydawało się, że zaostrza jeszcze rygory, zamiast je łagodzić. Jeśli Meredith umówiła się z kimś, ojciec osobiście otwierał młodemu człowiekowi drzwi, brał go w krzyżowy ogień pytań i traktował z obraźliwą pogardą, co miało na celu doprowadzenie do tego, żeby nie chciał się już więcej z Meredith zobaczyć. Potem z kolei wyznaczał śmiesznie wczesną porę jej powrotu, np. na północ. Jeśli spędzała noc u Lisy, zawsze znalazł pretekst, żeby zadzwonić i upewnić się, że tam jest. Jeśli wyjeżdżała wieczorem na przejażdżkę, chciał dokładnie wiedzieć, dokąd jedzie. Po powrocie do domu żądał rozliczenia się z każdej minuty jej nieobecności. Po latach spędzonych w prywatnych szkołach o najostrzejszych z możliwych rygorach chciała posmakować prawdziwej swobody. Zasłużyła na to. Myśl o mieszkaniu przez najbliższe cztery lata w domu, pod narastającą kuratelą ojca, wydawała się nie do zniesienia. To było zupełnie niepotrzebne.
Aż do tej pory nigdy nie przeciwstawiała mu się otwarcie. Wyraźna rebelia tylko zaostrzała jego gniew. Nie cierpiał, kiedy ktoś mu się sprzeciwiał. Raz rozzłoszczony potrafił chować urazę i być lodowato zły przez całe tygodnie. Dawniej zgadzała się na to wszystko nie tylko z obawy przed jego gniewem. Po pierwsze, zawsze pragnęła jego akceptacji. Po drugie, rozumiała, jak musiał być upokorzony zachowaniem jej matki i skandalem, jaki wybuchł potem. Kiedy Parker opowiedział jej o tym, wspomniał, że nadmierna opiekuńczość jej ojca w stosunku do niej może być właśnie spowodowana jego obawą, że ją straci. Była przecież wszystkim, co miał. Jej przyczyną może być też strach, że Meredith nieświadomie zrobi coś, co przypomni ludziom o skandalu, jaki kiedyś wywołała jej matka. Szczególnie ta ostatnia ewentualność nie przypadła Meredith do gustu, ale pogodziła się z tym i spędziła te pięć letnich tygodni, próbując dojść z ojcem do porozumienia; kiedy to zawiodło, zaczęła toczyć z nim słowne potyczki. Wczoraj jednak narastająca między nimi wrogość znalazła ujście w gwałtownej kłótni. W poczcie był rachunek na przedpłatę czesnego z Uniwersytetu Northwestern. Meredith zaniosła go do gabinetu ojca. Z opanowaniem, cicho powiedziała:
– Nie zamierzam iść do Maryville. Idę do Northwestern i zdobędę dyplom, który jest coś wart.
Kiedy podała mu rachunek, odłożył go na bok i spojrzał na nią tak, że zrobiło jej się słabo.
– Doprawdy? – zadrwił – a jak zamierzasz opłacać czesne? Powiedziałem ci, że nie dam na nie pieniędzy. Nie możesz tknąć ani centa ze swojego spadku, dopóki nie ukończysz trzydziestu lat. Jest już za późno, żebyś mogła starać się o stypendium. Do studenckiej pożyczki nigdy cię nie zakwalifikują, możesz więc zapomnieć o sprawie. Będziesz mieszkała w domu i pójdziesz do Maryville. Czy rozumiesz mnie, Meredith?
Powstrzymywane przez lata urazy wymknęły się zupełnie spod kontroli Meredith.
– Nie myślisz racjonalnie! – wykrzyknęła. – Dlaczego nie potrafisz zrozumieć…
Wstał powoli, nie spiesząc się. Jego wzrok prześlizgiwał się po niej z raniącą ją pogardą.
– Rozumiem doskonale – wyrzucił z siebie z furią. – Rozumiem, że są rzeczy, które chcesz robić, i ludzie, z którymi je chcesz robić. Wiesz dobrze, że nigdy tego nie zaakceptuję. Oto dlaczego chcesz studiować w wielkiej uczelni i mieszkać w akademiku! Co przemawia do ciebie najbardziej, Meredith? Może mieszkanie w koedukacyjnych akademikach z chłopcami skradającymi się korytarzami i wślizgującymi się do twojego łóżka? Czy może…
– Jesteś nienormalny!
– A ty jesteś dokładnie taka, jak twoja matka! Masz wszystko, co najlepsze, a chcesz tylko jednego: znaleźć się w łóżku z mętami tego świata.
– Do diabła! – wybuchnęła, zaskoczona siłą swojej niepohamowanej pasji. – Nigdy ci tego nie wybaczę, nigdy! – Obróciła się na pięcie i skierowała się do drzwi.
Jego głos za nią zabrzmiał jak grzmot:
– Dokąd idziesz!
– Wychodzę! – rzuciła przez ramię. – Aha, jeszcze jedno. Nie wrócę przed północą. Mam już dosyć godziny policyjnej!
– Wracaj tu! – krzyknął.
Meredith, ignorując go, ruszyła do drzwi frontowych i wyszła na zewnątrz. Poczuła jeszcze większą wściekłość, kiedy wpadła do białego porsche, którego dostała od niego na szesnaste urodziny. Jej ojciec był opętany. Był nienormalny! Przez cały wieczór była u Lisy i celowo została u niej aż do trzeciej nad ranem. Kiedy wróciła, ojciec czekał na nią. Nerwowo krążył po hallu wejściowym. Wrzeszczał i wyzywał ją, używając rozdzierających jej serce słów. Po raz pierwszy nie przejęła się jego gwałtownym gniewem. Przetrwała ten atak, a każde, tak raniące ją słowo umacniało tylko jej postanowienie przeciwstawienia się mu.
Klub Glenmoor obejmował wiele akrów majestatycznych trawników usianych tu i ówdzie kwitnącymi krzewami i klombami. Przed ciekawskimi i wycieczkowiczami chroniony był przez wysokie, żelazne ogrodzenie i straż przy bramie wjazdowej. Długa, wijąca się droga dojazdowa, oświetlona ozdobnymi lampami gazowymi, kluczyła pomiędzy okazałymi dębami i klonami, aż do drzwi frontowych klubu, potem zakręcała z powrotem do głównej drogi. Sam klub, nieregularna budowla z białej cegły z szerokimi filarami podtrzymującymi jego wspaniałą fasadę, otoczony był dwoma polami golfowymi klasy mistrzowskiej i szeregiem kortów tenisowych. Na jego tyłach rozsuwane drzwi prowadziły na szerokie tarasy z wieloma stolikami, osłoniętymi parasolami i drzewami w donicach. Kamienne stopnie prowadziły z najniższego tarasu do dwóch basenów o olimpijskich wymiarach. Tego wieczoru baseny były zamknięte dla kąpiących się, ale na leżakach wokół nich zostawiono grube, jasnożółte poduchy, dla tych członków klubu, którzy chcieliby oglądać fajerwerki w wygodnej pozycji lub odpoczywać między tańcami, kiedy orkiestra będzie grać na zewnątrz.
Zaczynało już zmierzchać, kiedy Meredith przejechała obok głównego wejścia, gdzie obsługa pomagała członkom klubu wysiadać z samochodów. Wjechała w zatłoczony parking z boku budynku i zaparkowała swój samochód pomiędzy błyszczącym nowym rollsem, należącym do bogatego założyciela fabryki tekstylnej, a ośmioletnim, czterodrzwiowym chevrolelem, należącym do o wiele bardziej bogatego finansisty. Zwykle było coś takiego w zmierzchu, co podnosiło ją na duchu. Tym razem jednak była przygnębiona i zamyślona. Poza ubraniami nie miała nic, co mogłaby sprzedać, żeby zdobyć pieniądze na zapłacenie uniwersyteckich wydatków. Jej samochód zarejestrowany był na ojca. On też kontrolował jej spadek. Na koncie miała dokładnie siedemset dolarów, siedemset dolarów, należących wyłącznie do niej. Szła powoli w kierunku wejścia do klubu, usiłując wymyślić sposób na zapłacenie czesnego.
W wyjątkowe wieczory, takie jak ten, ochroniarze klubowi pełnili również obowiązki obsługi parkingu. Jeden z nich pospieszył, żeby otworzyć przed nią drzwi.
– Dobry wieczór, panno Bancroft – powiedział, rzucając jej zabójcze spojrzenie.
Był świetnie zbudowanym, przystojnym studentem medycyny z Uniwersytetu Illinois. Wiedziała, bo opowiedział jej to wszystko w ubiegłym tygodniu, kiedy próbowała się opalać.
– Cześć Chris – powiedziała nieobecnym głosem. Czwarty lipca, poza tym, że był to Dzień Niepodległości, był także dniem powstania klubu Glenmoor. Klub rozbrzmiewał śmiechami i rozmowami. Członkowie krążyli po salach z koktajlami w dłoniach, ubrani w smokingi i suknie wieczorowe, które obowiązywały dla uczczenia podwójnej tego wieczoru okazji. Wystrój wnętrza w Glenmoor był o wiele mniej imponujący i elegancki niż niektórych niedawno założonych klubów w rejonie Chicago. Wzory na wschodnich dywanach pokrywających wyfroterowane podłogi były już niewyraźne, a masywne, antyczne meble stwarzały atmosferę raczej pompatycznej wygody niż wystawności. Jeśli o to chodzi, Glenmoor nie różnił się niczym od innych przodujących w kraju klubów wiejskich. Został dawno założony i był najbardziej ekskluzywny, a jego prestiż nie miał nic wspólnego ze sposobem jego urządzenia czy nawet proponowanymi rozrywkami. Był nierozerwalnie związany z pozycją towarzyską jego członków. Samo tylko bogactwo nie zapewniało zdobycia upragnionego członkostwa w Glenmoor, o ile nie szło to w parze z odpowiednią rangą społeczną. W tych rzadkich razach, kiedy obydwa te warunki były spełnione, kandydat musiał zdobyć imienne poparcie wszystkich czternastu osób z Komitetu Członkowskiego Glenmoor, zanim zarekomendowano go do klubu. Te ostre wymagania udaremniły w ciągu ostatnich lat aspiracje członkowskie kilku nowobogackich przedsiębiorców, wielu lekarzy i kongresmanów, także wielu graczy wiodących drużyn, a nawet stanowego sędziego Sądu Najwyższego.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.